James Hunt - playboy za kierownicą cz. V

Gdy James na początku swej wyścigowej kariery wyprowadził się do Londynu, nie miał łatwo. Początkowo pomieszkiwał w kawalerce w Chelsea, której głównym elementem wyposażenia był wielki materac.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Swego czasu Hunt wynajmował nawet lokum wspólnie z innym utalentowanym kierowcą - pochodzącym z Austrii Nikim Laudą. Choć mężczyźni mieli zupełnie różne charaktery, zawiązała się między nimi nić porozumienia i szybko zostali przyjaciółmi. - On brał życie takim jakie jest -wspomina Lauda. - Wokół niego zawsze było trochę nerwowo i zawsze miał u swego boku jakieś ładne dziewczyny. Był dobry w te klocki. Po rozstaniu z "Ping" James zaangażował się w dwa stałe związki: najpierw spotykał się przez kilka miesięcy z Francuzką Michelle, a później stworzył naprawdę trwałą relację z Chantal - Belgijką polsko-żydowskiego pochodzenia, która pracowała jako kelnerka w jego ulubionej restauracji.

Z tą drugą kobietą Hunt zamieszkał w swoim nowym mieszkaniu na Earl’s Court Square, ale siedzenie w ciepłych kapciach przed telewizorem nie należało do ulubionych zajęć wschodzącej gwiazdy sportów motorowych. Zamiast tego syn Wallisa i Sue wolał nocami włóczyć się po okolicznych knajpach, pijąc alkohol i podrywając kelnerki, które z reguły nie miały nic przeciwko temu. Tamten okres swojego życia zwykł nazywać "fazą hipisa". Niektóre źródła podają, że James nie stronił też od narkotyków, ale pewne jest to, że żadnych substancji jeszcze nie nadużywał i pilnował, żeby do wyścigów przystępować wypoczętym i trzeźwym.

Życie raczej nie rozpieszczało młodego Hunta, a jego receptą na wszelkie problemy było traktowanie wszystkiego z przymrużeniem oka. - Wydaje mi się, że on uważał życie za jeden wielki żart - wspomina Brendan McInerney, jego kolega z toru. - Ciągle śmiał się z tego, co ktoś zrobił, albo co przytrafiło się jemu samemu. We wszystkim potrafił znaleźć odrobinę humoru. Prawdopodobnie dzięki temu specyficznemu podejściu do otaczającej rzeczywistości tak chętnie lgnęły też do niego przedstawicielki płci pięknej. - Każdego wieczora zasiadał w przedniej części baru z jakąś dziewczyną u boku -opowiada Nick Brittan. - Wszędzie go było pełno i wszystko robił z wielką pompą. Istnieje cienka linia pomiędzy niesłychaną pewnością siebie a arogancją. On balansował na krawędzi, ale wydaje mi się, że ludzie, którzy chcą coś osiągnąć, potrzebują tego. Znajomi Hunta opowiadają, że choć wtedy jeszcze nie odniósł żadnego spektakularnego sukcesu, to roztaczała się nad nim aura gwiazdy rocka. Gdy wracał w rodzinne strony i odwiedzał okoliczne puby, ludzie zbierali się wokół niego, słuchając opowieści o luźnym podejściu do życia i niebezpiecznych wyścigach bolidów. - James już wtedy był traktowany jak wielka gwiazda - przywołuje dawne czasy Ian Phillips. - Wszyscy wokół go uwielbiali, podczas gdy jego najbardziej pamiętną akcją było uderzenie rywala w czasie gonitwy transmitowanej w telewizji.

Wielu ludzi uważało Hunta za kogoś wyjątkowego, lecz utalentowany kierowca Formuły 3 nie lubił się wywyższać i nie znosił wszelkich przejawów snobizmu. Czuł się też bardzo niekomfortowo w sytuacjach, w których ludzie wiwatowali na jego cześć, czyli na przykład podczas dekoracji najlepszych zawodników danego wyścigu. Młody mężczyzna również nie za bardzo martwił się o swój ubiór. Brendan McInerney doskonale pamięta wyjście na kolację do luksusowego Berkeley Hotel, kiedy to obsługa musiała zatroszczyć się o marynarkę i krawat dla Jamesa.

W naznaczonym wieloma kraksami sezonie 1971 kariera Brytyjczyka nabierała tempa. Jeszcze latem długowłosy blondyn zadebiutował w wyższej serii, Formule 2. W jednym jedynym wyścigu miał okazję zmierzyć się z Grahamem Hillem, Ronniem Petersonem oraz Emersonem Fittipaldim. Prowadząc bolid March 712M, rywalizację ukończył na dwunastej pozycji. Głównie jednak skupiał się na jak najlepszym zaprezentowaniu się w F3. Czynił postępy, ale na koniec zmagań nastąpiło rozczarowanie, gdy prestiżowy magazyn "Autosport" w trójce najlepszych zawodników umieścił Davida Walkera, Jody'ego Schecktera i Rogera Williamsona. James na tej liście był dopiero piąty, gdyż wypadki oraz problemy sprzętowe nie pozwoliły mu na więcej.
Choć wielu ekspertów widziało w reprezentancie Zjednoczonego Królestwa jednego z najinteligentniej jeżdżących kierowców ostatnich lat, pech sprawił, że do młodzieńca na dobre przylgnął pseudonim "Hunt the Shunt", którego znaczenie zostało już wcześniej wyjaśnione. - Nie przeszkadzało mi to - mówił na temat swojej ksywki. - Żeby się nie denerwować, powtarzałem sobie, że to taka naturalna rymowanka, która niekoniecznie jest obraźliwa. Prawda jest taka, że James wielu wypadków mógł uniknąć, ale też znakomita większość z nich była powodowana przez jego rywali. Kiedy natomiast on sam był winowajcą, zazwyczaj po prostu próbował wycisnąć ze swojego samochodu siódme poty, żeby zniwelować przewagę sprzętową, jaką mieli nad nim niektórzy zawodnicy.
Hunt uważany był za kierowcę o wielkim potencjale, któremu jednak brakowało trochę funduszy, żeby wspiąć się na sam szczyt F3. Gdy dotarła do niego informacja, że po śmierci swojej babci odziedziczy dość pokaźną ilość gotówki, pojawiła się nadzieja, iż część tych pieniędzy da się w pewien sposób uzyskać od razu. Kierowca Rose Bearings - March Racing udał się więc razem z szefem teamu, Chrisem Marshallem, na negocjacje z Wallisem i Sue. Poczucie przyzwoitości nie pozwalało mu się zwrócić bezpośrednio do babci, ale liczył, że w tej sytuacji uda mu się dogadać z rodzicami. - W wyznaczonym dniu stawiliśmy się w dużym i pięknym domu w Belmont - wspomina mężczyzna. - Usiedliśmy w salonie, gdzie jego mama, skądinąd bardzo wytworna kobieta kobieta, zaserwowała nam herbatę. Jego rodzice okazali się bardzo mili, a my staraliśmy się im wytłumaczyć, że brakuje nam pieniędzy na rozwój kariery Jamesa. Próbowaliśmy im uzmysłowić, że chłopak jest teraz na etapie, który może mieć kluczowy wpływ na jego przyszłość. Państwo Huntowie pomyśleli przez chwilę, po czym głos zabrał ojciec: "Moja filozofia jest prosta. Za najważniejszą rzecz w życiu uważam wykształcenie i całej szóstce naszych dzieci zapewniliśmy takie, na jakie było nas stać. James wciąż ma swój pokój w naszym domu. W kuchni mamy jedzenie i zawsze znajdzie się dla niego posiłek. On zawsze będzie też mile widziany tutaj, ale nie damy ani grosza na wyścigi. Dolać wam herbaty?".
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×