Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. II

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

11 czerwca 1981 roku w Wichita (Kansas) odbył się organizowany corocznie pod patronatem McDonald's mecz gwiazd szkół średnich. Michael Jordan był w tym spotkaniu kluczowym graczem ekipy Wschodu.

W tym artykule dowiesz się o:

"Jego Powietrzność" na jedenaście sekund przed końcem spotkania wykorzystał dwa rzuty wolne, które zapewniły jego teamowi triumf nad Zachodem w stosunku 96:95. Warto wspomnieć, że Michael w całym spotkaniu zdobył aż 30 punktów, co jest rekordem McDonald’s All-American do dnia dzisiejszego.

Po ukończeniu liceum w życiu Mike'a nadszedł czas na wybór koledżu, który umożliwiłby mu rozwój koszykarskich umiejętności. "MJ" od najmłodszych lat był kibicem zespołu North Carolina State, ale za namową mamy dbającej również o edukację syna, wstąpił na University of North Carolina, gdzie trener Dean Smith przywiązywał dużą wagę do rozwoju intelektualnego swoich zawodników.

"Air" został gwiazdą już w pierwszym roku swoich występów na uniwersyteckich parkietach. Jordan grał na pozycjach rzucającego obrońcy oraz niskiego skrzydłowego i wystąpił w trzydziestu czterech spotkaniach UNC, zdobywając średnio 13,4 punktu na mecz oraz notując 4,4 zbiórki, 1,8 asysty oraz 1,2 przechwytu. Biorąc pod uwagę specyfikę rozgrywek uczelnianych są to świetne statystyki jak na debiutanta. Michael wraz z innymi przyszłymi gwiazdami NBA, Jamesem Worthym oraz Samem Perkinsem, poprowadził team z Północnej Karoliny do mistrzostwa NCAA. 29 marca 1982 roku drużyna "Jego Powietrzności" pokonała w finale najwyższej dywizji zespół Georgetown, na czele którego stała późniejsza legenda New York Knicks – Patrick Ewing.

Odbywające się na arenie Superdome w Nowym Orleanie przy rekordowej liczbie 61 612 kibiców spotkanie pomiędzy North Carolina Tar Heels a Georgetown Hoyas miało dramatyczny przebieg. Do końca meczu pozostawało siedemnaście sekund, a zespół z Waszyngtonu prowadził 62:61. Wtedy to jednak Jimmy Black obsłużył fantastycznym podaniem znajdującego się na lewym skrzydle Michaela Jordana, a "Jego Powietrzność" precyzyjnym rzutem z wyskoku dał swojej drużynie jednopunktową przewagę. Ekipa Patricka Ewinga miała jeszcze sporo czasu, żeby przeprowadzić rozstrzygającą o losach pojedynku akcję, ale fatalnie pomylił się jej rozgrywający, Fred Brown, który nieumyślnie podał piłkę do Jamesa Worthy'ego. Skrzydłowy z Północnej Karoliny ruszył na kosz przeciwnika i został sfaulowany, gdy na zegarze pozostały jeszcze dwie sekundy. Późniejszy gwiazdor Los Angeles Lakers stanął na linii rzutów wolnych, lecz chybił obie próby. Hoyas zebrali piłkę, ale nie zdołali już oddać celnego rzutu. Jordan i spółka mogli świętować mistrzowski tytuł. - Koszykarze Georgetown byli nieustępliwi. Chcieli zabić nas obroną i prawie im się to udało - opowiada historię sprzed lat James Worthy. - Gdy niespodziewanie otrzymałem piłkę, myślałem, że trener wziął czas. Jak już się zorientowałem, iż gra nie została zatrzymana, natychmiast zacząłem biec w stronę kosza Hoyas. Nie mogłem zrobić nic innego.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Michael Jordan w finałowym starciu przeciwko Georgetown zdobył dla UNC 16 "oczek", z czego aż 12 w drugiej połowie. Koszykarskie umiejętności "Jego Powietrzności" po pierwszym roku na uczelni były na tyle wysokie, że pozwalały mu już na udział w drafcie do zawodowej ligi NBA. W USA w tamtych czasach niewielu sportowców decydowało się na przejście na zawodowstwo w tak młodym wieku, lecz najnowsza historia koszykówki na przykładach Kobe'ego Bryanta czy LeBrona Jamesa pokazuje, że wcale nie trzeba przechodzić szczebla uniwersyteckiego, żeby być graczem absolutnego topu w najlepszej lidze basketu na świecie.

Entuzjastą gry Michaela w NBA byli jego ojciec oraz trener, ale największy wpływ na życie "MJ" miała jednak jego mama, która nie dopuszczała do siebie myśli, że jej syn mógłby zaniedbać edukację na rzecz szybkich pieniędzy. Rodzicielka "Jego Powietrzności" wiedziała, że sportowa kariera nie trwa wiecznie, i że wykształcenie przyda się Michaelowi po zawieszeniu koszykarskiego obuwia na kołku. "Air" wprawdzie odszedł z koledżu w 1984 roku, ale dwa lata później udało mu się dokończyć edukację, zdobywając dyplom z geografii. - Po pierwszym roku w koledżu rozmawiałam z jego trenerem, Deanem Smithem, który powiedział mi, że Michael jest już gotów do gry w NBA - wspomina Deloris. - Jego ojciec oczywiście popierał coacha, lecz ja powiedziałam: "a co z wykształceniem?". Michael odparł: "mamo, nie martw się o to", ale ja nie dałam za wygraną i wyjaśniłam: "nie naciskam ze względu na swoje widzimisię, tylko chcę dla ciebie jak najlepiej". Mój syn zrozumiał o co mi chodzi i już nigdy nie wracaliśmy do tego tematu. Dokończenie studiów zajęło Michaelowi dwa lata, ale ujrzenie go w czapce absolwenta było jednym z najcudowniejszych momentów w moim życiu. Uczelniana drużyna "Jego Powietrzności" w dwóch kolejnych sezonach nie powtórzyła sukcesu z rozgrywek 1981/82, lecz nie przeszkodziło to urodzonemu na Brooklynie koszykarzowi w czarowaniu kibiców swoją grą. "Air" jako drugoroczniak notował średnio 20 punktów, 5,5 zbiórki, 1,6 asysty oraz 1,2 przechwytu. W kolejnym sezonie statystyki zawodnika UNC utrzymały się na równie wysokim poziomie – 19,6 punktu, 5,3 zbiórki, 2,1 asysty i 1,6 przechwytu na mecz. Michael stał się prawdziwą gwiazdą rozgrywek uniwersyteckich, otrzymując podczas swojego ostatniego roku na uczelni nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu, w efekcie czego w drafcie do NBA wybrany został z wysokim numerem trzecim, tuż za Hakeemem Olajuwonem (University of Houston) oraz... Samem Bowiem (Kentucky). - Uniwersytet w Północnej Karolinie bardzo mi pomógł w zostaniu profesjonalnym koszykarzem. Gdy tam trafiłem, byłem "surowym" graczem - na każdym kroku chciałem pokazać, że jestem całkiem dobrym zawodnikiem, i że zasługuję na miejsce w drużynie – wspomina "MJ". - Pobyt na uczelni to było zdobywanie doświadczenia w czystej postaci oraz ogromna satysfakcja z gry. Z perspektywy czasu trochę żałuję, że odszedłem do NBA rok przed końcem nauki. To były wspaniałe chwile - młody człowiek zazwyczaj jest wtedy po raz pierwszy w życiu z dala od domu i poznaje mnóstwo interesujących ludzi oraz zdobywa nowych przyjaciół. Świetna zabawa na całego.

Na przejście Jordana na zawodowstwo przed ostatnim rokiem studiów spory wpływ miał trener Dean Smith. Rodzice Michaela polegali na jego doświadczeniu, ponieważ ich wiedza na temat NBA nie była wystarczająca. Coach dokładnie zbadał grunt i dał Jordanom znać w momencie, w którym uznał, że to dla "MJ'a" najlepszy moment na kolejny krok w koszykarskiej karierze. - Ja zrobiłem sobie tylko bilans plusów oraz minusów i wyszło mi, że powinienem posłuchać głosu trenera. Wydaje mi się, że Smith nie miał w tym żadnego interesu, bo w końcu zapowiadało się, że UNC będzie miało naprawdę silny zespół i Dean mógł w takim wypadku doradzić mi pozostanie w koledżu na jeszcze jeden sezon. On jednak chciał dla mnie jak najlepiej i dlatego zachęcał mnie do wzięcia udziału w drafcie - opowiada "Air".

Michael Jordan lata spędzone na uczelni w Północnej Karolinie uważa za bezcenne i jest zdania, że każdy młody koszykarz zanim trafi do NBA powinien choć trochę pograć na szczeblu uniwersyteckim. - Według mnie każdy zawodnik powinien przechodzić na zawodowstwo w wieku co najmniej dwudziestu lat. Inaczej krzywdzi się tych chłopaków - twierdzi "MJ". Profesjonalny sport to zupełnie inny świat. Trzeba wziąć pod uwagę zmianę stylu życia oraz psychiczne i fizyczne wymagania, jakie NBA stawia przed młodym człowiekiem. Gdybym trafił do tej ligi po pierwszym czy drugim roku studiów, nie wiem, czy byłbym wystarczająco dojrzały, żeby podołać temu wszystkiemu.

fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com

Tymczasem w ostatnich latach wielu utalentowanych zawodników albo przerywało naukę w koledżu po pierwszym roku, albo w ogóle do niego nie szło i bezpośrednio po szkole średniej decydowało się na profesjonalną karierę. - Coś jednak musi być na rzeczy, że mamy do czynienia z takim trendem. Moim zdaniem przyczyna leży w tym, że dzieciaki chcą uczęszczać albo do dobrego koledżu, albo w ogóle dać sobie spokój z edukacją, która trochę kosztuje. Przejście na zawodowstwo to dla nich szansa na szybki zarobek - mówi Mike. - Moim zdaniem tak nie powinno być. NBA i NCAA powinny się dogadać w tym temacie, blokując napływ profesjonalistów zaraz po liceum, ale i udzielając wsparcia dzieciakom z niestabilną sytuacją finansową - twierdzi król basketu. - Jedynym graczem, który od razu zaadaptował się w NBA nie grając w koledżu jest LeBron James. Kobe Bryant, Kevin Garnett, Jeremaine O'Neal czy Tracy McGrady potrzebowali co najmniej trzech lat, zanim dorośli do roli profesjonalistów - dodaje.

Według "Jego Powietrzności" pobyt na studiach jest bardzo pouczający. Młody człowiek musi zadbać sam o siebie, radzić sobie z problemami, sam podejmować decyzje czy planować wydatki. - Wszystko to przydaje się w dorosłym życiu - twierdzi. - Uniwersytecki coach Dean Smith pokazał mi również jak być atletą z prawdziwego zdarzenia. Młodym chłopakom wydaje się, że doświadczenie nabyte w szkole średniej im wystarczy, ale ja dopiero na UNC dowiedziałem się jak mój atletyzm połączyć z talentem do gry w kosza. Dopiero na uczelni stałem się zawodnikiem kompletnym. Gdy się trafi do NBA, to trudno nadrobić braki, bo w samym sezonie regularnym rozgrywa się osiemdziesiąt dwa spotkania, w efekcie czego nie ma zbyt wiele czasu na naukę.

Koniec części drugiej. Kolejna już w najbliższą środę.

Specjalne podziękowania dla Steve'a Lipofsky'ego, oficjalnego fotografa Boston Celtics w latach 1981-2003 oraz twórcy serwisu Basketballphoto.com, za udostępnienie zdjęć wykorzystanych w artykule.

Bibliografia: Chicago Tribune, Los Angeles Times, espn.go.com, sneakerfiles.com, starcasm.net, buzzle.com, sportales.com, hoopshype.com.

Porzednie części: Michael Jordan - prawdziwy Byk cz. I

Źródło artykułu:
Komentarze (0)