Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. V

Chicago Bulls zakończyli sezon 1983/84 z bilansem 27-55, plasując się na przedostatnim miejscu w Konferencji Wschodniej i notując o jedno zwycięstwo więcej od najgorszych w tabeli Indiana Pacers.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Wybranie w czerwcowym drafcie Michaela Jordana miało poprawić pozycję Byków, ale mało kto wierzył w to, iż utalentowany młodzieniec jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki odmieni sytuację pogrążonej w marazmie drużyny z "Wietrznego Miasta". - Rzeczywiście, nie wydaje mi się, żeby wielu ludzi myślało wtedy o nim w ten sposób. Michael nie był olbrzymim centrem o wzroście siedmiu stóp, wokół których budowało się wówczas drużyny lub rozgrywającym, który przez większość czasu miał piłkę w rękach. Jordan grał na pozycji rzucającego obrońcy, więc jak wiele mogło od niego zależeć? - mówi Rod Higgins, zawodnik Bulls w latach 1982-85 oraz 1986.

Pierwsze treningi pokazały już jednak, że działaczom Byków trafił się gracz wyjątkowy. Trzon ekipy ze stanu Illinois stanowili wówczas weterani w osobach Orlando Woolridge'a, Caldwella Jonesa, Dave'a Corzine'a, Steve'a Johnsona oraz Davida Greenwooda i nie mogli oni osiąść na laurach w obawie o to, że młody przybysz z University of North Carolina szybko zabierze im minuty na boisku. Kiedy widziało się zaangażowanie Michaela w treningi, było wiadomo, że ktoś z drużyny będzie musiał grać mniej. Na początku "Air" nie mówił zbyt wiele - przemawiał na boisku. - Na wstępie jednak już wiedzieliśmy, że jeśli nie będziemy dawać z siebie wszystkiego, to "MJ" prędzej czy później nas zawstydzi - kontynuuje Higgins.

To, że "Air" nie dostał się do drużyny koszykarskiej w pierwszej klasie liceum było dla niego ogromną motywacją i przyczyniło się do tego, że był w stanie pokonać każdą przeszkodę, która stała na drodze do jego kariery. Ludzie z nim pracujący od samego początku wiedzieli, że Mike zapowiada się na dobrego gracza, a bardzo szybko dotarło do nich, że jest jeszcze lepszy niż im się wydawało. - Po drugim lub trzecim dniu obozu treningowego byliśmy przekonani, że mamy do czynienia z kimś wyjątkowym. Jordan z miejsca miał ogromny wpływ na zespół - jego kultura pracy, konkurencyjność i charyzma sprawiały, że nawet jeśli nie miałeś na to ochoty, to i tak musiałeś trenować i grać z taką samą intensywnością jak on - opowiada Kevin Loughery, szkoleniowiec Byków w latach 1983-85.

Przed przenosinami w 1995 roku do pięknej United Center, halą w której Bulls rozgrywali swoje mecze była wybudowana jeszcze w latach dwudziestych Chicago Stadium. 26 października anno Domini 1984, kiedy Michael Jordan w starciu przeciwko Washington Bullets po raz pierwszy przywdział strój Byków w meczu NBA, nikt nie miał pojęcia, że właśnie trwała chwila, która na zawsze zmieni koszykówkę. Debiut "Jego Powietrzności" w barwach Chicago Bulls wypadł bowiem dość przeciętnie. Michael zakończył wprawdzie spotkanie z Pociskami z 16 "oczkami" na koncie, jednak skuteczność 5/16 z gry nie była szczytem jego marzeń. Jordan do dorobku punktowego dorzucił jeszcze 6 zbiórek oraz 7 asyst, a jego nowa drużyna zwyciężyła 109:93. Gdyby zapytać kibiców koszykówki o najbardziej charakterystyczną halę w NBA, to większość bez wahania wskazałaby nowojorską Madison Square Garden. Oddany do użytku w 1968 roku obiekt po dziś dnień jest domową areną New York Knicks, a mająca miejsce 8 listopada 1984 pierwsza wizyta Michaela Jordana na Manhattanie odbiła się szerokim echem w całych Stanach Zjednoczonych. Bulls pokonali miejscowych 121:106, a wykończenie jednej z akcji, jaką przeprowadził "Air", zostało uwiecznione na fotografii, którą później wykorzystano na niezliczonej ilości plakatów. "MJ" zabrał piłkę Darrelowi Walkerowi i ruszył do kontrataku, by po chwili spojrzeć za siebie i wykonać jedną ręką zapierający dech w piersiach wsad. - Cieszę się, że ta akcja dała punkty mojej drużynie - przyznał skromnie Michael, zapytany o komentarz do tego spektakularnego zagrania. "Jego Powietrzność" w starciu z nowojorczykami uzbierał ostatecznie 33 punkty, 8 zbiórek i 5 asyst. Zdobycz genialna jak na debiutanta.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Różnica pomiędzy ligą uniwersytecką a NBA jest ogromna, dlatego obserwatorów wprawiało w zdumienie to jak szybko Jordan potrafił się zaadaptować w lidze zawodowej. W szkole średniej grał bardziej indywidualnie, ale na uczelni pod okiem Deana Smitha wszystko się zmieniło. To on nauczył go koszykówki zespołowej i tego, że nie tylko zdobywanie punktów jest ważne. - W NBA natomiast jest sporo sytuacji jeden na jednego, więc można grać indywidualnie znacznie częściej niż w koledżu – komentuje "Jego Powietrzność".
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×