Gwiazdy od kuchni: Russell Westbrook
- Magic Johnson był moim ulubionym zawodnikiem w dzieciństwie - opowiada Russell Westbrook, rozgrywający Oklahoma City Thunder. - Oglądałem go na wideo. Ten gość wyczyniał fantastyczne rzeczy.
Okolica, w której wychowywał się Russell Westbrook nie była typową dzielnicą nędzy jak chicagowskie Englewood, gdzie dorastał Derrick Rose. Mieszkańcy Los Angeles często określają Hawthorne mianem "super getta" i uważają je miejsce za nieciekawe głównie ze względu na parszywą jakość powietrza, zatruwanego przez spaliny wytwarzane przez silniki statków z pobliskiego portu. Russell senior i Shannon uczciwie zarabiali na życie. Mężczyzna był zatrudniony w piekarni, a kobieta pracowała w stołówce szkolnej.
Starszy z braci w dzieciństwie miał opinię bardzo nieśmiałego. - Jako dziecko nie należałem do żadnej paczki kumpli - opowiada. - Zadawałem się tylko z bratem. Jestem w stanie otworzyć się przed kimś dopiero jak go bliżej poznam. Poza tym lubię siedzieć i obserwować to, co się wokół mnie dzieje. Raynard jest o dwa lata młodszy od Russella. Dziś to niewielka różnica, choć na początku lat dziewięćdziesiątych starszy zawsze musiał nad wszystkim czuwać. Chłopcy skoczyliby za sobą w ogień, lecz jak to bywa w rodzinie, niejednokrotnie dochodziło pomiędzy nimi do sprzeczek. - Było tak zazwyczaj, kiedy on zrzucał na mnie winę za coś, co sam zrobił - opowiada Russ, jak obecnego asa Oklahoma City Thunder nazywają znajomi. - Jednego razu wbrew zakazowi mamy graliśmy w domu w kosza i Raynard przewrócił wazon. Kiedy mama wróciła do domu, całą swą złość wyładowała na mnie, bo on wcześniej doniósł jej, że to moja wina.
Russell senior jest wielkim fanem sportu, choć jako zawodnik nigdy nie konkurował na wysokim poziomie. Jego ulubionymi dyscyplinami są: futbol amerykański, koszykówka oraz boks. To on zachęcał swojego starszego syna do oglądania meczów Lakersów oraz pokazywał mu taśmy z lat osiemdziesiątych, na których miał zarejestrowane występy Magica Johnsona. Chłopak w wieku siedmiu lat zaczął chadzać z ojcem do Ross Synder Park, gdzie senior grywał w basket na świeżym powietrzu lub w sali gimnastycznej. Po meczu ojciec ćwiczył z synem rzuty do kosza. - Russell był zawsze niesamowicie skoncentrowany - opowiada Reggie Hamilton, pierwszy trener chłopaka. - Nic go nie rozpraszało. Już w bardzo młodym wieku wiedział, co chce osiągnąć. Właśnie dlatego teraz znajduje się tam, gdzie się znajduje.
Russ zakochał się w koszykówce od pierwszego wejrzenia. Właściwie wychowywany przez rodziców, w ogóle nie interesował się pokusami czyhającymi na młodych ludzi na każdym kroku. Ojciec jako zapalony fan basketu nauczył chłopaka podstaw gry oraz wielu ciekawych elementów, które podpatrywał przed laty u Magica Johnsona. Tuż przed dziewiątymi urodzinami starszego z braci, Westbrookowie odwiedzili Jesse Owens Park, gdzie otwarto nową halę sportową. To właśnie tam senior rodu spotkał Reggiego Hamiltona, który wziął młodego Russella do swojej drużyny L.A. Elite. - Ten dzieciak był bardzo konkurencyjny jak na swój wiek - wspomina coach. - Nie lubił przegrywać i grało się przeciw niemu naprawdę ciężko.
W związku z tym, że Westbrookowie byli aktywni zawodowo, mogli sobie pozwalać na wakacyjne wyjazdy. Na wypoczynek najchętniej udawali się do San Diego, gdzie Russell junior najbardziej lubił odwiedzać zoo. - Kochałem patrzeć na lwy - mówi. - Zawsze z zaciekawieniem przyglądałem się tym wszystkim zwierzętom. Topowi koszykarze często jawią nam się jako nieustraszeni superbohaterowie, lecz mały Russ nie dość, że był nieśmiały, to jeszcze bał się... przejażdżek kolejką górską. - Kiedy miałem jedenaście lat, uświadomiłem sobie, że nie lubię rollercoasterów - zwierza się. - Zanim poszedłem do liceum, udało mi się jednak pokonać strach. Kiedy park rozrywki Six Flags uruchomił kolejkę o nazwie "Goliat", zmierzyłem się ze swoim lękiem. Wszystkie dzieciaki wokół pchały się do wagonów, więc nie chciałem być jedynym, który został na dole. W samym przejeździe najbardziej przerażał mnie hałas, jaki kolejka wydaje z siebie podczas podjazdu. Takie "klik, klik, klik, klik, klik!". Po wszystkim okazało się jednak, że to nie jest takie straszne.
Urodzony w Long Beach zawodnik obecnie uchodzi w NBA nie tylko za znakomitego rozgrywającego, ale i za króla mody. W dzieciństwie jednak nie mógł sobie pozwolić na żadne markowe ubrania. - Chodziłem do tych wszystkich pięknych sklepów w centrach handlowych, a potem zawijałem tyłek do domu - opowiada z uśmiechem na ustach. - Mama zawsze kupowała nam ciuchy i gdy nadchodził czas pójścia do szkoły, za każdym razem byliśmy schludnie ubrani. Kiedy poprosiłem o coś rodziców, oni zawsze starali się mi to zapewnić, ale oczywiście nigdy nie prosiłem na przykład o Jordany, bo wiedziałem że nas na taki wydatek nie stać.