Gdzie wszystko się zaczęło

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Najbliżej jest w 1999 roku. We Wrocławiu po szaleńczej akcji na ostatnim łuku o błysk szprychy wyprzedza Jimmy'ego Nilsena. Wygrywa zawody i umacnia się na fotelu lidera. Stadion Olimpijski szaleje z radości. - Tomek jeździ jak papież - komentują kibice. - To moja firmowa akcja, którą najczęściej się chwalę - powie po latach. Występami Golloba w Grand Prix żyje cała żużlowa Polska. Ale z każdym tygodniem jest już tylko gorzej. Eskalacja pecha ma miejsce również we Wrocławiu. Na tydzień przed ostatnią rundą GP w Vojens przelatuje przez bandę i doznaje poważnych potłuczeń. Zaciska zęby i melduje się na duńskim torze. Na drodze po złoto staje mu twardziel nad twardzielami. "Super Swede", super profesjonalista - Tony Rickardsson rzutem na taśmę pokonuje Polaka. Zniecierpliwienie wzrasta. Teraz albo nigdy, chciałoby się powiedzieć przed sezonem 2000. Gollob wykupuje cały warsztat Rickardsona wraz z jego prawą ręką, Kanadyjczykiem Carlem Blomfeldem. Sezon zaczyna się wybornie. Leje wszystkich i wszędzie. W Grand Prix nie wytrzymuje ciśnienia. Notuje wykluczenia i defekty. Po trzech rundach jest dopiero czwarty. Gollob ma jednak sezon życia i straty jest w stanie spokojnie odrobić. Sezon życia i... życiowy pech. W drodze na turniej w Coventry doznaje obrażeń w wypadku samochodowym. Łamie obojczyk i marzenia o tytule pryskają jak bańka mydlana.
Tak blisko, a zarazem tak daleko. Podium IMS1999 roku. Od lewej T. Gollob, T. Rickardsson i H.Nielsen (foto Piotr Kin) Tak blisko, a zarazem tak daleko. Podium IMS1999 roku. Od lewej T. Gollob, T. Rickardsson i H.Nielsen (foto Piotr Kin)
To już jest koniec?

Z nadejściem sezonu 2001 Gollob rezygnuje z ligi brytyjskiej, a także współpracy z Blomfeldem. - Wracam do sprawdzonych metod przygotowań i budowania formy - oznajmia. Nowe-stare podejście nie wróży nic dobrego. Machina marketingowo-sponsorska kurczy się. W Gollobie opada entuzjazm. Boniek z Grajewskim "nie pilnują" już tak blisko swojego pupilka. Organizację cyklu przejmuje angielska firma BSI i wprowadza wielki żużel na wielkie stadiony. Na okazjonalnych i sztucznie układanych torach Polakowi wybitnie nie idzie. - Nie przepadam za torami jednorazowymi, ale nie poddam się bez walki. Powinni zaprzestać organizacji na podobnych torach. Takie widowiska nie służą ani zawodnikom ani kibicom - komentuje zniechęcony. Jakby tego wszystkiego było mało jego ukochany klub Polonia Bydgoszcz przechodzi poważne problemy, w które zamieszany jest i Gollob. Trzydziestokilkuletni zawodnik musi dokonać ważnych zmian w karierze. Opuszcza Polonię Bydgoszcz i wędruje z bratem Jackiem do Tarnowa. Wkrótce zmienia silnik Jawy na włoskiego GM-a. - Tomek powinien dawno wrócić do GM-a, którego charakterystyka oddaje styl jego jazdy. Na czeskich Jawach nie mógł pokazać swoich wszystkich możliwości - komentują eksperci.

- Nie mam czasu i ochoty zastanawiać się nad tymi teoriami - ripostuje. W jego otoczeniu pojawia się nowa twarz. Najpierw jako prezes Unii Tarnów, a z czasem prawdziwy przyjaciel. Grzegorz Ślak - biznesmen z Rybnika, to on dokonał niemożliwego i wyrwał klan z Bydgoszczy. Młodszemu z braci pomógł wyprostować wiele spraw w sportowym i prywatnym życiu. - W tamtych czasach Tomek był niemalże bankrutem. Miał szereg kłopotów z którymi nie potrafił sobie poradzić - twierdzi Ślak. Tymczasem lat przybywa, a Polak wciąż z tym samym arsenałem broni i... błędów na trasie. Miewa momenty geniuszu, jak również dni zupełnej klapy. Miota się i walczy. Po tytuł mistrza świata sięgają nie tylko Tony Rickardsson, Mark Loram, ale i młodsi zawodnicy jak Nicki Pedersen i Jason Crump. W Grand Prix coraz częściej pojawia się wizja Golloba poza burtą rozgrywek. - Nic się nie stanie jak wypadnę. Nie nastąpi koniec świata - ucina plotki nt. zakończenia kariery. Ratuje go ulubiony bydgoski tor. Przy Sportowej jest prawdziwym królem i wygrywa cztery razy pod rząd. - On tu jest niesamowity. Przed zawodami można w ciemno wpisać Tomka jako zwycięzcę - powtarza co roku z niedowierzaniem Jason Crump.

W 2006 roku w SGP zajmuje dopiero ósmą pozycję. Powoli traci nadzieję na sukces w międzynarodowym towarzystwie. - Zawodnicy z zachodu mają od nas Polaków lepszy sprzęt i nie jesteśmy w stanie z nimi wygrywać w najważniejszych imprezach - twierdzi. Nie daje rady wygrać bydgoskiej rundy GP, po której na konferencji prasowej wywołuje sensację na temat swojej przyszłości w cyklu. - Nie wiem, być może odejdę. Przez zimę muszę wszystko przemyśleć, ale taki scenariusz nie jest wykluczony - mówił spokojnym głosem. Czyżby koniec?

Dwudziestolatek przed czterdziestką

- Dzień dobry - rzucił do mnie Tomek Gollob w ostrowskim kinie Komeda na I Gali Sportu Żużlowego. - Co mu się stało, że taki miły? - pomyślałem. Okazało się, że to nie koniec zaskoczeń tego marcowego wieczora. Podczas prezentacji wyszedł na scenę i powiedział nieco nieśmiele: - W tym roku chcę walczyć o tytuł mistrza świata. Sala wybuchła ogromnymi brawami, a na twarzy Tomka pojawił się uśmiech. Całe zdarzenie skrupulatnie zanotowałem w notatniku jako coś bardzo ważnego: pierwsza od wielu lat publiczna deklaracja Golloba walki o złoto. Co się stało, że akurat wtedy? Akurat wtedy Tony Rickardsson zakończył karierę. Przypadek? Nie sądzę. Szwed niczym pijawka wysyłał z Tomka energię do walki złoto. Polak starał się jak mógł, a ciągle wygrywał jego odwieczny rywal. Zimny jak lód, profesjonalny i niemal bezbłędny sześciokrotny mistrz świata, latem 2006 roku powiedział pas. Na wiosnę Tomasz ogłasza powrót do walki o najwyższe cele, a niedawno czarował o odejściu z cyklu. W wyobraźni Golloba znikła ściana nie do przebicia, którą wydawał się Szwed.
Tomasz Gollob w akcji (foto Piotr Kin) Tomasz Gollob w akcji (foto Piotr Kin)
Jeśli Tomek Gollob jest w gazie i czuje, że może być najlepszy, to wiadomą sprawą jest, że... że musi się coś stać. Defekt, kontuzja, alergia, która "załatwiła" mu tytuł w 1997 roku, cios od Boyce'a, wypadek samochodowy, albo... katastrofa lotnicza. W drodze na czerwcowy mecz w Tarnowie awionetka, którą sterował ojciec Władysław gruchnęła o ziemię. Oprócz niego horror przeżył syn Tomek, Rune Holta i Wojtek Malak. Na szczęście wszyscy wychodzą cało z opresji. Reszta sezonu to mocowanie się z psychiką i powrotem do dawnej formy. - Nie zapominajcie, że jestem po bardzo ciężkim wypadku - powtarzał jak mantrę po każdym Grand Prix. - Dajcie mi trochę spokoju. Pozwólcie mi spokojnie pracować i nie wymagajcie samych trójek - tonował dziennikarzy. W następnym roku zerwał z lotami na mecze do Tarnowa. Odmówił także Marcie Półtorak, bo do Rzeszowa równie daleko. Wybrał bliższe rejony Bydgoszczy i powędrował do Gorzowa. - Przekonała mnie wizja prezesa Władysława Komarnickiego - tłumaczył. Na inauguracji w Gorzowie tryskał humorem, a na torze jeździł niezwykle dojrzale i płynnie. Gołym okiem widać było, że zmienił swój szosowy styl jazdy na bardziej techniczny, a także wrócił do ulubionego niebieskiego koloru kevlaru. Symptomy na lepsze czasy okazały się potwierdzać w trakcie sezonu. W Gollobie następowała przemiana. Inaczej jeździł na trasie, wróciła motywacja i radość z jazdy.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×