Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. VI

- Koszykówka nie jest sportem indywidualnym - powtarzał Frank McGuire, nowy trener Wojowników. Wilt zachwycał niemal w każdym meczu, ale jego zespół znów nie potrafił sprostać mocarnym Boston Celtics.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Kampania 1961/62 to dla ekipy z Filadelfii pasmo niepowodzeń w starciach z teamem ze stanu Massachusetts. Drużyna Billa Russella była bezlitosna w stosunku do Warriors, notując nawet serię sześciu triumfów pod rząd. Chamberlain potrafił rzucić 62 "oczka", a i to okazywało się zbyt małym dorobkiem na armię dowodzoną przez Reda Auerbacha. Wojownicy mieli nadczłowieka w osobie "Dippy'ego", ale bez odpowiedniej "obstawy" zawodnik ten nie był w stanie wygrywać w pojedynkę najważniejszych spotkań. Brakowało przede wszystkim rozgrywającego z prawdziwego zdarzenia, wyborowego strzelca oraz drugiego "wielkoluda", mogącego sekundować Wiltowi. Jeśli komuś się wydawało, że "Szczudło" w swoich dwóch pierwszych sezonach na parkietach NBA notował niebotyczne statystyki, to musi on koniecznie prześledzić dokonania legendarnego centra z rozgrywek 1961/62. 50,4 punktu oraz 25,7 zbiórki to średnie, do których nie byłby się w stanie choć zbliżyć żaden z obecnych zawodników najlepszej ligi basketu. Wielki mistrz miał jednak również jedną słabość - skuteczność na linii rzutów wolnych. W wyżej wymienionych zmaganiach wyniosła ona zaledwie 61,3 procent, co i tak jest najlepszym wynikiem w całej karierze Chamberlaina. - Podczas dwóch pierwszych sezonów nie był wcale taki słaby w tym elemencie - ocenia Paul Arizin, kumpel Wilta z ekipy Wojowników. - Miało się jednak wrażenie, że z roku na rok idzie mu coraz gorzej.
W dzisiejszych czasach osiągnięcie triple-double, czyli potrójnej zdobyczy dwucyfrowej w trzech z pięciu kategorii, obejmujących punkty, zbiórki, asysty, przechwyty oraz bloki, uważa się za fenomenalny występ. Ludzie, którzy mieli okazję na żywo podziwiać grę "Dippy'ego", mówią iż ówczesny środkowy teamu z Pensylwanii w kampanii 1961/62 notował triple-double średnio w każdym spotkaniu. Według oficjalnych statystyk taka sztuka udała się tylko Oscarowi Robertsonowi, ale gdy po parkiecie biegał "Szczudło", raporty meczowe nie obejmowały bloków, które są liczone dopiero od 1973 roku. - Według oficjalnej księgi rekordów Elmore Smith uzbierał najwięcej bloków w pojedynczym meczu - 17 - twierdzi Harvey Pollack, specjalista od statystyk NBA. - Tymczasem pamiętam, że w jednym spotkaniu naliczyłem Wiltowi aż 25 "czap". Wilt Chamberlain twierdził, że w swojej najlepszej formie fizycznej mógł pobić rekord świata w dziesięcioboju. Niektórzy pukają się w czoło, ale wytrzymałością urodzony w Filadelfii koszykarz bił na głowę wszystkich dzisiejszych herosów basketu. W sezonie zasadniczym 1961/62 przebywał na parkiecie średnio przez 48,5 minuty. To więcej niż pełne cztery kwarty! "Dippy" od początku do końca zagrał w 79 z 80 spotkań regular season, a 8 minut i 33 sekundy jednego ze starć opuścił tylko ze względu na otrzymanie dwóch przewinień technicznych za obrażenie sędziego. Pomimo tamtego incydentu, arbitrzy nigdy się jednak nie skarżyli na Chamberlaina i lubili prowadzić spotkania z jego udziałem. - Wiele razy kiedy używałem gwizdka, Wilt chwalił mnie pomimo tego, że odgwizdywałem jego przewinienie - mówi Norm Drucker, wieloletni arbiter NBA. - Rywale sprytnie go popychali, ale on nigdy się nie skarżył, ani się nie mścił. Po prostu grał w basket. Śledzę zawodową koszykówkę od chwili powstania NBA, czyli od 1946 roku i Wilt to zdecydowanie najlepszy center, jakiego miałem okazję podziwiać w akcji. Zbliżyć się do jego poziomu potrafił jedynie Kareem Abdul-Jabbar. Z play-off's 1961/62 Wojownicy pożegnali się w finale Wschodu po porażce 3-4 z Boston Celtics. Największe wydarzenie tamtej kampanii miało jednak miejsce jeszcze w sezonie zasadniczym, a konkretnie 3 marca 1962 w hali Hershey Sports Arena, położonej... ponad sto trzydzieści kilometrów od Filadelfii. W ramach promocji ligi zespoły rozgrywały bowiem część swoich domowych spotkań w innych miastach. Otóż właśnie tamtego dnia, przed zaledwie czterotysięczną publicznością, Wilt Chamberlain zdobył dokładnie 100 (!!!) punktów w wygranym przez Warriors 169:147 starciu z New York Knicks. Michael Jordan w jednym meczu NBA potrafił uzbierać maksymalnie 69 "oczek". David Robinson rzucił kiedyś 71 punktów, a Kobe Bryant 81. Wszystkim im daleko jednak do wyczynu "Dippy'ego" i prawdopodobnie nigdy nie pojawi się zawodnik, który będzie w stanie pobić osiągnięcie wybitnego środkowego rodem z Filadelfii. - Nadejdzie chwila, w której Wilt zdobędzie 100 "oczek" - twierdził rozgniewany coach Warriors po porażce z Los Angeles Lakers w grudniu 1961 roku, kiedy to licznik punktów "Dippy'ego" zatrzymał się na liczbie "78". Tylko nieliczni potraktowali wówczas słowa trenera poważnie, bo już tamta zdobycz centra Wojowników budziła niesłychany podziw.
© New York World-Telegram and the Sun / Creative Commons © New York World-Telegram and the Sun / Creative Commons
Przed starciem z nowojorczykami chłopcy Franka McGuire'a mieli dwa dni odpoczynku, co jak na warunki NBA jest sporym komfortem. Wilt, jak to on, nie zamierzał leżeć na kanapie i czytać książek. Wolny czas spożytkował na chwile zapomnienia u boku przedstawicielek płci pięknej. W noc poprzedzającą mecz nie zmrużył nawet oka i o ósmej rano wsiadł w pociąg do Filadelfii. "Szczudło" nie mieszkał bowiem w rodzinnym mieście, a na treningi oraz mecze dojeżdżał z... Nowego Jorku. - W pociągu nie mogłem spać, bo bałem się, że obudzę się gdzieś w Wirginii - opowiadał. - Kiedy dotarłem na miejsce, autobus zabrał całą drużynę do Hershey. Zespół przybył do Hershey Sports Arena o siedemnastej, trzy godziny przed rozpoczęciem widowiska, które otwierało starcie Harlem Globetrotters z teamem złożonym z futbolistów Philadelphia Eagles i Baltimore Colts. Warriors i Knicks wybiegli na parkiet dokładnie o dwudziestej pierwszej trzydzieści.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×