Urodziłem się 20 lat za wcześnie - wywiad z Wojciechem Pietrzakiem, byłym graczem Nobilesu Włocławek

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Przesada w drugą stronę. W szatni rozmawiało się o pieniądzach?

- Raczej nie. Zresztą, jak ja mogłem rozmawiać z Igorem czy Siergiejem Żełudokiem? Może oni dwaj to poruszali między sobą takie tematy, ale nie ja, młody, z nimi. Wtedy był też inny przelicznik. Liderzy, zawodnicy z zagranicy zarabiali kilka tysięcy dolarów miesięcznie, ale to tak, jakby dzisiaj zarabiali kilkadziesiąt.

Pamiętasz pierwszy swój kontrakt?

- Pamiętam to, że był dziwny, bo... bezterminowy. Coś jakbym był niewolnikiem do końca życia. Jak chciałem odejść – nie mogłem, bo mam kontrakt. Ale jak oni chcieliby mnie się pozbyć, to mogli to zrobić w każdej chwili. Chciałem to zmienić i ostatecznie udało się podpisać potem umowę na trzy lata. Nie zarabiałem wielkich pieniędzy, zresztą ja generalnie nie zarabiałem w ogóle jakichś dużych pieniędzy w karierze, ale nie mam o to do nikogo pretensji. Znałem swoje miejsce i wiedziałem, co mogę. Poza tym - nie tyle co kwota jest ważna, ale to czy wszystkie te pieniądze dostaniesz. To co na papierze, a to co na koncie to jednak dwie róże kwestie, o czym się potem przekonałem.

Były premie za medale?

- Proporcjonalnie do wkładu, że tak powiem (śmiech). Czyli pięciu graczy brało 95 procent, a reszta zespołu te pięć pozostałe. Taka specyfika (śmiech).

W swojej książce "Z dystansu" Andrzej Pluta mówi, że przecenia się kwestię atmosfery w zespole, twierdząc, że najważniejsza i tak jest praca, praca, praca... O Nobilesie mówiło się jednak, że poza wyjątkowym talentem, drużynę zawsze charakteryzowała chemia.

- Nie zgadzam się z tym. Wyobraź sobie, że wchodzisz do szatni, gdzie nikt się nie lubi, każdy na treningu działa jak robot, a potem idzie do domu. Grałem w kilku zespołach i chemia, mniejsza, większa, ale jednak jest bardzo potrzebna. Co? W szatni się nie lubimy, to na parkiecie będzie OK? Nie da rady. Jak nikt się nie będzie lubił, to nikt nie stanie w niczyjej obronie.

Przypominam sobie bójkę w Stargardzie Szczecińskim.

- Właśnie! Jakby nie było chemii, to Oszi zostałby znokautowany przez Martina Egglestone’a, Igor nie wstawiłby się za Oszim, Heniu (Henryk Wardach - przyp. M.F.) nie wstawiłby się za Igorem, Siergiej za Heniem, a za Siergiejem reszta zespołu. A tak, pokazaliśmy, żeby z nami nie zadzierać (śmiech). Jasne, dwie-trzy osoby w zespole nie muszą się lubić, ale jednak więź kilku graczy jest potrzebna.

Jak budować chemię w zespole?

- Oj, wiem do czego zmierzasz (śmiech).
Wojciech Pietrzak i nieżyjący już Orlando Woolridge w trykocie Benettonu Treviso podczas meczu w hali OSiR Wojciech Pietrzak i nieżyjący już Orlando Woolridge w trykocie Benettonu Treviso podczas meczu w hali OSiR
Krążą różne legendy...

- Krążą, krążyły i krążyć będą. Ale w każdej legendzie jest część prawdy (śmiech). Jedno piwko nigdy nikomu jeszcze nie zaszkodziło.

Ale dobrze wiemy, że wtedy, lat temu 20-25 we Włocławku, nie chodziło o jedno piwko.

- To prawda. Ale co, teraz tak nie jest?

Niekoniecznie. Kiedyś zespoły budowało się na lata, dzisiaj na rok-dwa. Ciężko się zżyć.

- Jak ktoś ma się z kimś znaleźć w tłumie, to się znajdzie.

Wtedy wszyscy się dopasowywali świetnie.

- A widzisz! Zasługą kierownictwa klubu było, że świetnie dobierali zawodników nie tylko pod względem sportowym (śmiech). Ja nie byłem święty, że jak ktoś polewał, to odwracałem głowę w drugą stronę. Niemniej, mieszkałem wówczas z rodzicami, chodziłem do szkoły, byłem młody, więc nie we wszystkich spotkaniach... integracyjnych... uczestniczyłem.

Słyszałem taką historię. Prawdopodobnie było to po zdobyciu Pucharu Polski albo po brązowym medalu w sezonie 1994/1995. Drużyna bawiła się w lokalu przy ulicy Wienieckiej, drzwi zamknięte, ale w pewnym momencie wszedł prezes i powiedział: panowie, to wszystko co tutaj jest, to na koszt klubu.

- Chyba nie uczestniczyłem akurat żadnej imprezie w lokalu na Wienieckiej, a przynajmniej nie przypominam sobie. To jednak nie znaczy, że takiej sytuacji na pewno nie było (śmiech)! Okazji do świętowania było sporo. A to wygrany ważny mecz, a to awans do kolejnej rundy w pucharze i rzeczywiście, lokale zamykano, drużyna się bawiła.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×