Tkwimy w stanie zawieszenia - rozmowa z Izabellą Łukomską-Pyżalską, prezesem Warty Poznań

Szymon Mierzyński
Szymon Mierzyński

Szymon Mierzyński: Niedawno rozwiązano umowę z Czesławem Owczarkiem. Czy ma pani już jakiś pomysł na nowego szkoleniowca?

Izabella Łukomska-Pyżalska: Aktualnie skupiamy się na poszukiwaniu dofinansowania. W obecnej sytuacji trudno mi było rozmawiać z trenerem o przyszłości i cokolwiek deklarować. Teraz nie jestem w stanie zagwarantować mu odpowiedniej pensji. Jeśli jednak znajdą się środki finansowe, to być może powrócę do rozmów z Czesławem Owczarkiem i wówczas pozostanie on w Warcie.

Sam szkoleniowiec przyznał w jednym z wywiadów, że już nie wierzy w poprawę sytuacji. Jak się pani odniesie do tych słów?

- Szanse są znikome, przynajmniej jeśli chodzi o wsparcie miasta. 7 stycznia zaprezentuję radnym aktualny stan rzeczy. Mam nadzieję, że zapozna się z nim również prezydent Ryszard Grobelny. Wiadomo, że ruch należy teraz przede wszystkim do niego.

Jeśli chodzi o wsparcie miasta, to chyba nie można robić sobie wielkich nadziei. Kilka lat temu - jeszcze przed pani wejściem do klubu - proszono o dofinansowanie kwotą kilkuset tysięcy złotych na spłatę zobowiązań. Pomoc nie została wtedy udzielona, a też była bardzo potrzebna.

- Zdaję sobie sprawę z okoliczności, ale zrobię wszystko, żeby pozyskać jakieś środki. Nie jest łatwo, także jeśli chodzi o prywatnych inwestorów. W Poznaniu nie ma aż tak wiele dużych firm. Część z nich wyniosła się zresztą do Warszawy. Dlatego bardzo ciężko znaleźć lokalne przedsiębiorstwo, które byłoby zainteresowane finansowaniem sportu. Trudności potęguje fakt, że miasto nie prowadzi polityki zachęcającej do takich działań. Mimo to nie przestaję wierzyć, że uda nam się coś w tej materii zrobić. Jeśli środki będą małe, to po prostu wystartujemy w słabszym składzie, opartym na zawodnikach z rezerw. Najważniejsze jest przystąpienie do rundy wiosennej.

Jak wyglądają rozmowy z potencjalnymi sponsorami? Bo jakieś się jednak toczą...

- Działamy dość intensywnie. Jest kilka firm zainteresowanych wejściem do Warty, ale nie wiem jeszcze czy ostatecznie się na to zdecydują.

W oświadczeniu opublikowanym tuż po rundzie jesiennej napisała pani, że jest niezadowolona z postawy zespołu. Nie brakuje jednak głosów, że pani decyzja wynika też z gorszej sytuacji finansowej Family House. Czy to prawda?

- Na tak duże wydatki stać chyba rzadko które przedsiębiorstwo. Do tej pory wydaliśmy na klub olbrzymią kwotę, która w ogóle nie przełożyła się na wynik sportowy. Co więcej, w żaden sposób nie zmieniło się podejście miasta. To mnie dziwi, bo uważam, że działania dla dobra sportu powinny być dostrzegane, tymczasem nie widzę czynników zachęcających do dalszego inwestowania. Sytuacja na rynku budowlanym też robi swoje. Kończy się przecież program "Rodzina na swoim". Prognozy dla deweloperów na przyszły rok są pesymistyczne. Ciężko na dzień dzisiejszy przewidzieć, jaki będzie poziom sprzedaży. Na pewno nie będziemy wspierać Warty w tak dużym stopniu jak do tej pory. Musimy przecież dbać o płynność finansową Family House. Natomiast jeśli będzie taka możliwość, to dołożymy się do budżetu klubu. Nie chciałabym tylko, by nasze pieniądze były jedynym źródłem utrzymania.

Jak tego dokonać?

- Najlepiej mają kluby, którym minimum środków zapewnia miasto. Do tej kwoty dokładają się później sponsorzy. Tymczasem drużyny, których finansowanie oparte jest tylko na środkach prywatnych, znajdują się w dużo gorszej sytuacji. Wiadomo, że sponsor może w każdej chwili odejść i to z różnych powodów. Czasami nie chce już angażować się w sport, bywa też, że go na to po prostu nie stać.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×