Aleks Jovičić: Bydgoski teatr marzeń

Za nami kolejny odcinek pełnego nieoczekiwanych zwrotów akcji serialu pt. Speedway Grand Prix. Zgodnie z przypuszczeniami, w Bydgoszczy działo się wiele.

Aleks Jovičić
Aleks Jovičić

Ależ to były emocje, cóż za widowisko, istna fantastyka! Jak jeszcze określić ten wspaniały pokaz speedwaya, który zgotowali nam uczestnicy GP Europy? Sobotniego wieczoru byliśmy świadkami wspaniałej sztuki żużlowej, a może wykładu czarnego sportu, prowadzonego przez światowych profesorów. Jakby tego nie nazwać, jedno jest pewne... Wspaniały come back Bydgoszczy, która mimo niskiej temperatury powietrza była zapewne gorąca jak Rio de Janeiro w karnawale. Już patrząc na same wyniki, widać niespodzianki i zaskakujące rozstrzygnięcia. Jednak suchy zapis to nie wszystko, bo to co działo się na torze, jest nie do opisania. Mimo wszystko skupię się na wnioskach wyciągniętych po zakończeniu zawodów.

Największe przeboje lat '90!
Gdyby przyrównać bydgoski turniej do audycji radiowej, to chyba taki mogłaby nosić ona tytuł. Wprawdzie podium zapełnili zawodnicy urodzeni w innych dekadach, lecz z
całą pewnością dla wielu to właśnie Tai Woffinden i Darcy Ward będą bohaterami tej rundy elitarnych zmagań. Właśnie oni pokazali, iż zmiana pokoleniowa na czele
zaczyna postępować. Ward zaskoczył, ale mniej, gdyż już nie raz pokazywał, że potrafi walczyć ze ścisłą czołówką jak równy. Największą niespodzianką i pozytywnym zaskoczeniem jest Woffinden. Wielu pamięta sezon 2010, gdy w cyklu Grand Prix był on jedynie statystą, zwykły dodatkiem do reszty. Teraz powoli staje się jedną z ważniejszych, a może i głównych, postaci. Reprezentant Wielkiej Brytanii po prostu czarował na torze, dał prawdziwy pokaz swoich możliwości. W jego jeździe nie brakowało walki, odwagi oraz fantazji. Nie udało mu się jednak zająć miejsca na podium, gdyż w finale czegoś zabrakło. - Jestem nieco rozczarowany po finałowym wyścigu. Powinienem nieco zmienić ustawienia, ale podczas tego turnieju uczyłem się z wyścigu na wyścig. Jednak ogólnie były to dla mnie udane zawody, jestem po nich trzeci w klasyfikacji generalnej. Długi sezon przed nami i wszystko się jeszcze może wydarzyć, a ja chciałbym utrzymać dobrą dyspozycję - wyraził swoją nadzieję Brytyjczyk.

W tej sytuacji nie sposób powstrzymać się od porównania naszej krajowej młodzieży do tej zagranicznej. W czołówce omawianego turnieju pojawili się żużlowcy roczników '90 i '92. W półfinale IME  na Ukrainie startowali Maciej Janowski oraz Przemysław Pawlicki, a więc chłopaki z rocznika '91. Niestety nie udało się im przebrnąć tak wczesnego etapu eliminacji. Tutaj ukazuje się przepaść pomiędzy Polakami a żużlowcami zza granicy na arenie międzynarodowej. Naszą dwójkę wyprzedzili zawodnicy typu Roman Povazhny, Andriej Karpow czy Andrzej Lebiediew. Z kolei Ward i Woffinden zostawili w tyle Nickiego Pedersena czy Grega Hancocka. O co tu chodzi? W rozgrywkach ligowych czy DPŚ różnicy tej pewnie nie byłoby tak bardzo widać, gdyż Przemek i Maciek nie są jakoś dużo słabsi od bohaterów sobotniego wieczoru. Jednak gdy przychodzi do walki w tak wielkich imprezach, Polacy odstają. Miejmy nadzieję, że jest to jedynie przypadek, który nie będzie się powtarzał. Jeszcze odnośnie zmiany pokoleniowej na szczycie. Przez wiele lat żaden zawodnik urodzony w latach '80 nie był w stanie wywalczyć Indywidualnego Mistrzostwa Świata. Dopiero w zeszłym roku udało się to Chrisowi Holderowi. Teraz w czołówce plasują się żużlowcy urodzeni w następnej dekadzie. Być może to właśnie oni dokonają tej rewolucji.

"Nasi"? Jacy oni "nasi"? Czyi?!
Wielce irytującym jest fakt kibicowania zagranicznym żużlowcom przez polskich fanów. Ktoś kibicuje Holderowi, bo jest z Torunia, a ten jeździ w Unibaksie. I co z tego?! Dziś jest tu, a jutro tam. Przeglądajac fora czy komentarze w internecie wyraźnie widać, iż ten dziwny trend wciąż się trzyma. Nie mogę tego pojąć po prostu. Owszem, zawodnik, który reprezentuje barwy ulubionej drużyny jest w jakimś stopniu bardziej lubiany, ale zawody międzynarodowe nie mają nic do tego. Tu nie ma herbów drużyn, a są barwy narodowe. Tekst w stylu "dlaczego mam kibicować Gollobowi tylko dlatego, że jest Polakiem?". A komu masz kibicować? Hancockowi, bo jeździ w Bydgoszczy? Super, bo za rok będzie jeździł gdzie indziej. I wtedy pewnie będziesz miał nowego idola w GP. I tak co roku nowa żużlowa miłość... W jakimś stopniu może być to zrozumiałe w przypadku żużlowców będących ikonami zespołów. W Lesznie kimś takim był Leigh Adams, ale to przypadek wyjątkowy. Nie drugiego takie i w obecnych realiach raczej już nie będzie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×