Święta Wojna: bramki bez siatek, bijatyka pod siedzibą SS, wspólne piwo

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Nie dali się Niemcom

Już od połowy sierpnia 1939 roku cały Kraków oblepiony był plakatami informującymi o kolejnej "świętej wojnie". Oba zespoły miały świetnych piłkarzy, zapowiadał się wyjątkowo pasjonujący mecz. Do spotkania miało dojść 2 września. Niestety, niemiecka agresja na Polskę spowodowała, że piłkarze zamiast na boisko udali się na front.

Bialik, Fryc, Gruenberg, Kogut, Kozień, Kwieciński, Latacz, Majeran, Rogalski, Sperling, Zieliński - z Cracovii oraz Cudek, Lubowiecki, Łyko, Makowski, Polaczek, Stefan Reyman, Serafin, Szumilas i Żaczek - wszyscy zginęli podczas II wojny światowej.

Od 1940 roku jednak Święta Wojna wróciła do kalendarza. Mimo że spotkania były rozgrywane nieoficjalnie, a piłkarzom oraz kibicom za udział groziła śmierć przez rozstrzelanie, trybuny były zawsze pełne. Jedynie w 1942 roku mamy "dziurę" w historii. Spotkanie miało się odbyć 21 czerwca na obiekcie Bronowianki, ale ktoś doniósł o tym Niemcom. Piłkarze i kibice w ostatnim momencie uciekli przed niemiecką łapanką.

Bijatyka pod siedzibą SS

Przeciętny Polak, który nie interesuje się piłką nożną, na hasło Święta Wojna ma przed oczami burdy kiboli. Trudno generalizować, ale rzeczywiście od zawsze to są mecze tak zwanego podwyższonego ryzyka. Co ciekawe, do jednej z najgłośniejszych rozrób nie doszło wcale w XXI wieku, a podczas II wojny światowej. 17 października 1943 roku w obecności 10 tysięcy kibiców (przypominamy, że to był mecz nielegalny i wszystkim groziła śmierć), cztery minuty przed końcem sędzia podyktował rzut karny, za zagranie ręką w polu karnym. Zaczęło się: najpierw z pięściami rzucili się na siebie piłkarze, a potem do akcji włączyli się kibice.

Zamieszanie było tak ogromne, że bijatyka dotarła pod... siedzibę dzielnicowego SS, na Rynku Podgórskim. Kilkuset najbardziej zagorzałych chuliganów od pewnej śmierci uchronił szef SS, który zerknął przez okno i powiedział do swoich podwładnych: Kibice? A to niech się biją. Jak Polacy sami się mordują, to dla nas tylko dobrze.

Na marginesie, szef SS był Austriakiem, który przed rozpoczęciem wojny był piłkarzem oraz przesem jednego z klubów. Miał więc pewną "słabość" do futbolu.

Wspólny obiad

W czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, zwłaszcza w latach 60. ubiegłego wieku, piłkarze Cracovii i Wisły regularnie spotykali się na wspólnym obiedzie, kilka godzin przed meczem. W ten sposób pokazywali, że "święta wojna" oczywiście nadal jest, ale tylko na boisku. Poza nim są kolegami i potrafią znaleźć wspólny język. Często umawiali się też na wspólne piwo. Każdy - nawet dziecko - w Krakowie wiedział, że knajpa "Fafik" należy do Cracovii, a "Kopciuszek" do Wisły. Często jednak dochodziło do wspólnych biesiad w jednym z tych miejsc. - Kiedyś po spotkaniu szliśmy z rywalami do "Fafika" przy Siennej i piliśmy wspólnie piwo. Ci, co przegrywali, najwyżej byli nazywani dziadygami. Nie to co dziś - przyznał w jednym z wywiadów były piłkarz Wisły, a obecnie działacz PZPN, Zbigniew Lach.

To działało! Kibice również, częściej niż dzisiaj, organizowali wspólne akcje. - W moich czasach normalne było, że po derbach kibice razem szli na piwo do knajpy, którą nazywaliśmy U Żyda. Dyskusji i docinków było pełno, ale o żadnej agresji nie było mowy. Potem pochód ruszał na ulicę Wielopole w oczekiwaniu na wyniki pozostałych spotkań, które wystawiali w witrynie drukarze - wspominał na łamach "Gazety Wyborczej", znany publicysta i fan Cracovii, Leszek Mazan.

Oby te czasy wróciły. Święta Wojna - przez ponad stuletnią tradycję - zasłużyła na wyjątkowe miejsce w historii polskiego sportu.

Kazimierz Moskal: My chcemy grać w piłkę

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×