Magic Johnson - po prostu showtime cz. IX

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
"Dream Team" to prawdopodobnie najlepsza drużyna w historii sportu. Nigdy wcześniej, ani nigdy później w jednym teamie nie spotkało się aż tyle gwiazd światowego formatu. Co więcej, drużyny marzeń zazwyczaj takimi są tylko na papierze, a rzeczywistość weryfikuje ambitne plany. W przypadku chłopców, a właściwie facetów Chucka Daly'ego było zupełnie inaczej. Kluczem do sukcesu okazała się znakomita atmosfera panująca w zespole od przygotowań w Monte Carlo po ostatni gwizdek starcia o złoty medal przeciwko Chorwacji w stolicy Katalonii. Gracze NBA po raz pierwszy w dziejach mieli wystąpić na igrzyskach olimpijskich, a podchodzili do tego na totalnym luzie. Zamiast na koszykówce, skupiali się głównie na partyjkach golfa i pokera oraz wojażach po nocnych klubach i kasynach. Magic trzymał się głównie z Michaelem Jordanem, Charlesem Barkleyem i Scottiem Pippenem. - Barkley to zabawny koleś i śmialiśmy się przez cały czas - wspomina Johnson. - Z Michaelem już wcześniej byliśmy przyjaciółmi, lecz poznaliśmy się jeszcze lepiej. Choć nie jestem golfistą, każdy poranek spędzaliśmy wspólnie na polu golfowym. Wieczorami natomiast graliśmy razem w karty. Koszykarze potrafili "ciąć" w pokera nawet do godziny 5:00 rano. Najdłużej trzymał się Earvin oraz "MJ", który nie chciał iść spać, zanim się nie odegrał. Lata dziewięćdziesiąte to złota era popularności NBA w Europie. Nic więc dziwnego, że członkowie "Dream Teamu" zostali przyjęci w Barcelonie niczym kapela rockowa The Rolling Stones. Z lotniska do wioski olimpijskiej udali się helikopterem. Każdego dnia, gdy wybierali się autokarem na trening, przy drodze wiwatowało na ich cześć kilka tysięcy kibiców. Pojazd eskortowany był przez dwa wozy policyjne z przodu i dwa z tyłu oraz uzbrojonych strażników na motocyklach po bokach. Na dachu hotelu, w którym przebywali członkowie reprezentacji Stanów Zjednoczonych, stacjonowali snajperzy. Zawodnicy kadry USA wszędzie gdzie się pojawiali, wzbudzali ogromną sensację nie tylko wśród fanów, lecz również wśród zawodników przeciwnych drużyn, którzy często prosili o pamiątkowe zdjęcia czy autografy. - Za każdym razem, kiedy pojawialiśmy się publicznie, byliśmy zaczepiani - opowiada Johnson. - Można to porównać do wizyty papieża. Chuck Daly nie żartował, kiedy mówił, że czuje się jakby podróżował z dwunastoma gwiazdami rocka. Poza wioską olimpijską nie mieliśmy chwili wytchnienia. Przemarsz podczas ceremonii otwarcia igrzysk był jednym z najbardziej niesamowitych doświadczeń w moim życiu. Sportowcy z innych krajów wyrywali się przed szereg i biegli do mnie po autograf, pamiątkowe zdjęcie czy po prostu uścisk dłoni. Jestem przyzwyczajony do tego, że ludzie zwracają na mnie uwagę, lecz nie sądziłem, że tylu zawodników z tak wielu krajów będzie chciało mnie poznać.
Koledzy z zespołu starali się tak traktować Magica, żeby w czasie igrzysk w ogólnie nie pamiętał o swej chorobie. Pewnego wieczora stała ekipa grała w karty w jednym z pokojów - Oglądaliśmy też HBO i nagle komik zaczął sobie robić jaja z Magica: "Czy dacie wiarę, że Johnson ma AIDS? Koleś zarabia krocie, ale jest zbyt skąpy, żeby wydać 2 dolary na paczkę prezerwatyw" - wspomina Charles Barkley. - Facet był całkiem zabawny i oglądający mieli ochotę wybuchnąć śmiechem, lecz siedzieli cicho, bo w pokoju razem z nimi przebywał ten, którego te żarty dotyczyły. To był twój przyjaciel, partner z drużyny i w ogóle najwspanialszy gość na świecie. Komik się rozkręcał, robiło się coraz zabawniej i coraz mniej komfortowo. Nagle jednak Magic wypalił: "Ten syf jest całkiem niezły, nie? No, chłopaki, śmiejcie się, śmiejcie!". Sytuacja ta potwierdziła, że Earvin był nie tylko genialnym koszykarzem, ale również szalenie wyluzowanym kolesiem. - Nic nie wiem o Angoli, ale Angola ma kłopoty - stwierdził Charles Barkley przed pierwszym meczem reprezentacji USA podczas igrzysk olimpijskich w Barcelonie, czym wywołał ogromne kontrowersje. Koledzy z zespołu podczas turnieju kilkukrotnie musieli temperować "Sir Charlesa", starając się zachować pozory, że mają respekt przed jakimkolwiek przeciwnikiem. Prawda była jednak brutalna, a "Dream Team" w Barcelonie dosłownie zmiatał z powierzchni Ziemi kolejnych rywali. Stany Zjednoczone bez wspinania się na wyżyny umiejętności rozprawiły się kolejno z drużynami Angoli (116:48), Chorwacji (103:70), Niemiec (111:68), Brazylii (127:83) oraz Hiszpanii (122:81). - Prawda jest taka, że kilka spotkań mogliśmy wygrać różnicą 70 lub 80 "oczek" - wspomina Earvin. - Gdybyśmy chcieli, tak właśnie by się stało. Ale nie o to chodzi w igrzyskach. Gdy uzyskiwaliśmy bezpieczną przewagę, staraliśmy się dawać rozrywkę fanom. Chodziło nam o to, żeby pokonać rywala, a nie go ośmieszyć.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
Ćwierćfinał, półfinał oraz mecz o złoto także nie okazały się dla "Dream Teamu" wyzwaniami. Podopieczni Chucka Daly'ego najpierw zgnietli Puerto Rico 115:77, potem rozbili Litwę 127:76, a na koniec turnieju po raz drugi w niewielkim odstępie czasu nie dali szans Chorwatom z Drażenem Petroviciem, Dino Radją oraz Tonim Kukoczem, tym razem gromiąc ich 115:87. Magic w wielkim finale uzbierał 11 punktów, dokładając do tego 3 zbiórki, 6 asyst oraz przechwyt. Wspólnie z Larrym Birdem pełnił rolę kapitana reprezentacji USA, ale podobnie jak żegnający się z parkietem as Boston Celtics nie grał zbyt wiele. Dokuczały mu kolana, przez co mógł przebywać na parkiecie ograniczoną liczbę minut. Johnson wystąpił łącznie w sześciu spotkaniach turnieju olimpijskiego, pięć razy wychodząc w pierwszej piątce. Notował średnio 8 punktów, 2,3 zbiórki, 5,5 asysty oraz 1,3 przechwytu. - Choć wszyscy byli przekonani, że sięgniemy po złoty medal, nigdy nie zapomnę momentu, w którym to się stało rzeczywistością - opowiada Johnson. - Prawie się rozkleiłem, gdy słuchałem na podium hymnu narodowego, ale obiecałem kumplom z drużyny, że nie będę płakał. Mimo wszystko trudno mi było opanować emocje, a cała moje ciało pokryło się gęsią skórką. Stojąc tam, odmówiłem po cichu modlitwę. Podziękowałem Bogu za to, że dał mi siłę oraz możliwość powrotu do koszykówki i stania się częścią tych igrzysk. Będę o tym pamiętał do końca życia.

Koniec części dziewiątej. Kolejna (ostatnia) już w najbliższy piątek.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Earvin Magic Johnson with William Novak - My Life, Sports Illustrated, Los Angeles Times, basketball-reference.com.

Poprzednie części:
Magic Johnson - po prostu showtime cz. I
Magic Johnson - po prostu showtime cz. II
Magic Johnson - po prostu showtime cz. III
Magic Johnson - po prostu showtime cz. IV
Magic Johnson - po prostu showtime cz. V
Magic Johnson - po prostu showtime cz. VI
Magic Johnson - po prostu showtime cz. VII
Magic Johnson - po prostu showtime cz. VIII

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×