Gwiazdy od kuchni: Russell Westbrook
Śmierć najlepszego kumpla wywarła na zaledwie piętnastoletnim Westbrooku ogromne wrażenie. Wydawało się, że młodzieniec w jednej chwili przestał być chłopcem i stał się mężczyzną. Na parkiecie starał się za dwóch, chcąc zastąpić Khelceya. Co tydzień pojawiał się u babci zmarłego przyjaciela, żeby wyrzucić jej śmieci, tak jak to robił Barrs. - W pewnym sensie czułem się tak, jakbym grał dla niego - opowiada Russ. - Rozgrywaliśmy zwykły sparing, on nagle upadł i przepadł gdzieś w nicości. Zawsze myślę o nim i jego rodzinie. Westbrook przed każdym meczem Oklahoma City Thunder zakłada na nadgarstki po dwie gumowe opaski - pomarańczową z niebieskim napisem "KB3" oraz niebieską z pomarańczowym napisem "Dlaczego nie?". Pierwsza ku pamięci zmarłego kumpla, a druga symbolizuje jego życiowe motto. - To był mój najlepszy przyjaciel - dodaje. - Mieszkał naprzeciwko mnie i właściwie wszędzie chodziliśmy razem. Kiedy odszedł, zacząłem poważnie zastanawiać się nad swoim życiem. Gdy grałem, stawiając każdy krok starałem się dawać z siebie sto procent, bo wiedziałem, że kiedy on był na parkiecie, to nigdy nie odpuszczał. Podczas każdego spotkania daję z siebie wszystko, bo człowiek nigdy nie może być pewien, co spotka go następnego dnia.
Westbrooka już od dziecka charakteryzowała wysoka etyka pracy. Jego ojciec w młodości należał do gangu, ale gdy wyszedł z więzienia, postanowił że nie pozwoli, żeby jego synowie zeszli na złą drogę. Dla seniora podobnie jak dla juniora impulsem do działania okazała się tragiczna śmierć kolegi. Russell senior zabierał swojego starszego syna na każdy osiedlowy mecz, w którym uczestniczył. Gdy czas gry dobiegał końca, nawet przez dwie godziny potrafił ćwiczyć z pierworodnym rzuty z półdystansu. Chłopak przez ten czas oddawał ponad pięćset prób, bo trening kończył się dopiero po trzech celnych rzutach z rzędu ze wszystkich wyznaczonych przez tatę miejsc na boisku. - Potrafiliśmy ćwiczyć godzinami i wydaje mi się, że to jeden z elementów, dzięki którym Russ zaszedł aż tak daleko - mówi ojciec koszykarza. - Dodatkowo to sprawiało mu przyjemność. Pamiętam, że podczas jednych świąt Bożego Narodzenia wypalił nagle: "tato, chodźmy porzucać!". Chciał iść na boisko zaraz po powrocie z kościoła.
Ciężki trening zawsze popłaca. Westbrook w trzeciej klasie liceum wreszcie przebił się do pierwszego zespołu Leuzinger Olympians, zdobywając średnio 12 punktów, 4,7 zbiórki, 1,8 asysty oraz 2,3 przechwytu. Jego drużyna zakończyła rozgrywki z ujemnym bilansem, ale on i tak mógł być z siebie dumny, bo z nikomu nieznanego gościa stał się zawodnikiem mogącym liczyć na stypendium sportowe na którejś z uczelni. W lecie osiągnął 191 centymetrów wzrostu, tyle ile mierzy dziś, a także otrzymał pierwsze listy rekrutacyjne z koledżów. Podczas tamtych wakacji pojechał również ze swoją drużyną z ligi AAU na turniej do Las Vegas, gdzie po raz pierwszy usłyszeli o nim skauci spoza Los Angeles i okolic. - Westbrook grał w zespole, o którym nikt nic nie wiedział - wspomina Ron Montoya, dyrektor turnieju. - Nikt nie słyszał ani o jego drużynie, ani o nim samym. Tamtego dnia na trybunach byli jednak przedstawiciele UCLA i z miejsca zaoferowali mu stypendium.
W kampanii 2004/05, ostatniej na licealnych parkietach, Russ prezentował się tak jak przystało na chłopaka z perspektywami, notując 25,1 "oczka", 8,7 zebranej piłki, 2,3 asysty i 3,1 przechwytu. Olympians nie wygrali żadnego tytułu, ale on jeszcze przed rozpoczęciem nauki w ostatniej klasie wiedział, że swoją drogę do mistrzostwa będzie kontynuował na UCLA, czyli uczelni, o której cały czas marzył Khelcey Barrs. Warto jednak dodać, że koszykarskie stypendium nie było jedyną opcją, którą rozważał młodzieniec. Chłopak uwielbiał matematykę i brał pod uwagę kontynuowanie edukacji na Uniwersytecie Stanforda. - Miałem świadectwo z wyróżnieniem i szóstą czy siódmą średnią w swojej klasie - opowiada. - Z tego powodu myślałem o pójściu na Uniwersytet Stanforda. To znaczy marzyłem o grze w koszykówkę, ale moi rodzice zawsze powtarzali: "bez szkoły będziesz miał związane ręce". Z tego powodu zacząłem bardziej przykładać się do nauki, jednocześnie grając w basket. Rozważałem pójście na Uniwersytet Stanforda, a dziekan zapewniał mnie, że moje stopnie na to pozwolą. Uczelnia ta jednak nie chciała mnie w swojej drużynie koszykówki.
Urodzony w Long Beach zawodnik wierzył, że tylko dzięki ciężkiej pracy osiągnie założone cele. Na trening zawsze przychodzi pierwszy, a wchodzi z sali jako ostatni. Gdy był krytykowany, nie przejmował się i robił swoje. UCLA to największy uniwersytet w stanie Kalifornia, na którym kształci się prawie czterdzieści tysięcy studentów. Tamtejsza drużyna koszykarska, Bruins, to jedenastokrotni mistrzowie NCAA, w barwach których występowały takie sławy jak Kareem Abdul-Jabbar, Gail Goodrich, Reggie Miller, Bill Walton czy Jamaal Wilkes. Ciężko nie czuć żadnej presji, kiedy przychodzi ci się mierzyć z taką historią.