Karol Klimczak: Nigdy nie straciliśmy nadziei na mistrzostwo

 Redakcja
Redakcja
Ilu transferów do klubu należy się spodziewać w tym oknie? Maciej Gajos i Tomasz Hołota to tematy aktualne?

- Mamy już czterech piłkarzy [Marcin Robak, Dariusz Dudka, Abdul Aziz Tetteh, Denis Thomalla – przyp. WP] Przyszli nie tylko po to, by poszerzyć naszą kadrę. Podkreślę jednak, że nie chodzi tu o ilość, a jakość. Do klubu trafili piłkarze doświadczeni i posiadający wystarczający potencjał, by stać się co najmniej wyróżniającymi zawodnikami Ekstraklasy.

- Gajos? Jest świetnym aktorem. Pan Gajos. Mówiąc poważnie, to jest bardzo trudny temat, bo rynek między polskimi klubami prawie nie istnieje. My nie zakładamy, że chcemy piłkarzy zagranicznych, ale kto kupi polskiego zawodnika za kilka milionów euro? W przypadku Łukasza Teodorczyka poniekąd wykorzystaliśmy sytuację, w jakiej Polonię postawił jej ówczesny właściciel. Jeśli chodzi o Gajosa, to możemy spodziewać się, że Jagiellonia zażąda kwoty, na jaką Lecha nie stać.

A gdyby po piłkarza Lecha zgłosiła się Legia i wyłożyła pieniądze, jakich oczekujecie np. za Tomasza Kędziorę - podjęlibyście rozmowy, czy z góry takie transfery wykluczacie?

- To pytanie dotyczące nie tylko zarządzania zespołem, ale i zarządzania klubem. Dlatego jeśli sprzedawać, to niekoniecznie w kierunku, który wzmocni mojego konkurenta. No i trzeba też pamiętać o tym, że zawodnicy mają swoje prawa i oczekiwania. Tomek Kędziora został właśnie mistrzem Polski, jest reprezentantem kraju, więc pewnie sam nie byłby zainteresowany transferem do Legii, tylko szukałby możliwości rozwoju w silniejszej lidze.
Przeprowadziliśmy analizę na przykładzie Bayernu i Borussii, jak Legia próbowała wyciągać piłkarzy z Lecha. Okazało się, że gwiazdy wolały zostać na Bułgarskiej, a Legii udawało się sprowadzić tylko młodych graczy. Irytowało to was?

- Bardziej irytowało to, że nie udało się przekonać tych chłopaków i ich rodziców do tego, że droga przygotowana dla nich przez Lecha jest lepsza niż w klubie, do którego odchodzą. W przypadku Krystiana Bielika on dostał z Warszawy obietnicę, że będzie grał w pierwszej drużynie. My mówiliśmy, że będzie wprowadzany ostrożniej, bo celem jest to, by wszedł do zespołu w momencie, gdy będzie na to gotowy. W przypadku Bereszyńskiego sporą rolę odegrały pewnie sprawy kontraktowe.

Kasper Hamalainen zostanie w Lechu?

- Na pewno dogra kontrakt do końca [umowa kończy się w grudniu]. Nawet gdyby miał odejść za darmo, to da drużynie więcej, niż pieniądze, które moglibyśmy zarobić na jego sprzedaży. Wiele wskazuje na to, że Kasper chce potem spróbować czegoś innego, więc szanse na to, że zostanie z nami są małe.

Zima zaryzykowaliście, wydaliście na transfery 5 mln złotych. Nie macie wrażenia, że te pieniądze zostały zmarnowane? Nowi zawodnicy mieli bardzo mały wkład w mistrzostwo.

- Na pewno tak nie myślimy. Po pierwsze: na ocenę naszych zimowych transferów jest jeszcze za wcześnie. Przypomnę tylko, że Paulus Arajuuri też miał słabsze początki, ale my widzieliśmy go codziennie na treningach i wiedzieliśmy, że w końcu odpali. Arnaud Djoum był sprowadzany jako uzupełnienie składu, z myślą o tym, żeby czasem wejść na 30 minut, żeby zastąpić Łukasza Trałkę, czy Karola Lienttego również wtedy, kiedy będą pauzować za kartki lub doznają kontuzji. Dołączył do nas Tamas Kadar, reprezentant Węgier, który nie tylko naciskał na Paulusa i Kamyka i ich forma była również skutkiem jego pracy. To piłkarz, który za moment może stanowić o sile Lecha. David Holman dopiero teraz ma przed sobą okres prawdy, parasol ochronny został zdjęty, a on musi powalczyć o swoje. Natomiast zatrzymanie Darko Jevticia uważam na nasz duży sukces.

Zimą wydaliście 5 mln, a latem? Kibice pewnie chcieliby, żebyście właśnie teraz zaryzykowali bardziej.

- Powtórzę się, ale nie chodzi tu o ilość, a jakość. Zakontraktowaliśmy już czterech nowych zawodników, ich transfery i podpisanie umów kosztowało nas już kilka milionów złotych.

Jak wygląda sytuacja z Zaurem Sadajewem?

- Jesteśmy w codziennym kontakcie z nim i z Terekiem Grozny. Zaur chciałby w pierwszej kolejności być bliżej domu i to od niego głównie zależy, czy z nami zostanie. Działacze Tereka zapewnili nas, że jeśli Zaur będzie chciał zostać w Lechu, to porozumienie zostanie osiągnięte. W tym przypadku nie chodzi również o pieniądze dla samego Zaura. On chce być bliżej domu i to jest decydujące. Natomiast podkreśla, że nigdzie jeszcze nie był tak dobrze traktowany jak w Lechu i nie cieszył się taką estymą wśród kibiców jak tu.

A nie próbowaliście ściągnąć Orlando Sa, wykorzystując jego sytuację w Legii?

- Nigdy nie było takiego tematu. Nie wiem, czy byłoby nas na niego stać. Myślę, że on szukał klubu w innym kraju.

W grudniu mówił pan, że w zeszłym roku nie udało się zrównoważyć wydatków i przychodów. Jak to wygląda w tym roku?

- W zeszłym roku kalendarzowym była to strata rzędu 4 mln złotych. W Lechu rok finansowy kończy się z końcem sezonu, a 30 czerwca zamkniemy go ze stratą około 1,7 mln złotych. A zaczynaliśmy od straty ponad 14 mln złotych 3 lata temu. Naszą obecną sytuację nazwałbym trudną i stabilną, ale stać nas na to, żeby płacić piłkarzom regularnie co miesiąc, co w ekstraklasie nie wszędzie występuje.

- Podczas fety jeden z piłkarzy pół żartem pół serio zaproponował, żebyśmy w przyszłym sezonie na niektóre mecze latali samolotem. Powiedziałem mu wtedy "Doceń, że regularnie co miesiąc ci płacimy". Co odpowiedział? "Naprawdę to doceniam".

Jak dużym problemem byłby dla Lecha brak awansu do fazy grupowej europejskiego pucharu?

- Traktowałbym to głównie jako olbrzymi problem sportowy. Finansowo poradzilibyśmy sobie ograniczając koszty funkcjonowania klubu i szukając równowagi przez sprzedaż zawodnika. Naprawdę potrafimy tym zarządzać, żeby takie sytuacje rozwiązać, ale przecież nie o to chodzi. Naszym celem jest dawać radość i dumę naszym kibicom, osiągać sukcesy sportowe, dlatego gdybyśmy trzeci sezon z rzędu zawiedli w pucharach, byłby to problem.

Czyli taki sezon, jaki miała Legia - bardzo dobry wynik w pucharach, ale przy tym brak mistrzostwa - nie zadowoliłby was mimo obecnej sytuacji finansowej?

- Proszę to odpukać w niemalowane... Poważnie, to nie chcę tego rozpatrywać w tych kategoriach. Naszym celem są sukcesy sportowe, a dopiero kiedy ich nie ma, rolą zarządu jest to, by tak tym pokierować, żeby klub przeżył. Jesteśmy mistrzem, chcemy awansować przynajmniej do Ligi Europy. Jeśli nam się nie uda, nie będziemy płakać, tylko usiądziemy jak faceci i zastanowimy się, co z tym zrobić.

Rozmawiali w Poznaniu
Jacek Stańczyk
Marcin Kietliński

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×