Gwiazdy od kuchni: Derrick Rose

- Kiedy słychać strzały, ludzie zazwyczaj uciekają - mówi Derrick Rose, gwiazdor Chicago Bulls. - W naszej dzielnicy było to jednak całkiem normalne i po prostu skupialiśmy się na grze w kosza.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

"Wietrzne Miasto" podzielone jest na siedemdziesiąt siedem obszarów. W południowej części metropolii leży Englewood, gdzie na powierzchni ośmiu kilometrów kwadratowych mieszka ponad trzydzieści tysięcy osób. Prawie połowa z nich żyje w skrajnym ubóstwie, a jedna piąta pozostaje bez pracy. Większość lokali to rozpadające się rudery, do których po prostu strach wchodzić. Zresztą najlepiej w ogóle nie pojawiać się w tych rejonach, bo w najlepszym przypadku można skończyć bez portfela, a w najgorszym z kulką w głowie. Wojny gangów są tu na porządku dziennym, a wieść o tym, że ktoś w okolicy został zamordowany, nie dziwi tam nikogo. Mieszkańcy zamożniejszych rejonów Chicago pewnie nie mieliby nic przeciwko temu, gdyby Englewood oddzielono od reszty miasta wysokim murem. - Każdy facet, którego tu znam, jest dilerem narkotyków - mówi futbolista Andre Hamlin. - Takie wzorce miałem w dzieciństwie.

Mieszkająca w Englewood Brenda Rose nie miała łatwego życia. W pojedynkę wychowała czterech synów: Dwayne'a, Reggiego, Allana oraz najmłodszego - Derricka Martella, który wydał z siebie pierwszy krzyk dokładnie 4 października 1988 roku. Nie spieszyło mu się, bo jego rodzeństwo liczy sobie odpowiednio szesnaście, czternaście oraz siedem wiosen więcej. Miało to swoje dobre strony, gdyż starsi bracia pełnili obowiązki ojca, dzięki czemu zapracowana Brenda mogła od czasu do czasu odetchnąć. - Moja mama to prawdziwa firma - opowiada Reggie. - Interesowała się wynikami Derricka w nauce i kontrolowała czy chodzi do szkoły. Pilnowała również, żeby wynosił śmieci oraz zmywał naczynia. Niektóre dzieciaki chciały czasem spędzić z przyjaciółmi noc poza domem, ale on tylko dzwonił do nas i mówił: "mama czuwa". Często ona potem chwytała za słuchawkę i informowała: "nie ma mowy, on nigdzie nie pójdzie". Nie próbowaliśmy nawet z nią dyskutować.

Derrick jako dziecko był dość pulchny i przypominał z wyglądu Kubusia Puchatka. Właśnie dlatego babcia wołała na niego "Pooh". Od tego dziecięcego pseudonimu wywodzi się tatuaż na lewym ramieniu asa chicagowskich Byków, przedstawiający "Poohdiniego" - czarodzieja trzymającego w prawej ręce laskę, a w lewej piłkę do koszykówki. Pierwsza szkoła, do której trafił najmłodszy z Rose'ów, to Beasley Elementary School. Gdy miał osiem lub dziewięć lat, starsi bracia po raz pierwszy zabrali go na boisko w Murray Park, gdzie codziennie grali w basket. Wszyscy mieli duży talent do tej dyscypliny sportu. - Dwayne potrafił naprawdę nieźle dryblować, więc biegał kozłując piłkę, a Derrick próbował mu ją odebrać - kontynuuje opowieść Reggie, który swego czasu występował w zespole University of Idaho. - Ja byłem bardziej strzelcem, wręcz fanatykiem zdobywania punktów, dlatego skupiałem się na rzucaniu i rozmowie z nim. Allan miał bardziej atletyczną budowę ciała i dysponował najlepszą skocznością. Pomiędzy nim a Derrickiem była również najmniejsza różnica wieku, wobec czego on ćwiczył na nim wsady.

"Poohdini" wychował się w Chicago, więc właściwie od chwili narodzin skazany był na kibicowanie Bykom. Zwłaszcza, że na lata wczesnej młodości zawodnika z Englewood przypada era dominacji ekipy z "Wietrznego Miasta", napędzanej przez najlepszego koszykarza w dziejach - Michaela Jordana. Derrick pytany o swojego sportowego idola bez chwili zastanowienia wskazuje właśnie na "Jego Powietrzność". - Dla mnie, mieszkańca Chicago, Michael Jordan był po prostu wszystkim - mówi. - Dorastałem oglądając Bulls i kibicując im z całego serca. Byki od zawsze były moją ulubioną drużyną.

Brenda Rose ciągle powtarzała: - Idziesz na boisko pograć w kosza, ale kule nie znają przecież twojego imienia. Kobieta za wszelką cenę chciała zadbać o jak najlepszą przyszłość dla swoich dzieci. Wierzyła, że jest w stanie uchronić synów przed złym wpływem otoczenia, a dziś może powiedzieć, że jej się to udało. W końcu każdy z nich uczęszczał do koledżu, a obecnie może pochwalić się dobrze płatną pracą. - Moja mama przechadzała się ulicą i zabierała nas do domu, kiedy wiedziała, że pakujemy się w jakieś kłopoty - wspomina Dwayne. - Nawet dilerzy narkotyków, gdy ją widzieli, przestawali zajmować się swoją robotą i mówili jej, gdzie nas szukać.

Derrick niemal codziennie chodził na boisko z braćmi i podpatrywał ich najlepsze zagrania. Był jeszcze zbyt młody, żeby uczestniczyć w podwórkowych meczach "starszyzny", ale pewnego dnia jego rodzeństwo uznało, iż posiada już odpowiednie umiejętności, żeby mierzyć się ze sporo większymi oraz silniejszymi od siebie. - Byłem jedynym dzieciakiem w swoim wieku, który mógł z nimi grać - wspomina. - Moim rówieśnikom wciąż powtarzali, że muszą jeszcze podrosnąć. Kumple mogli więc tylko patrzeć i mnie dopingować.

Thomas R. Green słynie w całym stanie Illinois ze szkolenia młodych chłopców na doskonałych graczy licealnych oraz uniwersyteckich. Los sprawił, że pod jego skrzydła trafił właśnie najmłodszy z Rose'ów, dzięki czemu koszykarze Beasley Elementary wywalczyli dwa tytuły mistrzowskie na poziomie szkół podstawowych. Derrick był oczywiście najbardziej wyróżniającą się postacią w zespole. - W siódmej i ósmej klasie podczas każdego meczu otaczała nas dosłownie armia trenerów ze szkół średnich - opowiada Green. - On był jak miejska legenda. Człowiek patrzył na jego grę i myślał: "Co on teraz zrobi? Rzuci lobem, czy może poda przez długość całego boiska? A może jednak przeprowadzi jakąś spektakularną akcję lub tak będzie pilnował najlepszego strzelca przeciwnika, że ten nie zdobędzie ani jednego punktu?". Występujący na pozycji rozgrywającego "Poohdini" na parkiecie najlepiej rozumiał się ze skrzydłowym Timem Flowersem. To właśnie ten duet poprowadził Beasley Elementary do dwóch fenomenalnych sezonów, podczas których podopieczni Thomasa R. Greena zanotowali zaledwie jedną porażkę. - Był niesamowitym talentem - coach Green komplementuje Derricka. - Świetnie panował nad piłką, miał atletyczną budowę ciała, fantastyczny przegląd pola gry i potrafił dzielić się piłką. Każdy uwielbiał z nim grać, bo to był prawdziwy rozgrywający. W jego naturze nie leżał instynkt zabójcy. To nie był samolubny zawodnik, który za wszelką cenę próbował sam wykańczać wszystkie akcje. Pomimo altruistycznego charakteru, Rose posiadał również cechy prawdziwego lidera. Kiedy jego zespołowi nie szło, brał cały ciężar gry na siebie i jeśli ostatni rzut miał zdecydować o wyniku, to zawsze on go oddawał.

Młodziutkiego "Poohdiniego" często porównywano do Allena Iversona czy Dwayne'a Wade'a. Takie zestawienia nie dziwią nikogo, bowiem boiskowe popisy gracza chicagowskich Byków przypominają wyczyny tych dwóch nie mniej sławnych jegomościów. Trener Green posunął się jednak o wiele dalej. Szkoleniowiec młodzieży w Derricku widział... Mahatmę Gandhiego. - Chodzi o jego poświęcenie, zaangażowanie oraz lojalność - tłumaczy coach. - Po ukończeniu ósmej klasy, w czerwcu 2003 roku, Rose opuścił mury szkoły. W październiku natomiast zmarła moja żona i nie miałem zielonego pojęcia, że Derrick wraz z mamą pojawi się na pogrzebie. Oni mieszkali w bardzo nieciekawej dzielnicy, nie posiadali samochodu, a ceremonia miała miejsce w listopadzie o dość później porze i przy deszczowej pogodzie. "Poohdini" nigdy by sobie jednak nie darował, gdyby tamtego dnia nie wziął udziału w uroczystości. Na miejsce wraz z Brendą dotarł trzema autobusami, a potem jeszcze kawałek drogi pokonał piechotą. - Rodzina, lojalność, drużyna - kontynuuje Green. - Zawsze trzymaliśmy się w grupie i mieliśmy do siebie zaufanie. Nie mam pojęcia, czy pod moimi skrzydłami rozwinął swoje umiejętności. Trenowaliśmy stałe zagrywki i wykonywaliśmy podstawowe ćwiczenia, wszystko według wzorców.
Derrick Rose Derrick Rose
Englewood to prawdziwe piekło. Właśnie w tej części Chicago mieszkał XIX-wieczny seryjny morderca H.H. Holmes, którego zbrodnie opisał Erik Larson w bestselerowej powieści pt. "Diabeł w Białym Mieście". Rejon ten znalazł się na pierwszych stronach amerykańskich gazet w 1998 roku, kiedy to siedmio- oraz ośmiolatka niesłusznie oskarżono o zamordowanie jedenastoletniej dziewczynki. Pięć lat później natomiast siedmiolatka została tam zastrzelona. W żadnej innej części "Wietrznego Miasta" nie notuje się więcej rozbojów, napaści oraz pobić prowadzących do ciężkich uszkodzeń ciała lub śmierci. Derrick szybko stał się znany w okolicy jako materiał na dobrego koszykarza. Tam niemal każdy młodzieniec należał do jakiegoś gangu, lecz sportowcy objęci byli dyspensą. Jeśli ktoś miał szansę na lepsze życie, nie brano go pod uwagę podczas rekrutacji. Za Derrickiem zawsze wstawiali się jego starsi bracia. To również oni dbali o to, żeby chłopak miał jak najlepsze warunki do sportowego rozwoju. - Oni znają się na koszykówce, a ja w ogóle - mówi Brenda. - Powiedziałam im więc, żeby się tym zajęli. Dwayne, Reggie oraz Allan starali się zastąpić Derrickowi ojca. Jeden z nich zawsze pokonywał z nim drogę z domu do szkoły i z powrotem. Najmłodszy Rose na wszystkie treningi również uczęszczał pod okiem opiekuna. Bracia pilnowali także, żeby chłopak miał ubrania oraz buty, a kiedy trzeba było go za coś ukarać, ani trochę mu nie pobłażali. - Staraliśmy się być dla niego jak dobry i zły glina - opowiada Reggie. "Wielka trójca" nie spuszczała najmłodszego z oczu ani na chwilę. Bracia zawsze wiedzieli, z kim Derrick się spotyka i rozmawia, a jeśli akurat nie mogli być w pobliżu, to wysyłali kogoś zaufanego. Ich metody wydają się nieco totalitarne, lecz głównie dzięki nim "Poohdini" trzymał się z daleka od złego towarzystwa i mógł skupiać się na treningach, żeby pewnego dnia opuścić zapyziałe Englewood.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×