Gdzie wszystko się zaczęło

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
- Postaw na Golloba. On dziś wygra i zgarniesz kasę - mówię do Rafała Wilka przed turniejem młodzieżówki w Rawiczu. - Gollob? - powątpiewa Rafał. - To był zawsze jego tor - tym próbuję przekonać rzeszowskiego trenera, bo w przełamanie Golloba, to mi już na pewno nie uwierzy. Wilk obstawia kogoś innego. Jeszcze niewielu zauważa metamorfozę Tomka. Tymczasem w ostatnią sobotę kwietnia 2008 roku po raz pierwszy od zwycięstwa w deszczowej rundzie w Berlinie wygrywa zawody Grand Prix na obcym torze. W ogromnym deszczu - deja vu Berlin - okazuje się najlepszy w słoweńskim Krsko na otwarcie cyklu. Roztropnie dokonuje wyborów na torze i poza nim. Nie kombinuje, jak to bywało w przeszłości. Stawia na pierwsze pole i trzyma krawężnik w pierwszym łuku. W sumie z pola A wygrywa tego dnia cztery razy. Jeszcze lepiej jest na sztucznym torze w Kopenhadze. Przeprosił się ze sztucznymi torami i zwycięża w duńskiej jaskini lwa. Na dekoracji jest niezwykle rozluźniony. Tryby zaczynają zaskakiwać. Na koniec sezonu w Bydgoszczy znów fruwa i po siedmiu latach wraca na podium Grand Prix. - Czuję się jakbym miał dwadzieścia lat - krzyczał rozradowany do mikrofonu.
Odwieczny rywal Polaka, 6-krotny mistrz świata, Tony Rickardsson (foto Piotr Kin) Odwieczny rywal Polaka, 6-krotny mistrz świata, Tony Rickardsson (foto Piotr Kin)
- Tomasz słynie z braku zdecydowania, ufności i pewności w swoich poczynaniach w sferze sprzętu. Prawdopodobnie nigdy już się nie zmieni. Ponadto jego jazda i płynność pokonywania okrążeń na niektórych obiektach, mobilizacja i skuteczność pozostawiają coraz więcej do życzenia. W przyszłym roku będzie miał 35 lat i trudno od niego oczekiwać choćby miejsca medalowego - napisałem w 2005 roku. Tymczasem cztery lata później był gościem z misją. Nakręconym i dojrzałym zawodnikiem. Brawurę, finezję i dynamikę połączył z wyrachowaniem i taktyką. Powrócił do szczytowej formy i doświadczał życia po życiu. Cóż takiego odmieniło styl jazdy Golloba? Ta zagadka pozostaje najbardziej frapującym pytaniem w historii żużla. Lider Stali Gorzów przestał odczuwać presję z zewnątrz. Sam dla siebie był motywatorem. Uwierzył w siebie i... wreszcie zaczął wierzyć innym, a dokładnie tunerom. Wątek współpracy zagranicznych majstrów z Gollobem można określić jako neverending story. Nieufny Tomasz nie potrafił stworzyć trwałego układu. Opinie w polskiej prasie o gorszym traktowaniu rodzimych żużlowców przez zachodnich mechaników nie pomagały w podejmowaniu decyzji. Wszystko odmienił przypadek. Kolega klubowy Peter Ljung odniósł kontuzję, a Polak zatroszczył się o opiekę nad Szwedem w szpitalu. W rewanżu Ljung polecił Gollobowi Jana Anderssona i odwrotnie. Tomasz wiedział, że czasu ma coraz mniej i zaryzykował. Efektem współpracy była koncertowa jazda w drugiej części sezonu 2009 i srebrny medal. - Obiecuję, że nie spocznę w staraniach aż zostanę mistrzem świata - uradowany i podekscytowany deklarował ważne słowa. Szlakiem Mazurka

Dochodziła północ, a zawody dawno się skończyły. Ale na maleńkim stadionie we włoskim Terenzano wciąż było głośno i radośnie. Wszyscy skupili się w miejscu za bandą na drugim łuku, a dokładnie pod podestem, na którym usytuowane zostało plenerowe studio transmitującej zawody telewizji. Tam nowokreowany mistrz świata Tomek Gollob wciąż udzielał gorących wywiadów. Nikomu to nie przeszkadzało. W szampańskich nastrojach Polacy celebrowali słodkie chwile długo wyczekiwanego triumfu, który nastąpił wreszcie w 2010 roku. Od wiosny Tomasz jeździł jak w transie i prezentował mistrzowski żużel. Wedle prawideł musiał zmierzyć się z nieoczekiwanymi perypetiami. Tym razem były to rodzinne przepychanki z małżonką Brygidą, które rozdmuchały media. Wytrzymał ciśnienie, co było dobitnym dowodem, że opanował sztukę koncentracji. 25 września w Terenzano po kolejnym koncercie na torze mógł udzielać pierwszych wywiadów jako mistrz świata.

Gromada dziennikarzy cierpliwie okupowała rusztowanie telewizji. Zaczęła się walka na łokcie o zajęcie lepszego pole position, aby pierwszym dopaść naszego mistrza świata. Przypatrywałem się z boku. Odwróciłem się, a za mną stał Jerzy Buczak. Uznany fizjoterapeuta, który od lat współpracuje m.in. z reprezentacją Polski w piłce ręcznej. Rozpocząłem jeden z najciekawszych wywiadów, jaki miałem okazję przeprowadzić nt. budowania formy w profesjonalnym sporcie. Z każdym słowem Buczaka otwierały mi się oczy. Układanka pt. powrót Tomka Golloba na szczyty nabierała coraz pełniejszego obrazu. - Współpracę rozpoczęliśmy przy okazji Pucharu Świata w Lesznie w 2007 roku, a następnie Tomek zaproponował stałą współpracę. Przenosiny do Gorzowa ułatwiły nam kontakt - opowiadał Buczak, a ja w myślach układałem pasujące do siebie klocki: zawody w Lesznie były przełomowym momentem, nastąpił progres i zmienił styl jazdy, a więc dlatego przeszedł do Gorzowa - rachowałem.

Dwa tygodnie później odbyła się koronacja. Oczywiście w Bydgoszczy i oczywiście jak to bywa w przypadku Tomka z przygodami. Na podium wskoczył kuśtykając na jednej nodze, wskutek świeżej kontuzji na motocrossie. Z dwudziestu tysięcy gardeł popłynął najpiękniejszy Mazurek Dąbrowskiego, który prowadził Tomka i jego fanów przez wszystkie zakręty wspólnej przygody. Na ostrych wirażach wiejskiego toru Abensberg, poprzez stadion Marketa w Pradze i nachylone łuki Odsal w Bradford, gdzie fiknął efektownego kozła, czy wreszcie pod wieżą telewizyjną w Berlinie, skąd przemoknięci i przemarznięci, ale szczęśliwi kibice wracali z Tomkiem do Polski. Finał mógł być tylko tam, gdzie "Chudy" wygrywał niezliczoną ilość razy, gdzie Władek ze śmiesznym bąblem na głowie... gdzie wszystko się zaczęło, a teraz w Warszawie dopiszmy ostatni akapit bestselleru...

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×