Grzegorz Drozd: Biegunka na żużel

Grzegorz Drozd
Grzegorz Drozd
Szalony jak Nicki Pedersen

Pedersen przesadza. Niech jego fani przestaną go bronić. Nicki zbyt często nie zostawia miejsca i podjeżdża przeciwników. Można to jeszcze rozumieć w przypadku młodego nadgorliwego zawodnika, który za wszelką cenę marzy o sukcesach, ale nie w przypadku podstarzałego wielokrotnego mistrza świata. To niewytłumaczalne. Pedersen po zeszłorocznych problemach rodzinnych i rozstaniu z wieloletnią partnerką, matką jego dwojga dzieci, wydaje się być rozkojarzony. Żużel to wszystko, co mu pozostało i chce przede wszystkim samemu sobie udowodnić, że niczego więcej w życiu do szczęścia nie potrzebuje. Jedyne szczęście, jakie żużel może mu dać, to zwycięstwa. A więc, gdy ich brakuje, wpada w szał. W parkingu i na torze. Przed sezonem Nicki bardzo, ale to bardzo chciał udowodnić, że jest twardzielem i nic go nie złamie. Marzył o tytule mistrza świata. Złoty medal w cyklu SGP byłby dla niego najlepszym ukojeniem. Ale Nicki nie da rady. Jeździ coraz bardziej topornie i bez polotu. Błyskawicznie irytuje się w przypadku słabszego biegu. Zwyczajnie jest słabszy od Taia Woffindena, którego nie jest w stanie pokonać w długim cyklu, gdzie decyduje regularność. To wszystko powoduje, że Nicki w ligach jedzie zbyt ostro. I może być jeszcze gorzej, bo moim zdaniem z formą Nickiego w GP będzie tylko gorzej. Przy okazji kontrowersyjnego starcia Doyle - Pedersen po raz kolejny pada wiele utartych żużlowych pseudo prawd. Że niby w momencie kontaktu, po którym następuje upadek, zawodnik znajdujący się o kilka centymetrów z przodu rzekomo dyktuje tor jazdy. Podobnie bronili Tomasza Golloba jego obrońcy w słynnym zderzeniu z Nickim Pedersenem w Landshut. Dyktowanie warunków jazdy z racji znajdowania się z przodu o kilka centymetrów jest wymysłem niemającym nic wspólnego z regulaminem i zdrowym rozsądkiem. Podobnie rzecz ma się z teoriami, że jedyną wytyczną rozstrzygnięć winy w spornych sytuacjach jest kontakt czy też brak kontaktu walczących z sobą zawodników. Pseudoteorie, które po wielokrotnym powtarzaniu stały się "regulaminem".

Aby trafnie ocenić sporne zdarzenie trzeba przeanalizować całe zajście, czyli jak doszło do finalnego starcia, a nie tylko sam moment upadku. Należy przeanalizować, kto i w jakim stopniu zmieniał tor jazdy. Brak kontaktu nie oznacza braku winy zawodnika atakującego i odwrotnie. Kontakt przy upadku zawodnika atakowanego nie oznacza automatycznie wykluczenia zawodnika atakującego. Tak mówi nie tylko regulamin, ale i przede wszystkim logika. Dobrze by było gdyby to wszyscy zapamiętali wraz z zawodnikami włącznie. Tomek Gollob na żużlu jeździ 27 lat, ale dalej powołuje się na "przepis", że skoro był pół metra przed Pedersenem, to znaczy, że mógł go skosić. Natomiast Pedersen miał wyfrunąć w powietrze albo cudownym manewrem przesunąć się w bok. Identycznie było w sytuacji Duńczyka z Doylem. Tyle, że Nicki występował w odwrotnej roli. Tym razem to on nie dał szansy manewru Australijczykowi. Sugestie, że Doyle wysunął lewą nogę, aby złapać kontakt z Nickim są niedorzeczne. Australijczyk w naturalnym odruchu wyrzucił nogę w bok, aby asekurować się przed upadkiem. Tak też zrobił w pierwszej kraksie ze swoim udziałem, gdy obrażeń doznał Krzyżanowski. Jason jechał swoim torem i nagle wyskoczył mu Pedersen, który wjeżdżał w łuk na pełnej prędkości po manewrze długiej prostej. Wjeżdżał na dwa koła i lekko odbił w kierunku Doyle'a. Kangur wiedział, że czeka go ostra pika i jazda w płot. Każdy zawodnik, który przeprowadza podobny atak wie, że ma 50 proc. szans na powodzenie akcji. Uda się albo i nie. Atakujący za każdym razem podejmuje ryzyko, czy zmieści się między krawężnikiem, a rywalem bądź między bandą, a rywalem. Zawodnik atakowany, jeśli nie zmienia toru jazdy i trzyma się swojej ścieżki, nie jest w niczym winien swojego upadku. Sędziemu pozostaje osądzić fakt, czy zawodnik atakowany mógł utrzymać się na motocyklu. Zdarza się bowiem, że z braku umiejętności, wyrachowania bądź wyrobionego nawyku, wyprzedzany rider kładzie się na torze, o czym przekonuje ostatnio nurek - Peter Kildemand.

Zwycięski luz

- Do niczego niepotrzebne mi są takie zawody - odpowiedział Grzegorz Walasek na pytanie, czy turnieje jak IMME są potrzebne. - O tak. Rewelacja. Bardzo dobry pomysł. Mogłem się sprawdzić na tle czołówki - odpowiedział na dokładnie to samo pytanie Bartek Zmarzlik. Walasek lat 39. Zmarzlik 20. Biologii nie da się oszukać. Motywacji i chęci do walki nie da się kupić. Choć ponoć w Falubazie ponadto nie płacą. Tak czy siak - młodość górą. Młody Pawlicki w każdych zawodach promienieje. Skacze przez płot i wskakuje do sektora kibiców. Kocha Unię i kocha Leszno. Choć boję się, że jak na kandydata na mistrza w przyszłości aż nadto angażuje się w lokalne miłostki. Zbyt mocna więź miedzy zawodnikiem, a jego macierzystym klubem nie wychodzi na dobre, czego dowodem jest nasz mistrz Gollob. Pawlicki nie traktuje poważnie zagranicznych lig i to jest niepokojący syndrom. Z kolei Sajfutdinow na zawodach jest jakby "nieobecny" i wykazuje zero emocji. Pedersen traktuje żużel jak antidotum na życiowe rozterki i wpada w szał przy niepowodzeniach. Zmarzlika nakręca każdy przejechany metr toru, a jego nauczyciela Golloba żużel już męczy.

A Hancock? Padnie zaraz pytanie. Wyjątek potwierdzający regułę. Nigdy w historii żużla nie było zawodnika w takim wieku z taką formą. Hancock wszędzie jest obcokrajowcem. Żeby pozostać w tym cyrku musi dobrze jeździć. On nie ma powrotu do macierzystego klubu. On nie ma drugiej ligi za miedzą. Żeby się bawić w żużel na obcym kontynencie musi dobrze zarabiać, czyli dobrze jeździć. Ale jego żużel wciąż kręci. Środowisko, ludzie i klimat parkingu. Gdy wszystkie busy wyjechały ze Smoczyka po IMME Hancock nadal stał na stadionowym parkingu w... kevlarze. Maniak żużla. Nauczył swojego ucznia Janowskiego żużlowego credo. - Maciek wchodzi do parkingu i jest wyluzowany. Każdy z nas próbuje osiągnąć taki stopień luzu, pewności siebie i nie dajemy rady. Wielu zawodnikom wydaje się, że już posiedli tą wiedzę. Ale tylko się oszukują. W dalszym ciągu myślą i pracują nad tym. Sęk w tym, że Maciek nie myśli. On po prostu jest wyluzowany - mówi "Buczek" o naszym najlepszym polskim żużlowcu, który na arcytrudnym terenie w Tarnowie nie znalazł pogromcy. Dla odmiany tego samego dnia, 80 km na wschód od Tarnowa, nikt pogromcy nie znalazł w byłym najlepszym naszym zawodniku Tomaszu Gollobie. Pojechał jeszcze gorzej niż w 1989 roku, bo tym razem nie zdołał pokonać ani jednego zawodnika gospodarzy. - Nie wiem dlaczego pojechał tak słabo. Może miał biegunkę? - pytał retorycznie Janusz Stachyra po słynnych Derbach Południa w 2006 roku. Dziś nikt już takich pytań nie stawia, bo Gollob od jakiegoś czasu po prostu przestał mieć biegunkę na żużel. Taka kolej rzeczy. - Za dwa-trzy tygodnie będzie o mnie głośno i z tego powodu będę zajęty przez następne kilka miesięcy. Ale o wszystkim dowiesz się wkrótce - rzucił po meczu tajemniczo Tomek Gollob. No cóż, czekam na wieści o Tomku z równie wielką uwagą jak na finał ligi.

Grzegorz Drozd

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×