David Robinson - Admirał pełną gębą cz. II

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
David jak na gimnazjalistę był dość wysoki – mierzył 175 centymetrów. Zaliczał się do dobrych sportowców, ale z koszykówką nie miał zbyt wiele do czynienia. Mimo to trenera szkolnej drużyny zainteresował jego wzrost, więc szkoleniowiec wziął go do zespołu. Chłopak na parkiecie trochę się gubił. Podczas gdy koledzy uwielbiali dryblować i rzucać do kosza, on skupiał się na obronie, gdyż z piłką w rękach czuł się dość niepewnie. Podobnie wyglądała sytuacja w szatni. Wszyscy kumple rozmawiali o dziewczynach, a jego znacznie bardziej interesowały książki. Jako odludek i niezbyt utalentowany gracz, David spędzał na parkiecie bardzo mało czasu. Każdego dnia ciężko trenował, lecz jego wysiłki nie przynosiły żadnego efektu. To powodowało frustrację. - Chcę odejść z drużyny - zwrócił się pewnego dnia do ojca. - Nie otrzymuję szans na pokazanie się. Jestem wpuszczany na parkiet tylko jeśli prowadzimy dwudziestoma punktami, a do końca meczu pozostają dwie minuty. - OK, nie musisz grać - odpowiedział krótko tata.

Odpowiedź seniora rodu nie usatysfakcjonowała jednak nastolatka. Sprawa była dość poważna i David potrzebował czegoś więcej niż tylko krótkiego, żołnierskiego komunikatu. W tym celu udał się więc do matki. - Mamo, ja nie chcę grzać ławy - zaczął. - To strata czasu. - Skończyć z czymś to jak przyznać się do porażki - odparła Freda. - Czasem jednak trzeba zamknąć pewien rozdział i być ponad tym. Robinson junior nigdy wcześniej nie podjął tak radykalnej decyzji. Gimnazjalna drużyna koszykówki żwawym krokiem kroczyła po mistrzostwo miasta, ale on nie żałował dokonanego wyboru.

Basket został odstawiony na boczny tor, a chłopak skupił się na nauce oraz... majsterkowaniu. Gdy Ambrose akurat pływał po morzu, kurier dostarczył do domu Robinsonów paczkę z zestawem do odbioru telewizji do samodzielnego złożenia. David miał pracować nad konstrukcją razem z ojcem po jego powrocie, ale ciekawość nie dawała mu spokoju i w tajemnicy przed wszystkimi przystąpił do pracy. Gdy Freda odkryła jego działania, bardzo się zdenerwowała, że nie poczekał ze wszystkim na tatę. - Kochanie, nie gniewaj się na niego - prosiła męża przez telefon. - Oj, nie martw się, on wie, co robi - odparł ku jej zdumieniu Ambrose. Nastolatek samodzielnie zmontował zestaw, sprawnie posługując się przy tym lutownicą, lecz ten nie działał. W związku z tym Freda strasznie obawiała się reakcji męża, ale David upierał się, że to wszystko przez brak jednej części. I rzeczywiście. Ambrose wróciwszy z morza nabył brakujący element, a po jego zainstalowaniu sprzęt służył rodzinie przez wiele lat.

Robinsonowie nie rozpieszczali swoich dzieci i uczyli je, że na większość przyjemności muszą zapracować same. Kim marzyła o motorowerze. Sprzęt kosztował aż sześćset dolarów, lecz pewnego dnia udało jej się wreszcie uzbierać potrzebną kwotę i po pertraktacjach z rodzicami dokonać zakupu. Dziewczyna dbała o swój dwuślad jak o najcenniejszy skarb, codziennie go czyszcząc i polerując. Gdy zdała egzamin na prawo jazdy, sprzęt nie był jej jednak już potrzebny, więc jako ukochana siostra podarowała go na urodziny Davidowi. Chłopak był zachwycony i swoje nowe cacko pielęgnował z równie wielką pieczołowitością. Pewnego dnia Freda zastała jednak Kim całą we łzach. - Mamo, David sprzedał motorower za dziewięćdziesiąt dolarów! - wydusiła z siebie z ledwością. - W życiu bym mu go nie podarowała, gdybym wiedziała, że to zrobi. Kobieta wpadła w szał i zrugała syna za lekkomyślność. Znała chłopaka, któremu sprzedał sprzęt i wiedziała, że mogłaby go odzyskać po rozmowie z nim, lecz uznała, że wtedy David nie dostałby nauczki. Zamiast tego powiedziała: - Twój rower jest zepsuty, a ojciec na pewno go nie naprawi. My cię nigdzie nie będziemy wozić samochodem i nawet nas o to nie proś. Od teraz jesteś zdany na siebie i swoje nogi. Chłopak szybko pożałował bezmyślnej transakcji.

Gdy David był w liceum, jego ojciec odszedł z marynarki wojennej i podjął pracę jako konsultant ds. kontraktów rządowych. W związku z tym Ambrose musiał się przenieść do Crystal City, położonego w pobliżu Waszyngtonu, prawie trzysta kilometrów od Virginia Beach. Dostał tam mieszkanie służbowe, a do domu wracał na weekendy. Po dwunastu miesiącach Robinsonowie nabyli lokum w pobliskim Woodbridge i 31 października 1982 roku przenieśli do niego... bez Davida. Chłopak uczęszczał do jednego z najlepszych liceów w kraju, a ponadto w Virginia Beach miał sporo przyjaciół. Powiedział więc rodzicom, że nigdzie się nie wybiera, a ci załatwili mu miejsce w domu przyjaciół rodziny. Chłopakowi szybko jednak zaczęła doskwierać samotność, ale bał się przyznać do tego, że popełnił błąd i ukrywał przed rodzicami tęsknotę. Codziennie rozmawiał z mamą przez telefon, aż kobieta po dwóch tygodniach zadała pytanie, na które czekał od pierwszego dnia rozłąki: - Chcesz do nas dołączyć? - Taaak, mamo! - odparł uradowany. Kobieta w te pędy chwyciła za słuchawkę i zatelefonowała do Ambrose'a. - Po co do mnie dzwonisz? - zapytał retorycznie senior rodu. - Po prostu po niego jedź.

Już następnego dnia ojciec zabrał syna, żeby zarejestrować go w nowej szkole. Chłopak myślał, że będzie chodził do liceum Garfield High, położonego zaledwie kilka przecznic od nowego domu, ale w związku z reorganizacją został zmuszony uczęszczać do Osbourne Park High School, leżącego dwadzieścia kilometrów dalej. Nie brzmiało to zachęcająco, lecz rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
fot. Steve Lipofsky fot. Steve Lipofsky
David przed ostatnią klasą szkoły średniej mierzył już ponad dwa metry. Idealnie jak na koszykarza. - Dlaczego nie spróbujesz się dostać do drużyny? - zagadnął go Art Payne, licealny coach. Nie tylko on był takiego zdania. Nowi kumple również przekonywali go, że ma doskonałe warunki do uprawiania tego sportu i powinien podjąć wyzwanie. Po doświadczeniach z gimnazjum Robinson był dość sceptycznie nastawiony do tego pomysłu, lecz nie potrafił odmówić. Jeszcze tego samego popołudnia przyszedł popatrzeć na trening i przy okazji oddał kilka próbnych rzutów. Już następnego dnia przeszedł testy fizyczne i dołączył do teamu. Drużyna ciężko trenowała, ale jeszcze nie rozgrywała spotkań. Podstawowym środkowym teamu Osbourne Park miał być inny chłopak, lecz pech sprawił, że pewnego dnia doznał urazu i to David zajął jego miejsce. W pierwszym meczu rozgrywek uzbierał 14 punktów i zebrał 14 piłek. W przeszłości nie grał wiele w basket, więc większość jego poczynań na parkiecie była instynktowna. Żeby podszkolić swojego centra, trener Payne poprosił o współpracę jednego ze szkoleniowców akademickich, a ten wpoił Robinsonowi zasady, dzięki którym chłopak rozwinął się w zastraszającym tempie, zostając wybranym do drużyny gwiazd dystryktu. Za pasem były jednak studia i trudno było przypuszczać, że młody geniusz postawi na sport, zamiast na karierę naukową.

Koniec części drugiej. Kolejna już w najbliższy piątek.

Bibliografia: Gregg Lewis and Deborah Shaw Lewis - The Admiral: The David Robinson Story, Sports Illustrated, People, Mens Fitness, espn.go.com.

Poprzednie części:
David Robinson - Admirał pełną gębą cz. I

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×