Nie czuję się od nikogo gorszy - wywiad z Filipem Dylewiczem, skrzydłowy PGE Turowa

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski
Za chwilę rozpocznie się sezon 2014/2015. Nie przyszło panu do głowy coś w stylu "Boże, znów ten sezon zasadniczy, znowu to samo, niech już będą play-offy". Wie pan o czym mówię. W końcu ile razy można oglądać ten sam film?

- (chwila śmiechu) Ale takie uczucie ma większość zawodników, niezależnie od wieku. A mówiąc poważnie - znudzenie czy przemęczenie są nieodłącznymi elementami każdego sportu i każdego sportowca. Po jakimś czasie takie uczucie dopada wszystkich, ale mimo wszystko trzeba znaleźć w sobie pokłady determinacji i pójść na ten kolejny, tak samo wyglądający trening, żeby cały czas stawać się lepszym zawodnikiem.

"Żeby cały czas stawać się lepszym zawodnikiem"... I to mówi koszykarz, który, i znowu wracam do tego, ma 34 lata...

- Uczymy się całe życie. Odkąd pracuję z trenerem Miodragiem Rajkoviciem zdałem sobie sprawę, że zawodowiec robi progres nieustanie, nawet po 30-stce. Nieprawdą jest, że możemy rozwijać się tylko w początkowym okresie kariery. Dzięki pracy z Serbem wiem, że to nieprawda. Jeden warunek - muszą chcieć dwie strony.

Nie uwierzę jednak, że nie myśli pan o, nazwijmy to, koszykarskim przemijaniu?

- Czasami.

Pytam, bo to spotyka każdego gracza, ale może okazać się bardzo bolesne w przypadku graczy z absolutnego topu, a sądzę, że pana śmiało możemy włączyć do tego grona...

- ... dziękuję, miło mi.

Wydaje mi się, że tak właśnie jest. I tym kontekście mam dwie sytuacje w pamięci. Adama Wójcika, który swoją karierę kończył będąc silnym punktem swojego zespołu nawet w ostatnim sezonie, i Macieja Zielińskiego, w końcówce kariery zepchniętego gdzieś z piedestału, grającego mniej efektywnie. Przepraszam pana Macieja, ale wydaje mi się, że optyka mnie nie zawodzi. Różne to były ich rozstania z koszykówką, choć gracze obaj - równie wielcy.

- Nie mamy na to żadnego wpływu. Tego akurat nie da się zaplanować. Tak samo jak w 1997 roku, gdy przyjeżdżałem do Sopotu z Bydgoszczy, również wtedy niczego nie mogłem zaplanować, a mogłem liczyć tylko na ciężką pracę. Jasne, że chciałbym w końcówce kariery grać tak, jak grał Adam Wójcik i gdybym miał wybierać, chciałbym pójść jego drogą. Ale to jednak mimo wszystko to dla mnie na razie odległy temat. Jak patrzę na ligę, to nadal uważam, że mogę być kluczowym zawodnikiem. Do tematu przemijania wrócimy za parę lat (śmiech).

Czyli znowu mamy spodziewać się sezonu zasadniczego up and down, zdając sobie sprawę, że w play-off Filip Dylewicz weźmie piłkę w swoje ręce i...

- Odnośnie up and down to się nie zgodzę. W porządku, sezon zasadniczy był w moim wykonaniu bez fajerwerków, ale nadal pomagałem zespołowi. Statystyki nie były spektakularne, ale drużyna grała dobrze, a koniec końców zdobyliśmy tytuł mistrza Polski, łapiąc najlepszą formę w sezonie właśnie w najważniejszych meczach. Czy tak będzie w tym sezonie? Nie miałbym nic przeciwko temu.

Emilio Kovacić, niegdysiejszy świetny środkowy z Chorwacji, powiedział mi w rozmowie parę lat temu, że zaczął myśleć o końcu kariery, gdy młodzi zawodnicy, wchodzący do drużyny, zaczęli zwracać się do niego "per pan". Rozumiem, że pan nie miał jeszcze takich doświadczeń...

- Cóż, ja mam takie relacje z kolegami, że, pół-żartem, pół-serio, denerwuję się, gdy mówią do mnie ze zbyt dużym luzem (śmiech). Pamiętam, że czasami zawodnicy jeszcze starsi ode mnie zastanawiali się często jak to jest, że pozwalam sobie na takie relacje, ale ja lubię pożartować, żartuję również z samego siebie i jeśli tylko granica nie zostanie przekroczona, to jesteśmy zespołem, jesteśmy kolektywem, a atmosfera w szatni i humor to rzeczy niezbędne do osiągania sukcesów.

Jestem typem zwycięzcy - wywiad z Vladem Moldoveanu, nowym skrzydłowym PGE Turowa Zgorzelec

Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Filip Dylewicz wygra walkę o minuty z Vladem Moldoveanu?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×