Legenda kickboxingu: Wspólnym mianownikiem jest adrenalina

- Chłopaki rywalizują na torze, my tłuczemy się w ringu. Wspólnym mianownikiem jest adrenalina - opowiada nam Mariusz Cieśliński, wybitny zawodnik kickboxingu i boksu tajskiego, który teraz sprawdza się w zupełnie innej dyscyplinie sportu.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik
Mariusz Cieśliński WP SportoweFakty / Karol Słomka / Na zdjęciu: Mariusz Cieśliński
Mariusz Cieśliński był pierwszym Polakiem, który został zawodowym mistrzem świata w boksie tajskim. W 2005 roku w Nowym Jorku pokonał Taja Faphimaia Bunkerda. - Ten sukces odbił się dużym echem w Polsce. Jestem dumny z tego osiągnięcia - nie kryje Cieśliński, utytułowany człowiek sportów walki, który sukcesy święcił nie tylko w kickboxingu, ale również w innych dyscyplinach. Od ponad dwóch dekad współpracuje z żużlowcami. Z Betard Spartą Wrocław właśnie świętował zdobycie tytułu Drużynowego Mistrza Polski.

Złoto w debiucie

Jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku zdobywał pierwsze laury. - Jako debiutant w kadrze Polski pojechałem na mistrzostwa Europy do Grecji w 1992 roku. Kadrę prowadził wówczas trener Andrzej Palacz. Na tej imprezie wywalczyłem pierwszy tytuł mistrza Europy w kickboxingu - wspomina.

W środowisku uchodzi za najwszechstronniejszego polskiego kickboxera. Trudno nie zgodzić się z tą opinią. W połowie lat 90. był mistrzem świata we francuskiej sztuce savate, a następnie najlepszym na świecie w formule ISKA low kick. Medale MŚ i ME zdobywał także w formule full contact oraz low kick. Szczególnie wspomina złoty medal wywalczony podczas mistrzostw świata w 1997 roku w Gdańsku w formule full contact.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Chalidow dostał z "liścia". Tak zareagował

W przeszłości walczył w meczu Europa - Azja w Kirgistanie. Zmagania na stadionie w Biszkeku oglądało 25 tysięcy kibiców. Współpracował z wieloma trenerami, ale - jak sam mówi - wiele zawdzięcza Ludwikowi Denderysowi. Pasa mistrzowskiego w tajskim boksie bronił m.in. w Polsce. Przegrywał na punkty, ale wykonał spektakularną obrotówkę na kilkanaście sekund przed końcem i wygrał przez nokaut.

Na balu poznał żużlowców

- Z wrocławskim środowiskiem żużlowym poznałem się na jednym z lokalnych Balów Sportowca. Trafiłem do Sparty w czasach, gdy jeszcze trenerem był Zenon Plech. Współpracę rozpoczęliśmy w trakcie sezonu 1999. Moja zadanie polegało na tym, by trochę zaktywizować fizycznie zawodników. Od sezonu 2000 powierzono mi samodzielne prowadzenie przygotowań całej drużyny - wspomina początki w Sparcie Wrocław Mariusz Cieśliński.

Współpracował m.in. z Jarosławem Hampelem za jego najlepszych czasów, gdy sięgał po srebrny i brązowy medal IMŚ. Obecnie jest ważną postacią w teamie Macieja Janowskiego. - Trenuję go od pierwszych jego kroków w speedwayu. Sparingi podczas zajęć? To zbyt mocne słowa. Bardziej to są zabawy w rękawicach.  "Kickboxing play". Wiadomo, że czasami jakieś ciosy polecą, ale znamy się na tyle, że wiemy, co możemy zrobić, by przede wszystkim sobie nie zaszkodzić. Ćwiczenia nie polegają na tym, by zrobić z żużlowców atletów czy bokserów, tylko to rodzaj fajnej zabawy. Sprawdzić się refleksowo, nie dać się trafić. Trening przesiąknięty adrenaliną na pewno pomaga w przygotowaniach do wyczerpującego sezonu - wyjaśnia Cieśliński.

Wrocławianie słyną z tego, że są bardzo profesjonalnie przygotowani do sezonu. Cała drużyna, łącznie z obcokrajowcami w okresie zimowym trenuje pod okiem mistrza kickboxingu. - W dobie COVID-u przygotowania wyglądały trochę inaczej. Nie korzystaliśmy zbyt wiele z naszej sali treningowej na Stadionie Olimpijskim. Zimą przygotowywaliśmy się w Świebodzicach, moim rodzinnym mieście. Mieliśmy blisko do Gór Sowich czy Karkonoszy. Bardzo dużo treningów odbyliśmy w terenie - zaznacza nasz rozmówca.

Żużlowców hamuje, by nie przedobrzyli

Cieśliński absolutnie nie musi specjalnie zapraszać żużlowców do ciężkiej pracy. Zajęcia są tak urozmaicone, że przez ciekawe ćwiczenia, zawodnicy z jednej strony dostają mocny wycisk, a z drugiej sprawia im to radość i frajdę. - Mentalność zawodników na przestrzeni lat diametralnie się zmieniła. Teraz nikogo nie trzeba zachęcać do treningu, bo oni sobie doskonale zdają sprawę z tego, że to, co wypocą zimą, przekłada się w sezonie na tor. Bardziej trzeba ich ukierunkować, żeby nie przedobrzyli - wyjaśnia Cieśliński.

Światy sportów walki i żużla przesiąkały się z racji współpracy Mariusza Cieślińskiego z żużlowcami. - Zimą zawodnicy bywali na moich walkach. Kibicowali i wspierali mnie. Po latach współpracy śmiejemy się z żużlowcami, że adrenalina jest ta sama na torze, co w ringu, tylko inna arena zmagań. Chłopaki rywalizują na torze, a my tłuczemy się w ringu. Wspólnym mianownikiem jest adrenalina - dodaje nasz rozmówca.

49-latek jest obecnie już tylko trenerem. - Od kilku lat nie walczę. Ostatni raz w oficjalnej walce wystąpiłem w Berlinie w 2015 roku. Skupiam się tylko na trenowaniu - kończy mistrz, który do sukcesów prowadzi obecnie nie tylko zawodników w sportach walki, ale także żużlowców. O ile zawodnicy wchodzą do ringu, on sam na wyczynowy motocykl żużlowy nie wsiadł i nie zamierza tego robić. Najlepiej być mistrzem w swoim fachu i nie kusić losu. Tym bardziej, że motocykle żużlowe nie mają hamulców.

Zobacz także:
Kanclerz nie boi się Falubazu
W tym Janowski był lepszy od Zmarzlika

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×