Gdzie wszystko się zaczęło

Tomasz Gollob w Grand Prix, to najlepszy żużlowy bestseller wszech czasów. Zaskakujący scenariusz, zapierające dech w piersiach akcje, radości i dramaty.

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Łzy szczęścia i łzy rozpaczy romantycznego bohatera i rzeszy jego fanów, którzy wspólnie czekali 20 lat na wyczekiwany moment chwały. Na maleńkim stadionie we włoskim Terenzano od rana jest głośno i radośnie. Fiesta rzeszy polskich fanów na przystadionowej łące trwa w najlepsze. Nieustającej fecie towarzyszy słoneczna i ciepła pogoda. Robi się coraz gwarnej, weselej i głośniej. Piwo leje się strumieniami, a przyśpiewki przeczesują powietrze. Sportowy piknik pełną gębą. - Jak za starych dobrych czasów, gdy jeździło się za Tomkiem, a on zaczynał z nimi wojować. Ale atmosfera, aż mnie gęsią skórką trzęsie - mówi Jacek, który biesiaduje w meganamiocie. - Na ten dzień czekałem całe swoje życie! - krzyczy sąsiad Jacka przy stole unosząc pięść w geście triumfu. Niektórzy są zmęczeni daleką podrożą i... rozmowami. Temat jest tylko jeden: Tomek mistrzem świata. Matematycznie jeszcze nie, ale nikt nie ma co do tego wątpliwości, że to tylko kwestia czasu, a właściwie kilku godzin. - Nic i nikt nam już nie zabierze tego mistrzostwa - celebracji fanów znad Wisły nie ma końca. Zjechali zewsząd: Leszno, Tarnów. Bydgoszcz, Rybnik. Na twarzach rysuje się ogromna radość, a piersi rozpiera duma. Część z nich paraduje w złotych koszulkach z podobizną lidera cyklu i wymownym napisem: Tomasz Gollob world champion. - Przyjechałem na te zawody aż z Irlandii. Nie przeżyłbym gdyby mnie dzisiaj tu zabrakło - zwierza się Piotrek, mieszkaniec Dublina i kibic żużla z Poznania.
Z każdą godziną przybywa kibiców. Maleńki prowizoryczny stadion w północnej części Włoch nigdy wcześniej nie przeżył takiego oblężenia. Na miejsce przybyła stacja TVN. Redaktor Marcin Majewski wyłapuje przed kamerę rozmówców. Rozbawionych Polaków nie trzeba specjalnie namawiać do rozmów. Chętne i szczerze dzielą się emocjami. - Do mnie to nie dociera, że w końcu mamy z Tomkiem złoty medal - mówi wzruszony mężczyzna. Podobnych wypowiedzi jest wiele i udowadniają, jak bardzo wyczekiwany był ten dzień przez fanów żużla w Polsce. Nie inaczej jest w przypadku samego zawodnika. Przesądny Gollob żeby nie kusić losu odpuścił tydzień wcześniej finał mistrzostw Polski. - W 1999 roku przed najważniejszymi zawodami pojechałem na turniej Złotego Kasku we Wrocławiu i ucierpiałem w groźnym karambolu. Tym razem nie chcę kusić losu. Nawet daty się zgadzają, a ich zbieżność odebrałem jako przestrogę - mówił Gollob, który na włoskim torze dosłownie fruwa i zostaje mistrzem świata. Nazywam się Tomasz Gollob, kłopoty to moja specjalność

Dwadzieścia lat wcześniej i ponad tysiąc kilometrów na północ od słonecznego Terenzano. Polskie miasto Bydgoszcz, marzec i tradycyjne Kryterium Asów. W deszczu i przenikliwym zimnie triumfuje miejscowy młody zawodnik z bujną czupurną na głowie - Tomek Gollob. Wianuszek dziennikarzy wokół niego i jego ojca Władysława. - Tomek kiedyś będzie najlepszy nie tylko w kraju - odważnie deklaruje "Papa" Gollob i nie bawi się w salony. Image klanu Gollobów również daleki od salonów. Na Tomku stara klubowa skóra ze śmiesznie skrojonym reklamowym "śliniakiem" miejscowego banku, a Papa w zabawnej czapce z kolorowym bąblem. Do kanonu przeszły już różowe okulary seniora, które zakłada przy różnych naprawach sprzętu w trakcie zawodów. - Wzięliśmy kredyt i chcemy zaatakować mistrzostwa świata - obaj wspólnie deklarują. Wszyscy słuchają z lekkim niedowierzaniem. Słychać gdzieniegdzie parsk śmiechu.

Droga do celu okazuje się nad wyraz kręta i wyboista. Tomasz przedwcześnie odpada w eliminacjach. Złośliwi dokuczają, że Władysław marnuje talent syna. Oszczędza na sprzęcie i nakazuje Tomkowi jeździć na gruchotach. - To są głupcy bez pojęcia - odgraża się ojciec. - Sam jeden wiem ile kariera synów kosztuje mnie pieniędzy, trudu i wyrzeczeń - przekonuje. "Rezygnuję z występów w kadrze" - podpisano Tomasz Gollob, lipiec 1991. Za kolejne dwa miesiące na bramie wjazdowej na obiekt Polonii Bydgoszcz wisi kartka: "Sprzedajemy motocykle i odchodzimy z żużla" - bracia Gollobowie, wokół których zrobiło się gorąco: brak spodziewanych sukcesów, dług w banku, zatarg z ludźmi z żużlowej centrali, kiepska opinia w mediach, a także wśród kibiców i kolegów z toru. Kontrowersyjna rodzina nie ma łatwo. Zwłaszcza najmłodszy Tomek, którego okrzyknięto największym talentem od czasów legendarnego Alfreda Smoczyka. Dostaje mu się dosłownie za wszystko. Bez względu na winę. Od początku kariery towarzyszy mu ogromna presja i koncentracja uwagi całego środowiska. W każdych zawodach młody Tomek musi coś udowadniać.

Ogromny talent, miłość do rywalizacji, motocykli i nieustępliwy charakter Tomasza powodują, że wychodzi z tarapatów obronną ręką. Rozwija się. W wieku 21 lat na krajowym podwórku zdobywa wszystko, co jest do zdobycia. - Chciałbym być jak Per Jonsson, który w Szwecji jest zdecydowanym numerem jeden i co roku walczy o złoty medal w mistrzostwach świata - deklaruje lider polskiej reprezentacji. Jego drugim wzorem jest Hans Nielsen, u którego podgląda technikę startów.

Sezon 1993 okazuje się dla Tomka i polskich kibiców, którzy uwiędli od posuchy na międzynarodowych arenach, snem na jawie. Przebojem wdziera się do światowej czołówki. W finale w Pocking zajmuje dobre siódme miejsce, ale nie brakuje malkontentów, że powinno być lepiej. - W dwóch ostatnich biegach Tomkowi spuchł silnik. Wszystkim uzdrowicielom polskiego żużla w każdej chwili mogę zagrać na trąbie - odpowiada Władysław oportunistom.
Tomasz Gollob podczas treningu przed finałem w Pocking (foto Piotr Kin) Tomasz Gollob podczas treningu przed finałem w Pocking (foto Piotr Kin)
Pozycja klanu rośnie, a wraz z nią izolacja od reszty parkingu. Cięty język samych zainteresowanych, ogromne sukcesy, a także kontakty z prominentnymi politykami budzą coraz większą niechęć. Wśród zawodników zagranicznych Tomek tratowany jest jak zjawisko przyrodnicze. Brawurowy młodzieniec zza wschodniej granicy, bez znajomości języka angielskiego, który chodzi własnymi ścieżkami (brak angażu w brytyjskiej lidze). Jest dobry, zagraża tuzom, ale nikt nie traktuje go do końca poważnie. Tomek jeździ jak papież - Żeby wygrać najpierw musisz nauczyć się przegrywać - mówi po latach Tomek Gollob. W połowie lat 90-tych nie potrafi tej sztuki i przyznaje, że swego czasu jego największym wrogiem był on sam. Nie wytrzymuje presji w roli faworyta przed ostatnim jednodniowym finałem w Vojens, a także w trakcie Grand Prix w 1995 roku. Gollob wypada ze stawki, ale nie poddaje się. Szlifuje swoje umiejętności i charakter. Zaczyna jeździć w zachodnich ligach (szwedzka i angielska). Staje się coraz bardziej popularny. Wokół niego zaczyna kręcić się sportowy biznesmen Andrzej Grajewski i legenda polskiej piłki Zbigniew Boniek. Wiążą plany biznesowe z powrotem Tomka do Grand Prix. Żużlowiec ich nie zawodzi i wraca do cyklu. Obaj organizują Gollobowi pokaźne zaplecze finansowe. Dzięki zaangażowaniu Bońka debiutuje w angielskiej Elite League. - Takie osoby jak Zibi dodają mi otuchy i wiary we własne możliwości - twierdzi Tomek, który zdobywa pierwsze medale w SGP. Rośnie napięcie związane z oczekiwaniami zdobycia przez niego tytułu mistrza świata. Huczy o tym już nie tylko cała Polska, ale także zagraniczni eksperci, zawodnicy i media.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×