Gwiazdy od kuchni: Derrick Rose

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Memphis to w porównaniu do gigantycznego Chicago mała mieścina, licząca niespełna siedemset tysięcy mieszkańców. Na tamtejszym uniwersytecie kształci się obecnie ponad dwadzieścia jeden tysięcy studentów, a najsłynniejszym sportowcem, który pobierał nauki na tej uczelni, jest w dzisiejszych czasach... Derrick Rose. Mierzący 191 centymetrów wzrostu rozgrywający nigdy nie odebrał jednak dyplomu, gdyż w stanie Tennessee spędził zaledwie jeden sezon. W kampanii 2007/08 miejscowi Memphis Tigers zanotowali bilans 38-2 i dotarli aż do finału NCAA, przegrywając w decydującym starciu z Kansas Jayhawks 68:75. Pod drodze wyeliminowali jednak Texas, Michigan State oraz UCLA, więc podopieczni Johna Calipariego naprawdę mogli być z siebie dumni. Występujący z numerem "23" "Poohdini" był wyróżniającym się zawodnikiem Tygrysów, ale nie miał wcale niebotycznych statystyk. Jego dokonania to 14,9 punktu, 4,7 asysty, 4,5 zbiórki oraz 1,2 przechwytu. Dały mu one miejsce w trzeciej piątce All-American. Jak na pierwszoroczniaka to całkiem nieźle, lecz historia ligi akademickiej zna wielu debiutantów, którzy radzili sobie znacznie lepiej.

Rozgrywający Memphis Tigers wiele zawdzięcza coachowi Calipariemu, który uczynił z niego pełnokrwistego koszykarza. - Kiedy podczas treningu nie grałem wystarczająco agresywnie, przerywał zajęcia, wyzywał, a potem kazał kontynuować - wspomina Derrick. - Zawsze chciał, żebym dawał z siebie wszystko. Przed przyjściem na studia nie byłem wystarczająco agresywny. On sprawiał, że przez całe spotkanie grałem z pełną intensywnością. Wielu zawodników pod skrzydłami Calipariego rozgrywało w lidze akademickiej zaledwie jeden sezon, żeby potem przejść na zawodowstwo. W kuluarach mówi się, że coach ten całą swoją reputację zawdzięcza ściąganiu najlepszych graczy licealnych i bazowaniu na ich umiejętnościach. - To bzdury - ucina te spekulacje Rose. - Pod jego okiem człowiek staje się bardziej zdyscyplinowany. Po przyjściu do koledżu wszystko jest dla ciebie nowością. Jeśli nie trafisz pod opiekę dobrego szkoleniowca, jesteś na straconej pozycji.

20 maja 2008 roku stało się jasne, że jako pierwsi w czerwcowym drafcie NBA wybierać będą Chicago Bulls. Kampanię 2007/08 Byki zakończyły z bilansem 33-49 i miały tylko 1,7 procenta szans na otrzymanie pierwszego picku. Szczęście jednak dopisało ekipie z "Wietrznego Miasta", a szefostwo na swojej liście życzeń miało tylko dwa nazwiska: Derrick Rose oraz Michael Beasley. - Mając pierwszeństwo wyboru, znajdujesz się w wyjątkowej sytuacji, pozwalającej uczynić twoją drużynę jeszcze lepszą - mówił John Paxson, generalny menadżer Bulls. - Wiadomo, że to był łut szczęścia, lecz teraz trzeba zrobić wszystko, żeby go wykorzystać. Cieszę się, że nasi fani wykazywali się cierpliwością przez ostatnich dziesięć sezonów, będąc z nami na dobre i na złe. Już tyle czasu minęło od naszego ostatniego mistrzostwa, a oni konsekwentnie wypełniają halę. Nasi kibice naprawdę zasługują na lepsze czasy i mam nadzieję, że one wreszcie nadejdą.

Myśląc o Chicago Bulls, niemal każdy kibic basketu ma przed oczami Michaela Jordana i dwie trylogie mistrzowskie w latach 1991-93 oraz 1996-98. "Air" był wówczas siłą napędową Byków, lecz miał również wokół siebie zawodników robiących różnicę. Bulls nowej generacji stanowili zbieraninę całkiem niezłych graczy, pozbawionych lidera z prawdziwego zdarzenia, który w decydujących momentach potrafił wziąć na siebie ciężar gry i zdobyć ważne punkty lub obsłużyć któregoś z kolegów finezyjnym podaniem. 26 czerwca 2008 roku w nowojorskiej Madison Square Garden definitywnie okazało się, że kandydatem na następcę "MJ'a" będzie miejscowy chłopak - Derrick Rose. - Zawsze marzyłem o tym, żeby być numerem jeden w drafcie - mówił "Poohdini", ubrany w ciemny garnitur, białą koszulę oraz czapeczkę Chicago Bulls. - Cudownie się czułem, słysząc swoje nazwisko przy graczu wybranym z "jedynką". To super sprawa, że mogę uzupełnić skład tego zespołu. Jestem wdzięczny Bogu za to w jakim miejscu się znajduję, bo naprawdę jest to dane nielicznym. Myśl, że naprawdę niewiele dzieli nas od stania się teamem aspirującym do tytułu napawa mnie dodatkowym optymizmem.

To niesamowite jak szybko dla najmłodszego z Rose'ów marzenia stały się rzeczywistością. Jeszcze w 2007 roku młodzieniec grał w licealnej drużynie i jedynie śnił, że pewnego dnia przyjdzie mu wystąpić w hali United Center, przed którą stoi pomnik samego Michaela Jordana. Ba, kibice Byków po latach posuchy byli tak spragnieni sukcesów, że widzieli w Derricku właśnie nowego "MJ'a". Najciekawsze jest jednak to, że... poniekąd mieli rację. "D-Rose", jak na niego również się woła, zadebiutował w NBA dokładnie 28 października 2008 roku w domowym starciu przeciwko Milwaukee Bucks. Koszykarze Vinny'ego Del Negro triumfowali 108:95, a rozgrywający z numerem "1" na koszulce wyszedł na parkiet w pierwszej piątce i uzbierał 11 "oczek", 9 asyst, 4 zbiórki oraz 3 przechwyty. W całej kampanii 2008/09 Byki uzyskały bilans 41-41, odpadając w pierwszej rundzie play-off's po porażce 3-4 z Boston Celtics. Derrick notował średnio 16,8 punktu, 6,3 kluczowego podania oraz 3,9 zbiórki, zdobywając nagrodę dla debiutanta roku. O sile Bulls oprócz niego stanowili głównie Ben Gordon, Tyrus Thomas, Joakim Noah oraz Luol Deng, ale to było jeszcze zbyt mało, żeby myśleć o trofeum im. Larry'ego O'Briena. "Poohdini" miał również swoje pięć minut podczas lutowego All-Star Weekend w Phoenix. Rose wystąpił w piątkowym Meczu Wschodzących Gwiazd, a także wygrał sobotni Skills Challenge, czyli konkurs sprawdzający umiejętności rozgrywających.

Kampania 2009/10 w wykonaniu Byków to niemal kalka poprzednich zmagań. Zespół wciąż prowadził Vinny Del Negro, a ekipa z "Wietrznego Miasta" znów wypracowała bilans 41-41 i pożegnała się z play-off's w pierwszej rundzie, tym razem ulegając 1-4 Cleveland Cavaliers. Nieco zmieniła się tylko etatowa pierwsza piątka chicagowskiej drużyny, w której oprócz Rose'a najczęściej znajdowali się Taj Gibson, Luol Deng, Joakim Noah oraz Kirk Hinrich. Sam Derrick zanotował natomiast spory progres, stając się najlepszym strzelcem zespołu ze średnią 20,8 "oczka". Wychowany w Englewood zawodnik dokładał do tego 6 asyst i 3,8 zbiórki, zdobywając w ten sposób przepustkę do występu w lutowym Meczu Gwiazd, który miał miejsce na gigantycznym stadionie Dallas Cowboys w Arlington. W nagrodę za dobrą postawę na parkietach NBA trener Mike Krzyzewski zabrał go do Turcji na mistrzostwa świata, gdzie reprezentacja USA sięgnęła po złoty medal.

Michael Jordan swoją pierwszą statuetkę MVP sezonu zasadniczego wywalczył w czwartej kampanii na parkietach ligi zawodowej. Larry Bird dokonał tego w swoich piątych rozgrywkach, a Magic Johnson dopiero w ósmych. Zmagania 2010/11 dla Derricka Rose'a były trzecimi w roli profesjonalisty, a odbierając w wieku dwudziestu dwóch lat nagrodę dla MVP regular season stał się on jej najmłodszym zdobywcą w dziejach. Bulls pod przewodnictwem nowego coacha, Toma Thibodeau, osiągnęli bilans 62-20, dający im nie tylko pierwsze miejsce w Konferencji Wschodniej, ale i w całej NBA. "Thibs" uczynił z Byków zespół przede wszystkim doskonale radzący sobie w defensywie, co przecież jest niezbędne, jeśli chce się walczyć o najwyższe cele. W mieście odżyły nadzieje powrotu czasów jordanowskich, bo oprócz Derricka na parkiecie widoczni byli inni zawodnicy, nawet rezerwowi. "Poohdiniemu" dzielnie partnerowali m. in. Luol Deng, Keith Bogans, Carlos Boozer, Joakim Noah, Kurt Thomas, Taj Gibson, Ronnie Brewer, C.J. Watson oraz Kyle Krover. Lista iście imponująca, lecz to właśnie odpowiednie rotowanie składem było najsilniejszą bronią Thibodeau. Derrick w kampanii zasadniczej zdobywał 25 "oczek", 7,7 asysty, 4,1 zbiórki oraz przechwyt, a statuetkę dla najbardziej wartościowego zawodnika otrzymał jak najbardziej zasłużenie. W All-Star Game w Los Angeles uczestniczył już natomiast jako gracz pierwszej piątki. Miewał perfekcyjne mecze, tak jak lutowy przeciwko San Antonio Spurs, kiedy uzbierał 42 punkty, czy marcowy z Milwaukee Bucks, zakończony z 17 asystami.

W momencie odbierania nagrody MVP regular season, Derrick podziękował Bogu, zarządowi Byków, fanom oraz trenerom. Był wdzięczny także Michaelowi Jordanowi, Scottiemu Pippenowi, rodzinie oraz przyjaciołom: - Motywujecie mnie, a budząc rano i upewniając się, że dotarłem na trening sprawiacie, że jestem pewien, iż podążam właściwą drogą. To dla mnie błogosławieństwo, że mam was w swoim życiu. Słysząc tamte słowa, Brenda wycierała już łzy chusteczką. Po chwili syn zwrócił się bezpośrednio do niej: - Na końcu chciałbym podziękować mojej mamie. Za to kim jestem, dlaczego gram i jak gram. Zawsze o niej myślałem, kiedy nie czułem się zbyt dobrze, kiedy szedłem na trening lub po prostu w ciężkich chwilach. Pamiętałem o mamie, gdy musiała mnie rano obudzić, iść do pracy i jeszcze czuwać nad moim bezpieczeństwem. To były naprawdę trudne czasy. Teraz jednak jest lepiej, bo robię w życiu to co kocham, czyli gram w koszykówkę. Dawałaś mi siłę. Kocham cię i dziękuję ci, że jesteś przy mnie.

Michael Jordan swoją pierwszą statuetkę MVP otrzymał w wieku 25 lat. "Poohdini" miał na karku zaledwie dwadzieścia dwie wiosny, dlatego zaczęto spekulować, że młody rozgrywający pewnego dnia prześcignie legendarnego rzucającego obrońcę pod względem osiągnięć indywidualnych. Warto dodać, że Rose w głosowaniu zdystansował nie byle kogo, bo Dwighta Howarda, LeBrona Jamesa, Kobego Bryanta oraz Kevina Duranta. - Na razie nie zbliżyłem się do tego kolesia choćby na centymetr - komentował "D-Rose" porównania do "MJ'a". - Jestem daleko w tyle. Oczywiście byłoby wspaniale zbliżyć się do niego pewnego dnia. To jednak inny zespół i inna epoka. W tej chwili skupiamy się na tym, żeby wygrać najbliższy mecz.

W play-off's zawodnicy Toma Thibodeau zawędrowali aż do finału konferencji, eliminując kolejno Indianę Pacers i Atlantę Hawks. Nie sprostali dopiero Miami Heat, napędzanymi przez krwiożercze trio LeBron James - Dwayne Wade - Chris Bosh. Choć niedosyt pozostał, kampanię 2010/11 Byki mogły jednak zaliczyć na plus. Ekipa z "Wietrznego Miasta" w kolejnych zmaganiach miała powalczyć o jeszcze wyższe cele, ale nikt nie przypuszczał, że skrócone ze względu na lokaut rozgrywki zakończą się dla Byków już w pierwszej rundzie play-off's nie tylko katastrofą sportową, ale i personalną. Na niespełna półtorej minuty przed końcem inauguracyjnego starcia przeciwko Philadelphii 76ers, przy dwunastopunktowym prowadzeniu Bulls, Rose nagle złapał się za lewe kolano i zaczął zwijać się z bólu. Już wtedy było wiadomo, że jego uraz jest groźny, ale ostateczna diagnoza lekarzy brzmiała fatalnie: zerwanie więzadła krzyżowego przedniego (ACL).

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×