Ci zawodnicy mogą niedługo stanowić o sile kadry - wywiad z Jackiem Nawrockim, trenerem reprezentacji Polski juniorów

Na początku września juniorska reprezentacja siatkarzy osiągnęła wielki sukces, zdobywając srebrny medal ME juniorów. O tym wyczynie oraz potencjale podopiecznych opowiada trener kadry.

Agata Kołacz
Agata Kołacz

Agata Kołacz: Po takim sukcesie, jakim był srebrny medal na mistrzostwach Europy juniorów, zapewne chce pan kontynuować pracę z młodzieżą i nie myśli o powrocie do siatkówki seniorskiej? 

Jacek Nawrocki: Muszę przyznać, że mam duże szczęście pracować w dobrych miejscach, bo z pewnością tak można mówić o PGE Skrze Bełchatów. W szkole w Spale również mamy tak naprawdę wszystko. PZPS zadbał i o przygotowania, i o sparingpartnerów. Graliśmy z najlepszymi na świecie: z mistrzami świata Rosjanami, z wicemistrzami świata Chińczykami, z Brazylią, Francją. Dawno takich dobrych warunków nie było. Cieszę się, że wykorzystaliśmy to wszystko i zrobiliśmy ogromny krok do przodu.
Piotr Dobrowolski: Spędza pan z chłopakami sporo czasu, nie tylko podczas zgrupowań, ale przede wszystkim i w Spale. Czy już na szkolnym korytarzu pojawiła się myśl, że w Brnie może być tak dobrze? - Wiadomo, że medal na mistrzostwach Europy juniorów był naszym celem od dawna. Ten cel przyświecał mi od pierwszego dnia, gdy przyszedłem do Spały, czyli od wakacji zeszłego roku. Oczywiście mieliśmy też wszystkie cele pośrednie: Młoda Liga, II liga, Puchar Polski, kwalifikacje do mistrzostw Europy. Chłopcy we wszystkich tych rozgrywkach startowali bardzo dobrze, co wskazywało na to, że mamy zespół, który jest w stanie walczyć o medale. Z taką wizją pracowaliśmy i z dnia na dzień coraz bardziej się do tego przekonywaliśmy. Natomiast wszystkie nieszczęścia, które nas przed przyjazdem do Brna spotkały, w jakiś sposób tę wiarę zachwiały.

No właśnie, do Brna nie przyjechało kilku podstawowych zawodników.

- Zaczynaliśmy przygotowania w zupełnie innym składzie, widziałem inną "dwunastkę". Być może "szóstka" na mistrzostwa Europy juniorów oscylowałaby wokół tych ludzi, ale zabrakło przede wszystkim Artura Szalpuka. Jest to zawodnik ograny w PlusLidze, więc jego doświadczenie miałoby niebagatelne znaczenie. Brakowało również Marcina Komendy, Janka Fornala czy Piotrka Badury, który wcześniej grał razem z tym zespołem w kadetach. Jest kilka nazwisk, które pretendowały do uczestnictwa w turnieju, ale z różnych przyczyn tych ludzi zabrakło. Z kolei Paweł Gryc w pierwszym meczu nabawił się urazu. Dlatego wszystkich zawodników, którzy przyjechali do Czech, trzeba bardzo pochwalić za ich charakter i wolę walki. Turniej rozegraliśmy praktycznie gołą "ósemką", więc brawa, że te wszystkie spotkania byli w stanie wytrzymać. Wielkie ukłony należą się również całemu sztabowi szkoleniowemu. Doktor Krzysztof Zając oraz fizjoterapeuta Kuba Łamajkowski robili wszystko, by chłopcy stawali na nogi i byli gotowi do gry w następnym meczu. Niebagatelną rolę odgrywali także nasz kierownik, Leon Bartman, czy trener Maciej Zendeł, którzy trzymali zespół od strony mentalnej. Nie można też zapomnieć o olbrzymiej pracy, którą codziennie wykonywał statystyk Tomasz Morga. Naprawdę wielkie szczęście, że taki sztab szkoleniowy mi się trafił.

Na początku turnieju zapowiadał pan, że będzie się liczył tylko każdy następny mecz. Czy miało to zapobiec wytwarzaniu niepotrzebnej presji?

- Skłamałbym, jakbym powiedział, że serce mi nie zadrżało, gdy z boiska schodził Paweł Gryc czy gdy okazało się, że do Brna nie przyjadą podstawowi zawodnicy. Niemniej jednak ci, którzy pozostali przy zdrowiu, tworzyli swego rodzaju kolektyw, bardzo zgraną grupę. Szykowaliśmy dwa warianty na tę imprezę i na szczęście chociaż ten drugi pozostał nienaruszony. Nie mogliśmy wybiegać zbytnio w przyszłość, bo każdy mecz mógł przynieść kolejny ubytek kadrowy. Dlatego myślenie o kilku spotkaniach do przodu nie miało po prostu sensu.
Jacek Nawrocki na razie nie myśli o powrocie do pracy w klubie Jacek Nawrocki na razie nie myśli o powrocie do pracy w klubie
Mistrzostwa w Brnie potwierdziły chyba słuszność tezy, że sukces rodzi się w bólach?

- Można zaryzykować stwierdzenie, że opatrzność nad nami czuwała. Wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie, wystarczy wspomnieć tylko mecz Włochów z Rosjanami. Zadecydował on o tym, że uniknęliśmy w półfinale Rosjan. Przez wszystkich byli uważani za zespół wszech czasów w swojej kategorii wiekowej. Gdyby przyszło nam się z nimi zmierzyć, oznaczałoby to bardzo trudną przeprawę. Nie myślałbym o tym, jeśli mielibyśmy do dyspozycji wszystkich zawodników. Natomiast w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, łatwo by nie było. Cieszę się, że wszystko się tak dobrze ułożyło, że juniorzy kontynuują dobrą pracę z kadetów, którą wykonali Wiesław Czaja i Sebastian Pawlik. Ważne, że nie tylko nie zrobiliśmy kroku do tyłu, ale i rozwinęliśmy ten zespół. Turniej w Czechach faktycznie udowodnił powiedzenie, że "co nas nie zabije, to nas wzmocni". Chłopcy, pokonując każdą kolejną trudność, stawali się coraz pewniejsi. Te trudności paradoksalnie nam pomogły.

Choć mieliście zapewniony awans do półfinału, w ostatnim meczu fazy grupowej pokonaliście gospodarzy, eliminując ich z walki o medale. Doszły do nas opinie, że ta postawa bardzo się wszystkim podobała, że nie było kombinacji, tylko walka fair-play. To zaowocowało tym, że w kolejnej fazie cieszyliście się wsparciem publiczności.

- Przed spotkaniem z Czechami przeżyliśmy bardzo trudne chwile. Tak naprawdę cały turniej graliśmy siedmioma, ośmioma zawodnikami. Wypadałoby dać im odpocząć, było ryzyko kontuzji, ale spotkaliśmy się z chłopcami i wszyscy jednym tchem powiedzieli, że chcą grać na sto procent, utrzymać rytm meczowy i nie wpływać na żadne układy, fałszywe kwalifikacje jednego czy drugiego zespołu. Mnie się to bardzo spodobało, doceniam podejście chłopaków, to była nasza wspólna decyzja, a nie tylko sztabu szkoleniowego. Faktycznie dostaliśmy sporo pochwał i od federacji czeskiej, i od europejskiej. Wiadomo, że na naszej dobrej postawie zyskała reprezentacja Słowenii, ale wygrała trzy mecze, więc sama sobie ten awans ugrała, do końca wierzyła i grała poważnie. Po raz pierwszy w historii awansowała do najlepszej "czwórki", z czego się bardzo cieszyła. Natomiast mile nas zaskoczyła publiczność czeska, bo spodziewaliśmy się gromów na nasze głowy, a jak się okazało, doping był w obie strony.

W finale walczyliście z Rosjanami. Czy spotkania z Rosją czy z Niemcami też mają dodatkowy podtekst dla zawodników, czy to tylko kibice dorabiają taką ideologię?

- Coś na pewno w tym jest... Chociaż od jakiegoś czasu nasze myślenie się zmieniło, więc chyba takiego zabarwienia uczuciowego, jak było kiedyś, już nie ma. Ale i tak te spotkania zawsze zawierają w sobie odrobinę pieprzu (śmiech).

Czy srebrni medaliści z Brna będą niedługo stanowić o sile seniorskiej reprezentacji?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×