Ci zawodnicy mogą niedługo stanowić o sile kadry - wywiad z Jackiem Nawrockim, trenerem reprezentacji Polski juniorów
- Ciekawe spostrzeżenie. Trochę jest inaczej, gdy każda z drużyn ma swój ośrodek, swoją przestrzeń. Jest wyalienowana od reszty, jedzie na mecze i dopiero na hali spotyka się z przeciwnikiem. Co innego jest natomiast, gdy wszyscy są w jednym miejscu, gdy spotykają się na posiłkach. Wtedy zaczyna być zupełnie inne zabarwienie psychiczne turnieju. Najlepszym chyba tego przykładem są igrzyska olimpijskie, gdzie wszystko się miesza. Sportowcy spotykają innych zawodników, którzy im imponują, patrzą na ich zachowania i często wtedy odchodzą od swojej koncentracji. Taki wspólny pobyt w jednym hotelu trzeba umieć wytrzymać i przejść obok tego, żeby zbyt mocno nie zaangażować się w ten "bałagan", melanż zawodników, trenerów, wszystkich osobowości. Nie ucieknie się z hotelu, więc trzeba sobie poradzić samemu psychicznie. Ma to niebagatelne znaczenie, bo oprócz drużyn, przyjeżdżają na turnieje także managerowie i zaczynają się wstępne rozmowy o kontraktach. Można takiemu zawodnikowi nabałaganić w głowie i on wtedy traci skupienie, koncentrację, która jest potrzebna do rozgrywania spotkania.
Czy można mówić o konflikcie interesów klubów i reprezentacji?
- Jeśli chodzi o siatkówkę młodzieżową, Spała gwarantuje dobry poziom przygotowania. Ale który z zawodników, mających szansę gry w ligowym zespole, nie chce z niej korzystać. Chyba każdy myśli o tym, by w PlusLidze zadebiutować jak najwcześniej. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w życiu sportowca wszystko musi mieć swój czas, swoje tempo. Kłopoty są zawsze, my zawodników puszczamy na rozgrywki juniorskie, czasami oszczędzamy ich w Spale, dozujemy im obciążenia, a podczas turniejów klubowych grają kilka meczów w ciągu kilku dni. I praktycznie muszą być liderami swoich zespołów. Czasami przyjeżdżają jako wraki, dlatego trzeba poświęcić czas na regenerację, jednak musimy sobie z tym jakoś radzić. Podobnie jest zresztą w siatkówce seniorskiej, obciążenia klubowe i reprezentacyjne się na siebie nakładają. O ile ci starsi sami decydują o tym, to w przypadku młodszych musi być współpraca szkoleniowców klubowych i reprezentacyjnych. W tym roku bardzo dobrze układała mi się współpraca z trenerami klubowymi, jeśli rozmawialiśmy o obciążeniach, to dochodziliśmy do wspólnych wniosków. Dzięki temu kilku chłopaków do tych mistrzostw Europy dotrwało, bo inaczej byliby "zajechani". Natomiast wiadomo, że ci najlepsi zawodnicy zawsze mają najgorzej, są najbardziej eksploatowani, bo żaden z trenerów nie chce z ich umiejętności rezygnować. Dlatego odpowiednio trzeba ułożyć priorytety.
Czy absencja i kontuzja Artura Szalpuka nie były skutkiem właśnie tych przeciążeń?
- Artur grał w Politechnice Warszawskiej, ale był również delegowany na mecze juniorów z MDK-u Warszawa. Oprócz tego występował też w reprezentacji, dużo jest tego wszystkiego. Ale tego typu zawodnik jest jeszcze pod ochroną, natomiast nasi uczniowie grali w Młodej Lidze, w rozgrywkach II ligi i również w turnieju o awans do I ligi. No i jeszcze mecze w reprezentacji, więc gdybyśmy ich nie oszczędzali, rozegraliby około sześćdziesięciu spotkań w sezonie. Do tego trzeba doliczyć ich wizyty w klubach i imprezy juniorskie, czyli jeszcze dziesięć kolejnych meczów. Niektórzy byli liderami swoich zespołów i grali praktycznie sami, co może być ogromnym problemem. Dlatego ważne jest, by to odpowiednio poukładać. Być może doczekamy się jakiegoś systemu, który będzie ograniczał eksploatację tych zawodników. Wiem, że PZPS robi wszystko, by wypracować odpowiednie rozwiązanie. Po części rozumiem każdego trenera, bo który z nich nie chce wykorzystać wszystkiego, co ma najlepsze. Tu trzeba coś zrobić, by chłopcy nie byli tak eksploatowani, by mogli przechodzić do kolejnych kategorii bez uszczerbku na zdrowiu.