Michał Fałkowski: Znowu na wschód od finałów, część 3
Przemysław Zamojski - zgodnie z przewidywaniami - zagrał kapitalne spotkanie, ale nie wystarczyło to do zwycięstwa. Antybohater Stelmetu, Aaron Cel nie zasłużył jednak na tak mocną krytykę.
***
Problem w tym, że pomimo skutecznej postawy 29-latka, Stelmet nie wywiózł z przygranicznego miasta zwycięstwa. Jednocześnie, winą za owe okoliczności obarczono Aarona Cela, któremu piłka wyślizgnęła się w kuriozalny sposób z rąk w kluczowej akcji spotkania.
Absolutnie nie zgadzam się z wielką falą krytyki, która wylała się na Cela po tym zagraniu. Owszem, reprezentant Polski jest antybohaterem meczu, ale deprecjonowanie jego całej pracy i wielkiego wysiłku z pierwszego spotkania, a także z wcześniejszych etapów (dwie minuty przed feralną akcją Cel trafił bardzo ważną trójkę i wyprowadził zielonogórzan na prowadzenie 73:72) drugiego pojedynku jest nie do przyjęcia.
Tym bardziej, że dotychczas Cel rozgrywał naprawdę dobrą serię (lepszą niż przed rokiem), a kto wie czy przez ten błąd i przez poczucie winy, Stelmet nie stracił właśnie bardzo ważnego gracza, nazwijmy to umownie, będącego gdzieś między pierwszym a drugim planem. Gracza, który doskonale wykorzystywał fakt, iż oczy defensywy zgorzelczan skupione są na Łukaszu Koszarku czy Quintonie Hosley'u.Z drugiej strony, trzeba jednak pamiętać o konsekwencjach, jakie mogą czekać Stelmet. 12 lat temu, jeszcze przed wieloletnią hegemonią Prokomu Trefla, drużyna z Sopotu mierzyła się z Anwilem Włocławek w finale play-off i przy stanie 3:2 dla włocławian, przy wyniku 82:82 w meczu numer sześć, na sekundę przed końcem, miała piłkę za linią boczną.
Josip Vranković idealnie podał nad obroną Anwilu i serią zasłon kilku graczy Prokomu Trefla do wyskakującego na alley-oop Joe McNaulla, lecz Amerykaninowi piłka... wyślizgnęła się z rąk. Gdyby trafił z odległości kilkudziesięciu centymetrów, doprowadziłby do remisu a mecz numer siedem byłby rozgrywany w Sopocie. Center sopocian nie chwycił dobrze piłki, natomiast w dogrywce Anwil był skuteczniejszy i sięgnął po złoto.
Oczywiście, okoliczności obu "mokrych rąk" są inne, a Stelmet nadal ma szansę na zwycięstwo w tej serii.
***
Z jeszcze innej strony, po dwóch wygranych PGE Turowa trudno wyobrazić sobie sytuację, w której zgorzelczanie mieliby wypuścić obronę tytułu z rąk. Zespół Miodraga Rajkovicia gra na to po prostu za... Mardy basket... A dwa zwycięstwa u siebie jeszcze bardziej scementowały bardzo mocną i tak sferę mentalną mistrza.Stelmet naprawdę dokonywał cudów. W pierwszym meczu doprowadził do remisu, choć przegrywał już 46:62. W drugim miał piłkę na wygraną, ale przecież wcześniej również odrobił kilkunastopunktową stratę (60:47). I w obu przypadkach, po wielkim wysiłku włożonym w oba pojedynki, zawodnicy Filipovskiego musieli zejść z parkietu na tarczy.
Psychicznie zdołowani, fizycznie bardziej zmęczeni (Słoweniec rotuje dziewiątką, Serb dziesiątką)... Dodatkowo, nie wiadomo jak na swój błąd zareaguje wspomniany Cel. Czy udźwignie ciężar sytuacji czy jednak w kolejnym meczu schowa się za plecy swoich kolegów (dla dobra finału - oby to pierwsze).
***
Na ostatniej konferencji prasowej trener Rajković powiedział, że w najbliższym czasie skupi się przede wszystkim na odświeżeniu swoich graczy. Serb doskonale wie, że niekoniecznie taktyka, ale inne elementy będą teraz kluczowe, np. wprowadzenie do gry i uruchomienie rezerwowych, czyli zaskoczenie rywala. Dolary przeciw orzechom, że tak samo myśli Filipovski, lecz problem w tym, iż asów w rękawie - wydaje się - ma zdecydowanie mniej, niż jego oponent.