Magic Johnson - po prostu showtime cz. I

- Zanim urosłem, byłem grubaskiem - wspomina z uśmiechem na ustach Magic Johnson, jeden z najwybitniejszych zawodników w historii koszykówki. - Ludzie wołali na mnie "Żuczek".

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Lansing to ponad stutysięczne miasto i stolica stanu Michigan, leżącego w środkowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, w regionie Wielkich Jezior. Słynie przede wszystkim z prestiżowej uczelni Michigan State University oraz fabryki koncernu General Motors, która działała prężnie od początku XX wieku do roku 2005. We wczesnych latach pięćdziesiątych zakład potrzebował mnóstwa rąk do pracy, wobec czego wielu mieszkańców okolicznych terenów wiejskich zdecydowało się na przenosiny do miasta. Taki właśnie krok podjęli Earvin oraz Christine Johnsonowie, chcący zapewnić godziwy byt swojej wielodzietnej rodzinie. W Lansing panuje atmosfera typowa dla prowincji. Wszyscy się znają, a jeśli jesteś dzieckiem i coś przeskrobiesz na podwórku, twoi rodzice dowiedzą się o tym zanim zdołasz wrócić do domu.

"Magic" to tylko boiskowy pseudonim późniejszego asa Los Angeles Lakers. 14 sierpnia 1959 roku jako czwarty z siedmiorga rodzeństwa na świat przyszedł Earvin Johnson junior, na którego kumple z sąsiedztwa wołali "EJ" lub po prostu "E". Chłopak dorastał wraz z dwoma braćmi oraz czterema siostrami. Quincy, Larry i Pearl byli starsi, a Kim, Evelyn oraz Yvonne przyszły na świat nieco później. Rodzina Johnsonów zamieszkiwała w skromnym, trzypokojowym mieszkaniu przy 814 Middle Street. Earvin senior i Christine zajmowali jedno pomieszczenie, drugie należało do chłopców, a trzecie do dziewczynek. - Każdego ranka mieszkanie zamieniało się w prawdziwy dom wariatów - wspomina Magic. - Wszyscy stali w kolejce do jedynej łazienki. Trzeba było ogarniać się naprawdę szybko. Oprócz nas, rodzice mieli trójkę dzieci z poprzednich związków. Michael, Lois i Marry często do nas wpadali i zostawali na noc. Zawsze traktowaliśmy ich jak pełnoprawnych członków rodziny.

Choć u Johnsonów się nie przelewało, to Earvin junior i reszta pociech mieli szczęśliwe dzieciństwo. W niemal każdą sobotę Christine urządzała wielką kolację, po której cała rodzina zasiadała wspólnie przed telewizorem. Kobieta przyrządzała wówczas pizzę, placki z cebulą, grzyby oraz hamburgery. Przed odbiornikiem każdy siedział z wielką miską popcornu na kolanach. - Oglądaliśmy takie seriale jak Barnaby Jones, Mannix, Columbo czy The Man from U.N.C.L.E. - wspomina Magic. - W tamtych czasach nie było zbyt wielu programów z czarnoskórymi, ale śledziliśmy również takie produkcje jak Sanford and Son, The Flip Wilson Show oraz Julia z Diahann Carroll. W niedzielę naszym ulubieńcem był natomiast Ed Sullivan, który do swojego programu zapraszał wielu ciemnoskórych artystów. W każdą niedzielę w telewizorze królowała również koszykówka. Earvin senior był bardzo zapracowanym człowiekiem, ale na obejrzenie meczu tygodnia NBA prawie nigdy nie brakowało mu czasu. W liceum sam trenował basket, więc szczegółowo objaśniał synom wszystkie niuanse. - Z dziewczynami chciałyśmy od czasu do czasu obejrzeć coś innego - mówi Pearl, siostra Magica. - Mieliśmy jednak tylko jeden odbiornik i to mężczyźni rządzili.

Państwo Johnsonowie nie mieli zbyt wiele wolnego czasu. Earvin senior pracował na dwa etaty. Jego zmiana na linii montażowej w fabryce należącej do General Motors zaczynała się o 16:48, a kończyła o 3:18 nad ranem dnia następnego. Oprócz tego imał się różnych dodatkowych zajęć: najpierw był zatrudniony na pobliskiej stacji benzynowej Shell, a później kupił ciężarówkę i trudnił się wywozem śmieci. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek spóźnił się do pracy, czy był na zwolnieniu lekarskim - opowiada Earvin junior. - Robił wszystko, o co go poproszono. Pracował tam przez trzydzieści lat i jest dumny z osiąganych wyników. Christine oprócz ciągłego opiekowania się siódemką dzieci, także starała się zarobić jakieś pieniądze. Najpierw była woźną w szkole, a potem pracowała w kawiarni. - Po całym dniu na nogach wracała do domu i dbała o nas wszystkich - dodaje. - Musiała wysłuchiwać tych wszystkich skarg i nieporozumień. Zazwyczaj była całkowicie wyczerpana, a na jej twarzy dało się dostrzec zmęczenie.

Earvin senior i Christine otrzymywali regularne wypłaty, ale mimo wszystko nie mogli kupować swoim dzieciom wszystkiego, czego te zapragnęły. Lodówka zawsze była pełna, lecz o rowerach z przerzutkami czy markowych dżinsach Magic i spółka mogli tylko pomarzyć. Młody jeszcze chłopak nie zawsze potrafił to zrozumieć. - Chcesz pięć dolarów? Proszę, weź kosiarkę, w mieście jest sporo trawy do skoszenia. Założę się, że zarobisz pieniądze bardzo szybko - powtarzał jego ojciec, który stanowił przykład jeśli chodzi o zarządzanie domowym budżetem. Tata Johnson nienawidził pożyczek. Uważał, że człowiek powinien wydawać tylko tyle pieniędzy, ile ma w portfelu, bo w przeciwnym razie łatwo może wpaść w spiralę zadłużenia. - Jedną z najszczęśliwszych chwil w jego życiu była ta, w której spłacił kredyt hipoteczny - zdradza Magic. - Ale był bardzo hojny. Jeśli jego przyjaciel potrzebował kilku dolców, nigdy nie odmawiał pomocy.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
U Johnsonów nie tylko dorośli ciężko pracowali. Najmłodsi w domu również mieli swoje obowiązki, polegające na sprzątaniu, zmywaniu naczyń, wynoszeniu śmieci oraz gotowaniu. Jednym ze stałych zadań Earvina juniora było dbanie o dwie najmłodsze siostry - bliźniaczki Evelyn i Yvonne. - Robiłem to, chociaż byłem zaledwie o dwa lata starszy - opowiada. Oprócz tego chłopak jako dziesięciolatek zaczął zarabiać pieniądze, wykonując drobne prace u sąsiadów. Grabił liście, sprzątał podwórka oraz odśnieżał. - Dzięki temu od czasu do czasu mogłem pójść do kina na film czy kupić sobie płytę z muzyką - dodaje.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×