Adam Danch: Jest mi wstyd

 Redakcja
Redakcja
Przyznasz, że zdarzały się weekendy, w których do katowickich klubów wjeżdżaliście z Łukaszem Skorupskim z buta.

Było tak, przyznaję. Człowiek był młody, głupi, nie myślał nawet o konsekwencjach swojego zachowania. Nie było z tyłu głowy, że przecież niektóre rzeczy mogą dojść do klubu, że mogły być z tego problemy. Na szczęście to już za nami.

Łukasz był wtedy twoim najlepszym kumplem?

- Bardzo blisko się trzymaliśmy, rozumieliśmy i dalej rozumiemy bez słów. To chłopak z Zabrza, ja z Rudy Śląskiej, czyli dwóch swoich. Ze "Skorupem" przeżyliśmy wiele śmiesznych i nieśmiesznych historii. Opinie o nim krążą różne, że jest szalony, nieprzewidywalny, ale mogę powiedzieć jedno: to gość, który po wejściu do szatni zawsze był najspokojniejszą osobą. Tylko, że jak przychodziło co do czego, gdy trzeba było stanąć w obronie kolegi z drużyny, Łukasz zawsze był pierwszy. I dlatego później ciągnęły się za nim różne plotki.

Można powiedzieć, że na dobrą drogę sprowadziła cię w trudnym momencie dziewczyna, którą właśnie wtedy poznałeś, a później została twoją żoną i urodziła syna?

- Klaudia miała na mnie na pewno ogromny wpływ. Uspokoiłem się, ustatkowałem. Wymogła na mnie, żebym wziął się w garść. Dużo jej zawdzięczam.

Pokazała ci swój kibicowski notes?

- No jasne, że pokazywała! Do dzisiaj ma ten pamiętnik, w którym opisywała swoje wyjazdy z kibicami Górnika albo wyjścia na mecze u siebie. Pisała tam o wielu szczegółach, jak dokładnie przebiegał doping, co kibice krzyczeli do piłkarzy. Była mocno zakręcona na tym punkcie. Gdy czytałem ten pamiętnik, śmiałem się z niej.

Opisywała też mecze, w których grałeś?

- Chyba tak, ale akurat ja się do żadnego opisu nie załapałem. Tłumaczy ją to, że pisała w nim tylko o sprawach kibicowskich. Tym, jak grała drużyna, już się nie zajmowała. Można tam znaleźć opisy opraw, dokładne wspomnienia dopingu. To ciekawa lektura, bo pochodzi z czasów, gdy Górnik walczył o utrzymanie, a całe trybuny starego stadionu były zapełnione. Klaudia żyje każdym meczem, to jest jej szczera miłość do atmosfery panującej na stadionie. Mnie jednak na Torcidę nie ciągnie, wie, że jeśli nie gram, wolę mecz obserwować na spokojnie. Natomiast gdy gram, po meczu jest pierwszym krytykiem mojej gry. Nigdy nie ściemnia, wali prosto z mostu. Gdy przegramy, zanim jeszcze wejdę z nią do samochodu, już wiem, jakie słowa usłyszę: - Boże, ale dzisiaj zagraliście dramat.

Trener Nawałka dzwoni jeszcze czasem do ciebie po starej znajomości?

- Zdarza się, że trener dzwoni. Na przykład po nieudanych meczach nie ma zwyczaju wbijania gwoździa, zawsze stara się podbudowywać.

Jak wspominasz go jako trenera Górnika?

- Miał niesamowity autorytet i posłuch. Gdy wchodził do szatni, w której było 20 osób, momentalnie wszyscy przy nim więdli albo się rozchodzili, nagle z 20 chłopa robiło się 12. Grając mecz i popełniając błąd już wiedziałeś, że w szatni czeka cię jazda bez trzymanki. U trenera zawsze była krótka piłka. Miałeś być w konkretnym miejscu na boisku, uczestniczyć w konkretnej sytuacji. Jeśli nie było cię tam, nie miałeś się co tłumaczyć. Mówił, że dostajesz jeszcze jedną szansę. Jak popełniałeś ten sam błąd, sadzał cię na ławce. Nie było u niego świętych krów.

Ponoć pierwsze, co zrobił Nawałka po twoim powrocie ze zgrupowania kadry, jeszcze za kadencji Waldemara Fornalika, to postawił cię do pionu.

- Dokładnie. Na zgrupowaniu byliśmy w trójkę z Górnika - ja, Łukasz Skorupski i Aro. Pierwsze, co zrobił po naszym powrocie, to zadbał o to, żebyśmy nie mieli sody. Mówił, że kadra to już historia, że dla nas najważniejszy będzie mecz z Koroną Kielce, który mieliśmy rozegrać za kilka dni. Trenerowi Nawałce trzeba oddać, że w Zabrzu stworzył bardzo mocną drużynę nie mając w szatni gwiazd. Wykreował nowych zawodników - Paweł Olkowski, Krzysztof Mączyński czy Arek Milik to dzisiaj reprezentanci Polski. Pamiętam jak dziś, gdy trenerowi dostawało się z trybun za to, że stawia na Arka.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×