Żużel. Rune Holta: Nie jestem najemnikiem. Medale dla Polski, to najcenniejsza rzecz, jaką mam [WYWIAD]

- Jakby tak złożyć na kupkę wszystkie metalowe części, które przez lata lekarze wkładali i wyciągali z mojego ciała, to wyszłaby z tego niezła dniówka dla zbieracza złomu - mówi Rune Holta, Norweg, który zdobywał medale dla Polski.

Dariusz Ostafiński
Dariusz Ostafiński
Rune Holta WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Rune Holta
Dariusz Ostafiński, WP SportoweFakty: Idzie pan na rekord. Andrzej Huszcza ostatni sezon w Ekstralidze jechał w wieku 48 lat, a pan w tym roku kończy 47. Tyle samo miał Hancock w ostatnim sezonie w Ekstralidze.

Rune Holta, reprezentant Polski, żużlowiec Eltrox Włókniarza Częstochowa: A pan redaktor już tak na dzień dobry w metrykę mi zagląda. Skoro idę na rekord, to muszę go pobić. A tak poważnie, to nie zwracam na to uwagi. Jeżdżę, bo ciągle czuję się dobrze pod względem fizycznym i przejechanie pięciu wyścigów w meczu mnie nie wykańcza.

Co trzeba w sobie mieć, żeby tak długo jeździć na żużlu? Przecież ten sport, to wypadki, złamania, ból, oglądanie nieszczęść kolegów.

Co do bólu i wypadków, to jak najbardziej coś o tym wiem. Pewnie jakby tak złożyć na kupkę wszystkie metalowe części, które przez lata lekarze wkładali i wyciągali z mojego ciała, to wyszłaby z tego niezła dniówka dla zbieracza złomu! Po prostu ból i kontuzje są nieodłączną częścią tej dyscypliny i w pewnym sensie ryzykiem zawodowym. Natomiast żeby się utrzymać w tym sporcie, szczególnie w moim wieku, potrzeba dużo ciężkiego treningu. Jednak nie mam z tym problemu, bo to po prostu lubię. Rower, bieganie, narty, sama przyjemność.

ZOBACZ WIDEO Świetne ściganie w Rybniku i kapitalny wyścig Madsena. Zobacz kronikę 3. kolejki PGE Ekstraligi

Trener Marek Cieślak powiedział mi kiedyś, że jako zawodnik potrafił dzień po śmierci kolegi z zespołu wsiąść na motocykl. Potem pytał samego siebie, czy nie ma serca. W końcu stwierdził, że tak mocno jest uzależniony od tej adrenaliny, którą daje żużel, że nie mógł postąpić inaczej.

O tak, adrenalina, którą daje ten sport naprawdę mocno uzależnia. Czasami człowiek robi rzeczy, które osoba stojąca z boku i analizująca wszystko na chłodno mogłaby uznać za wariactwo. Zapewniam jednak, że to nie tak. Każdy z nas jest w pełni świadomy ryzyka. Mamy to gdzieś z tyłu głowy, ale po prostu staramy się o tym nie myśleć.

Co pan czuje siedząc na motocyklu?

Stojąc pod taśmą raczej nie ma czasu na zastanawianie się nad jutrzejszym obiadem czy serialem z Netflixa. Wyjeżdżasz i jest pełna koncentracja, zamek, taśma, ścieżka, czy iść szeroko, czy przyciąć. Tylko tyle i aż tyle.

Nie kusiło Pana, jako człowieka urodzonego w Norwegii, żeby spróbować czegoś innego zamiast żużla. Nie wiem: skoków narciarskich, biegania na nartach?

Jak byłem dzieciakiem, to marzyłem o skokach narciarskich. Niestety w mojej okolicy nie ma do tego infrastruktury, więc temat upadł. A może stwierdziłem, że nie jestem samobójcą i że żużel jest bezpieczniejszy? A poważnie, to kiedyś poszedłem z tatą na jego spotkanie z przyjaciółmi z toru, bo tata jeździł na żużlu. Wtedy oni wyciągnęli jakiś stary motocykl. Przejechałem się, bardzo mi się spodobało. Narciarstwo jednak też uwielbiam i uprawiam je intensywnie, zarówno zjazdowe, jak i biegi narciarskie.

Pamięta pan taką historię z Leszna, kiedy mieliście kraksę z Kasprzakiem i potem jego brat kopał pana, choć leżał pan nieruchomo na torze. Co jest takiego w tym sporcie, że ludzie potrafią robić takie rzeczy? Co pan wtedy czuł?

Grzebiemy w prehistorii? Pamiętam oczywiście tamtą sytuacje, ale nie podchodzę do niej w jakiś szczególny sposób. Wiadomo, że nie pochwalam takich zachowań, ale nie żywię też żadnej urazy. Zdaję sobie sprawę, jak duże są w napięcia i emocje w chwili wypadku. Bliscy zobaczyli Krzysztofa w mrożącej krew w żyłach scenie, wzięli mnie za winnego, a ciąg dalszy znamy. Później byliśmy jednak z Krzyśkiem wspólnie w złotej drużynie, wygraliśmy Drużynowy Puchar Świata.

To wszystko?

Takich sytuacji w żużlu są setki, jeśli nie tysiące. Na torze, jak na drodze. Jak się kierowcy zderzą, też czasem skoczą sobie do gardła, wykrzyczą, co im leży na sercu. Między żużlowcami jest tam samo. Złość jednak szybko mija, bo każdy z nas doskonale zdaje sobie sprawę, że w tym nie ma żadnej złośliwości. Każdy chce wygrać i czasem wychodzi z tego karambol. Nic nadzwyczajnego.

To porozmawiajmy o innym zdarzeniu z prehistorii. Lot z Gollobem awionetką na mecz do Tarnowa. Tomasz opowiadał nam, że choć cała sytuacja była makabryczna, to on do końca wierzył, że wyjdziecie z tego cało. Żartował też, że Rune do końca robił zdjęcia. Brzmi raczej lajtowo, więc rozumiem, że nie zajrzał pan śmierci w oczy.

No, to była szalona jazda. Miałem wtedy bilet na normalny rejs, nie lubię też za bardzo małych samolotów, ale dałem się namówić Tomkowi. Najgorszy był ten moment, kiedy zaczęliśmy spadać i zahaczyliśmy o drzewa. Zdawałem sobie jednak sprawę, że Władysław Gollob jest świetnym pilotem i czułem, że będzie ok. Zresztą i tak nie mogliśmy nic zrobić, byliśmy przecież zapięci pasami. Na szczęście po zderzeniu nie doszło do eksplozji. Największym i jedynym minusem było więc to, że przez kilka następnych dni dokuczał mi ból głowy i szyi. Doznałem wstrząsu mózgu. Dziesięć dni po wypadku wsiadłem jednak na motocykl. Szybko, ale musiałem to zrobić, bo siedzenie i rozmyślanie było koszmarem. Plus jest taki, że teraz już żadne turbulencje nie robią na mnie wrażenia.

Gollob jest najlepszym zawodnikiem, z jakim startował Pan w jednej drużynie?

Zdecydowanie tak. Jeździłem z wieloma świetnymi zawodnikami, ale jego klasa jest niepodważalna.

Peter Collins, żużlowy mistrz, powiedział jednak kiedyś, że gdyby wszyscy jeździli jak Holta, to na żużel chodziłyby tłumy.

Myślę, że jak byłem młodszy, to mój styl był mniej drewniany. Pewnie jeździłem bardziej widowiskowo i ryzykancko.

Zostańmy w przeszłości. Co pamięta pan z dnia, w którym dostał pan polskie obywatelstwo?

Chyba każdy, kto tego doświadczył, pamięta ten dzień. To był mega ważny moment, bo był punktem zwrotnym mojej kariery. Konsekwencją tego były kolejne ważne wydarzenia. Pięć lat później wraz z kadrą narodową gościliśmy w Pałacu Prezydenckim, a prezydent Lech Kaczyński nadawał nam Złote Krzyże Zasługi. Żeby trafić do króla Norwegii musiałbym osiągnąć takie sukcesy, jak kiedyś Bjoern Dahlie, wielokrotny medalista igrzysk olimpijskich.

Wspomniał pan o wizycie w pałacu. Ona była konsekwencją tego, że zdecydował się pan startować jako Polak w Grand Prix i DPŚ.

Dostałem polskie obywatelstwo, jeździłem w lidze, jako Polak, Polska pozwalała mi zarabiać, więc jeśli miałem szansę dołożyć cegiełkę do sukcesów reprezentacji, to chciałem to zrobić. To była naturalna kolej rzeczy.

Jak pan się czuł w reprezentacji Polski? I co dla pana znaczą te medale zdobyte z kadrą?

Zdecydowanie czułem się w tej reprezentacji dobrze. Wiem, że część ludzi chciałaby oglądać w kadrze narodowej tylko sportowców urodzonych w danym kraju, ale na szczęście nikt nie dał mi tego odczuć. Chłopaki zawsze traktowali mnie jak swojego, więc było jak najbardziej pozytywnie. A co znaczą dla mnie medale? Tak jak powiedziałem, Polska to kraj, który dał mi wiele, stał się moim drugim domem i każdy z medali znaczy dla mnie dokładnie tyle samo, ile dla każdego innego reprezentanta Polski. To najcenniejsze rzeczy, jakie mam.

Nie nauczył się pan mówić po Polsku. Dlaczego?

No nie nauczyłem się niestety. Chyba na początku było mi wygodnie, bo zawsze wokół mnie byli ludzie posługujący się angielskim. Z perspektywy czasu wiem, że to był kardynalny błąd. Mógłbym uniknąć wielu nieprzyjemności i nie dać się wmanewrować w pewne rzeczy. Owszem, rozumiem pewne rzeczy po polsku i znam trochę słów, ale rozmawiać nie dam rady. Konferansjerem niestety nie zostanę.

Zadaje pan sobie czasem pytanie: kim ja właściwie jestem? Urodził się pan w Norwegii, ma polskie obywatelstwo, mieszka w Andorze.

Myślę, że wszyscy powoli stajemy się obywatelami świata. Unia Europejska zniosła granice, możemy łatwo się przemieszczać. Dla nas, zawodników to po prostu nasza normalność. Wiecznie w podróży, jedna noc tu, druga tam. Takie życie sobie wybraliśmy.

Dlaczego Andora?

Był pan tam kiedyś? To piękny kraj, mega bezpieczny, koszty życia są niskie a przede wszystkim jest kapitalna infrastruktura narciarska. Dla kogoś, kto kocha narty, tak jak ja, to raj na ziemi.

Czy w ostatnim czasie zdarzyło się panu w ogóle podróżować i jak to teraz wygląda?

Podróżowałem niedawno samolotem. Jest trochę zabawy: pomiar temperatury, obowiązkowe maseczki itp., ale jest też plus, bo lata bardzo mało ludzi, więc człowiek ma sporo miejsca dla siebie.

Co Rune Holta wie o uprawie sałaty?

Akurat całkiem sporo. W młodości często pracowałem na rodzinnej plantacji sałaty moich rodziców. Daje radę. W ogóle, to na tych plantacjach często pracowali Polacy. Bardzo dobrze sobie radzili. Byli sumienni i odpowiedzialni. A wracając do mnie, to między sałatą i żużlem była jeszcze praca na platformach wiertniczych. Zarówno na lądzie, jak i na morzu. Zdobyłem odpowiednie kwalifikacje zawodowo i spawałem elementy konstrukcyjne platform.

Wiele razy słyszałem, że Holta to nie tylko żużlowiec, ale i biznesmen, że ma nawet kopalnię piasku.

Jakiś czas temu dałem sobie na wstrzymanie ze wszelką aktywnością biznesową. Skupiam się tylko na sporcie żużlowym.

Niedawno rozmawiałem z Sullivanem, który wyznał, że skończył karierę, bo został niesprawiedliwie potraktowany przez polskie urzędy skarbowe. Kwestionowano wówczas to, że żużlowiec jest w istocie firmą prowadzącą działalność gospodarczą. Pan miał podobny problem, ale w Szwecji.

Nie tyle ja, co sponsor klubu, w którym startowałem. Tamtejszy urząd skarbowy kwestionował sposób naliczania podatku u źródła od umów sponsorskich zawartych z zawodnikami. Wiem, że stoczyli batalie, ale ostatecznie racja była po stronie firmy sponsorskiej i sprawa się skończyła.

14 razy zmieniał pan klubowe barwy. Poprzednio wracając do Włókniarza mówił pan, że będzie w tym klubie do emerytury. Co takiego powoduje, że nie potrafi pan usiedzieć na jednym miejscu? To kwestia pieniędzy?

To nie do końca tak, że Holta to najemnik, który leci tam, gdzie mu lepiej płacą. Oczywiście, że często zmieniałem kluby ze względów finansowych. Każdemu z nas zdarza się zmieniać prace, bo chce więcej zarobić. Jednak nie zawsze o to chodzi. W mojej karierze zdarzało się wiele różnych okoliczności. Kluby bankrutowały, były osobiste zawirowania, nie zawsze chodziło o kasę.

Tamten rok z powodu kontuzji był dla pana stracony, a jak będzie w tym? Słyszałem, że na ostatnim meczu Włókniarza był pański tuner Flemming Graversen, że znaleźliście coś, co przełoży się na większą prędkość motocykla.

Będzie dobrze. Każdy, kto śledził moje wyniki na przestrzeni lat, wie, że zawsze wyższa forma przychodzi po kilku meczach. Było trochę problemów z wibracjami silnika podobnie jak w zeszłym sezonie, ale temat opanowaliśmy.

Czytaj także:
Kamil Nowacki: Stal o mnie dbała, ale nie chciałem dłużej czekać na swoją szansę
Włókniarz rządzi w lidze, a prezydent podcina klubowi skrzydła





Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.

Czy Holta pobije rekord Huszczy i będzie jeździł dłużej od niego w Ekstralidze?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×