James Hunt - playboy za kierownicą cz. III

Wallis i Sue Huntowie myśleli, że ich syn szybko wyrośnie z pomysłu zostania zawodowym kierowcą wyścigowym. Liczyli, że to chwilowy kaprys, i że wybierze sobie bardziej pożyteczną profesję.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
- To całkowicie bezproduktywne dla społeczeństwa - przekonywali. James jednak nie zamierzał odpuszczać. Potrzebował tylko trochę gotówki na pierwszy pojazd, w którym mógłby rywalizować na torze. Studia medyczne potomka kosztowałyby Wallisa około pięciu tysięcy funtów, a młodzieniec wyszedł z propozycją, że zadowoliłby się połową tej kwoty, co pozwoliłoby mu zrealizować marzenie o wyścigach. - Chyba oszalałeś! - odparł senior rodu. Matka zareagowała podobnie, uważając zapędy syna za nie tylko bezwartościowe, ale i szalenie niebezpieczne. - W tamtym czasie zarabiałem całkiem nieźle, lecz nie mogliśmy sobie pozwolić na wyrzucanie pieniędzy w błoto - tłumaczy ojciec Jamesa. - Nie byliśmy ani biedni, ani bogaci. Po prostu wystarczało nam na normalne życie, opłacenie nauki naszych pociech czy rodzinne święta. Musieliśmy też być sprawiedliwi. Mieliśmy sześcioro dzieci i postąpilibyśmy nie fair wobec pozostałych, gdybyśmy wszystkie środki zainwestowali w tylko jedno z nich. Rozumni rodzice znaleźli kompromis i opłacili krnąbrnemu małolatowi kurs wyścigowej jazdy. Zamiast jednak mieć nadzieję, że chłopak podniesie swoje umiejętności, liczyli iż szybko się zniechęci i z powrotem postanowi zostać lekarzem. Hunt trenował na torze Brands Hatch pod okiem Stirlinga Mossa - siedmiokrotnego medalisty mistrzostw świata Formuły 1, uważanego za najlepszego z kierowców, którzy nigdy nie wywalczyli tytułu. Niestety w opinii Jamesa kurs okazał się wielką klapą. Chłopak od godzin spędzonych pod okiem instruktora wolałby testować swój własny samochód, na który chwilowo nie miał pieniędzy. Był uparty i zakomunikował rodzicom, że nie ma zamiaru porzucać swoich marzeń. Obiecał, że znajdzie pracę i zarobi na auto wyścigowe, a "starzy" w końcu mu ulegli i zgodzili się zapewnić dach nad głową oraz wyżywienie. W głębi duszy wciąż jednak mieli cień nadziei, że chłopak się zniechęci i podąży inną drogą. - Nie potrzebuję szóstek na świadectwie, żeby się ścigać - mówił James po opuszczeniu Wellington College i rezygnacji z dalszej edukacji. - Potrafię mówić poprawnie po angielsku oraz wiem jak trzymać nóż i widelec.

Wzorem do naśladowania dla osiemnastolatka był Simon Ridge, który zbudował wyścigowego Mini Coopera za zaoszczędzone pieniądze. James miał świadomość, że łatwo mu nie będzie. Skonstruowanie samochodu wymagało bowiem nie tylko poważnych nakładów finansowych, ale i specjalistycznej wiedzy z zakresu mechaniki. - Nie miałem pieniędzy, ani pojęcia o autach wyścigowych czy biznesie - opowiada Hunt. - Nikt z mojego otoczenia nie mógł mi pomóc. Pomimo tego uznałem, że trzy lub cztery lata całkowitego oddania projektowi nie będą bardzo kosztowne nawet gdyby nic z tego nie wyszło.

James robił za chłopca na posyłki, sprzedawał lody, pracował w hipermarkecie Sainsbury's, a także pomagał w miejscowym warsztacie samochodowym. - Niedobrze mi, kiedy przypominam sobie tamte czasy - mówi Sue. - Ciągle gdzieś znikał i ciągle nie miał pieniędzy. Zapożyczał się głównie u nas. Nie próbowaliśmy już odwodzić go od wyścigów. To nie miało sensu. On podjął decyzję i był bardzo upartym dzieciakiem. Choć było ciężko, to dobry humor nigdy go nie opuszczał i pomiędzy walką o spełnienie marzeń zawsze znajdował czas na trochę wygłupów z przyjaciółmi. Miał też ogromne poczucie sprawiedliwości społecznej. Simon Ridge doskonale pamięta jak James rozdzielał dwóch kierowców, którzy ruszyli na siebie z pięściami po kolizji w trakcie wyścigu na Brands Hatch: - Krzyczał przy tym: "No dalej, dajcie spokój, wszyscy tu jesteśmy cywilizowanymi ludźmi!".

Tymczasem budowa wyścigowego Mini Coopera trwała w najlepsze. Pierwszą zdobytą przez Hunta częścią było podwozie, zaczerpnięte z rozbitego pojazdu. Młodzieniec pracował wówczas dla Instytutu Badań Medycznych jako kierowca vana i jeśli miał wolną przestrzeń ładunkową na tarasie z oraz do szpitala w Belmont, to wykorzystywał ten fakt do prywatnych celów. W krótkim czasie w garażu chłopaka zgromadziło się sporo złomu, który z tygodnia na tydzień zaczął coraz bardziej przypominać wymarzony samochód. Hunt przez większość czasu pracował sam, ale chętnie korzystał też z rad wszystkich dookoła. Najwięcej pomógł mu oczywiście Simon Ridge. Powstające auto stało się prawdziwą obsesją Jamesa. Chłopak imał się coraz większej ilości płatnych zajęć, aż znalazł zatrudnienie w londyńskiej firmie telekomunikacyjnej na stanowisku sprzedawcy. Musiał ściąć włosy i nosić garnitur, a jego poświęcenie bardzo imponowało "Ping", która również pracowała w stolicy. James w stu procentach poświęcił się realizacji swojego marzenia, a jego rówieśnicy pukali się w czoła i uważali, że marnuje swoje najlepsze lata. - Nie prowadziłem życia towarzyskiego, nie chodziłem do pubów - opowiada. - Nie akceptowałem gościnności innych ludzi, ponieważ nie mogłem odwdzięczyć się w ten sam sposób. Moją jedyną rozrywką był squash. W klubie mieli piwo, więc mogłem się upić raz w tygodniu. To było to. Członkowie klubu szybko zaczęli uważać mnie za niezłego świra.
 Najbliżsi kumple również podchodzili do planów Jamesa ze sporą dozą niedowierzania. Chłopak jednak się zawziął i ograniczył nawet ilość wypalanych papierosów do dwóch dziennie, żeby tylko jak najprędzej uruchomić silnik w swoim Mini. Wreszcie się udało i mały, niebieski pojazd nadawał się do jazdy. To nic, że nie posiadał szyb, a wzór bieżnika na kompletnie łysych oponach Hunt wyciął przy pomocy noża. Liczył się fakt posiadania wyścigowego auta i możliwość wystartowania w zawodach z prawdziwego zdarzenia. Samochód w takim stanie nie był zdatny do poruszania się po drogach publicznych, więc młodzieniec za ostatnie grosze nabył Rovera T6 z 1947 roku wraz z przyczepą. Tym sprzętem dowlókł swego Mini Coopera na tor Snetterton w hrabstwie Norfolk. Niestety tam spotkało go jedynie rozczarowanie, gdyż pojazd z ogumieniem w takim stanie, bez szyb i z... leżakiem zamiast siedzenia pasażera nie mógł zostać dopuszczony przez sędziów do rywalizacji. - Zwyczajnie się rozpłakałem - opowiada słynny kierowca. - Dwa lata pełnego poświęcenia i wszystko na nic. Byłem pięćdziesiąt funtów pod kreską, a potrzebowałem jeszcze szyb. Mój świat się zawalił.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×