Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. IV

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Życie typowego Obieżyświata nie było łatwe. Pobudka równo ze wschodem słońca, żeby zdążyć na poranny autokar lub samolot. Podczas kilkugodzinnej podróży zawodnicy skupiali się głównie na śnie, rozmowach lub grze w karty. Około czternastej drużyna meldowała się w hotelu, a trzy godziny później odbywał się rutynowy trening. Mecze najczęściej rozgrywano o dwudziestej. W tym napiętym harmonogramie mimo wszystko dawało się wyłuskać trochę czasu na zwiedzanie okolicy czy znalezienie kobiety chętnej na pomeczową chwilę zapomnienia. Utrudnione zadanie miał zawsze tylko jeden gracz - Wilt Chamberlain. - Za każdym razem, kiedy pojawiał się w jakimś mieście w USA, lokalny promotor zrzucał mu na głowę tonę zobowiązań polegających na wizytach w miejscowych koledżach, liceach czy szpitalach - wspomina Jerry Saperstein, syn ówczesnego właściciela Globetrotters. - On jednak nigdy nie narzekał i pojawiał się wszędzie, gdzie go zapraszano.

Jerry i "Szczudło" byli w podobnym wieku, więc nic dziwnego, że się zakumplowali. W czasie autokarowych i lotniczych podróży spędzili długie godziny na rozmowach o życiu oraz kobietach. - Zawsze zastanawiałem się, dlaczego gra w Globetrotters była dla niego tak ważna - mówi Saperstein junior. - Nawet gdy kończył się sezon w NBA, gdzie on był już najlepiej opłacanym zawodnikiem, wsiadał w samolot i przylatywał grać z nami w Europie. Zapewne odpowiadała mu atmosfera panująca w drużynie. Tutaj nikt nie traktował go jak gwiazdę, bo wszyscy byli sobie równi. Bob Hall zawsze nazywał go "Whip" lub "Whipper". Wołano na niego też "Big Dipper" lub "Dip", ale pamiętam też, że na pewno nikt w szatni czy autokarze nie zwracał się do niego "Wilt".

Dokładnie 15 kwietnia 1959 roku kontrakt Wilta Chamberlaina z Harlem Globetrotters przestał obowiązywać. Zawodnik wiedział już, że wkrótce powróci do rodzinnej Filadelfii, żeby grać w NBA w barwach miejscowych Warriors, lecz przedtem wybrał się jeszcze z Obieżyświatami do Moskwy, gdzie team z Nowego Jorku miał rozegrać dziewięć spotkań. Warto wspomnieć, że koniec lat pięćdziesiątych to okres tzw. zimnej wojny, podczas której widok potężnych, czarnoskórych mężczyzn na terytorium Związku Radzieckiego budził prawdziwy strach. Gdy przybysze z USA zwiedzali Kreml, zatrzymała się przy nich limuzyna wioząca premiera Nikitę Chruszczowa. - Ach, koszykarze - rzekł polityk na widok rosłych sportowców. Mierzący 216 centymetrów Chamberlain i jego prawie tak samo wysocy koledzy przy niskim, pulchnym i różowym premierze prezentowali się nadzwyczaj kontrastowo. Liczący sobie 165 centymetrów Abe Saperstein, opisany również jako "pulchny, niski i różowy" przez reportera, który był świadkiem tamtego niecodziennego spotkania, rzekł w swoim stylu: - Wcale nie jestem niski. Jestem wzrostu Chruszczowa.

Wyprawa Globetrotters do Moskwy zakończyła się wielkim sukcesem, choć przy rozliczeniach pojawiły się małe problemy. Rosjanie płacili w rublach, których nie można było wywieźć z kraju, ani wymienić na dolary. Skończyło się więc na tym, że ekipa opuściła Związek Radziecki z bagażami pełnymi futer i kawioru. Właścicielowi teamu nie przeszkadzało jednak to małe niedociągnięcie i postanowił w przyszłości częściej odwiedzać z Obieżyświatami wschodnią część Starego Kontynentu.

"Dippy" pod koniec lat pięćdziesiątych posiadał już status wielkiej gwiazdy basketu. Warto jednak odnotować, że młodzieńcowi nie odbiła tzw. "sodówka" i zawsze chętnie rozdawał autografy czy zamieniał kilka słów z nieznajomymi. Nie zapominał również o starych kolegach. Carmen Cavali, który wychowywał się w Filadelfii, wspomina czasy, gdy Harlem Globetrotters przybyli do Richmond w stanie Virginia, gdzie młody mężczyzna wówczas studiował: - Zadzwoniłem do niego do hotelu, ale w recepcji powiedziano mi, że Wilta nie ma. Zostawiłem mu wiadomość, żeby do mnie oddzwonił jak wróci. Około półtorej godziny później poproszono mnie do telefonu. Myślałem, że to moja mama, ale to dzwonił Chamberlain. "Dip, jak się masz? Tu Carmen, twój stary kumpel", zagadnąłem. "Spoko, pamiętam cię", odparł Wilt. "Słuchaj, zastanawiam się, czy mógłbyś dla mnie coś zrobić. Jestem w tutejszej drużynie futbolowej i razem z chłopakami chcielibyśmy wyskoczyć na wasz dzisiejszy mecz. Jest szansa, żebyś załatwił kilka biletów?", kontynuowałem. "Ile chcesz?", zapytał Chamberlain. "Siedemnaście", odpowiedziałem. "Poczekaj, przyniosę ci je", rzekł ze spokojem.

Większość kibiców zapytanych o najlepszego koszykarza w dziejach wskazuje najczęściej Michaela Jordana lub Wilta Chamberlaina. Są też tacy, którzy wspominają Juliusa "Dr. J" Ervinga, Larry'ego Birda czy Magica Johnsona, ale mało kto pamięta, że przez dwadzieścia dwa lata w barwach Harlem Globetrotters publiczność zabawiał ktoś taki jak Meadow "Meadowlark" Lemon. "Dippy" zawsze lubił jednak mieć zdanie inne niż ogół: - To był najbardziej niesamowity gracz w dziejach, budzący fantastyczne emocje. Nigdy nie widziałem kogoś równie spektakularnego. Ludzie ciągle mówią o Jordanie czy Ervingu, ale dla mnie najlepszy na zawsze pozostanie "Meadowlark" Lemon.
© Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons © Fred Palumbo, World Telegram / Creative Commons
Gra w NBA to marzenie każdego młodego koszykarza, które Wiltowi Chamberlainowi również udało się zrealizować. Sezon 1959/60 miał być jego pierwszym w barwach Philadelphii Warriors, lecz legendarny center ponad wszystko cenił swoje występy dla Obieżyświatów. - Trzeba zrozumieć, że w tamtych kolorowych czasach członkowie Harlem Globetrotters traktowani byli jak gwiazdy filmowe - mówi "Dippy". - Bycie częścią tej drużyny to jak sen na jawie. To był zawsze mój ulubiony zespół. Nowojorska ekipa w latach pięćdziesiątych była popularniejsza niż jakikolwiek klub NBA. Koszykarze często lubili korzystać ze swojej sławy, zwłaszcza jeśli chodziło o kontakty z kobietami. Ktoś taki jak Wilt Chamberlain nie musiał zbyt długo starać się o względy u płci pięknej. Chłopak nie angażował się również w żadne stałe związki. Podążając za nowymi trendami szukał tylko przygód na jedną noc. - To były zupełnie inne czasy niż lata osiemdziesiąte czy dziewięćdziesiąte - opowiadał po czasie. - Jeśli ktoś myśli, że mieć w łóżku tysiąc różnych kobiet jest fajną rzeczą, to ja mu odpowiem, że życie nauczyło mnie, iż o wiele lepiej spędzić tysiąc nocy z jedną i tą samą kobietą.

Koniec części czwartej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Sports Illustrated, Robert Cherry - Wilt, larger than life, Matt Doeden - Wilt Chamberlain, The Philadelphia Inquirer, Philadelphia Daily News.

Poprzednie części:
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. I
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. II
Wilt Chamberlain - milioner i kobieciarz cz. III

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×