Grzegorz Drozd: Biegunka na żużel
Na dwie kolejki przed końcem rundy zasadniczej w Ekstralidze prawdziwy zawrót głowy. Wiadomo, że praktycznie nic nie wiadomo. Decydujące mecze przed nami.
Liga dwóch prędkości
Przed sezonem wielu malkontentów narzekało, że w świetle braku KSM-u tegoroczna liga będzie nudna i podzielona na dwie strefy: medalową i spadkową. Po raz kolejny okazało się, że w sporcie proste i nieskomplikowane rozwiązania najlepiej zdają egzamin. Im mniej ingerencji człowieka w regulaminy i próby sztucznych regulacji żywiołu, jakim jest sport, tym lepiej. Liga w tym roku udowadnia, że może być bardzo atrakcyjna i wyrównana bez KSM. Ten sezon jest weryfikatorem mitów w żużlu. Zweryfikował, że nieważne, na jakich tłumikach będą jeździć żużlowcy nadal będą upadki, karambole i kontuzje. Zweryfikował, że wcale nie potrzeba sztucznych regulacji, jak KSM, aby mecze były zacięte, a w tabeli panował ścisk. Zweryfikował, że na żużlu jeżdżą ludzie, a nie papierowe analizy. Zawodnicy "nienadający się na Ekstraligę" z powodzeniem punktują, co jest dowodem, że dziesięć ekip jest lepszym rozwiązaniem niż osiem drużyn. Pojęcie "brak dobrych żużlowców", to głupota wymyślona przez ludzi, którzy i tak bez programu i telebimu nie wiedzieliby, kto jedzie w żółtym, a kto w czerwonym kasku.
Po porażce w Rzeszowie los GKM-u jest przesądzony. Mimo ogromnej mobilizacji i poniesienia sporych kosztów Grudziądz był skazany na spadek i spadnie. Beniaminkowie są bez szans na utrzymanie w ośmiozespołowej lidze. Może pogłębiać się problem z zeszłej zimy, tj. braku chętnych do podjęcia wyzwania pt. Ekstraliga. - Gdy spadniemy czeka mnie trudna decyzja: zostać, czy odejść. Miejscowi zawodnicy mają najgorzej. Na nich wywierana jest największa presja odnośnie jazdy w zespole spadkowicza. Niby to może być tylko jeden rok jazdy w niższej lidze, ale nigdy nie wiadomo jak odbije się to na formie - tłumaczy zatroskany Krzyś Buczkowski i ma wiele racji. Czy musimy w ten sposób katować działaczy, sponsorów, kibiców i zawodników? Rok w rok słowa spadek, awans i utrzymanie brzmią w uszach jak niebo bądź piekło. Wszystko na krawędzi noża. Albo wóz, albo przewóz. Wierzę, że w polskim żużlu - parafrazując słowa piosenki Tomka Lipińskiego - jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie i ligi będą dwie, bowiem nie da się zestawić trzech ligowych frontów z zaledwie dwudziestu drużyn.
Mesjasz speedwaya
- Nie ściągamy Warda, bo to kot w worku - powiedział w lipcu Andrzej Łabudzki. Pan Andrzej zapomniał o jednej drobnej sprawie: Darcy Ward jest mesjaszem speedwaya, którego żużel potrzebuje bardziej niż on sam żużla. W Szwecji, Anglii i Polsce jedzie wielkie mecze, błyskotliwe wyścigi i cudowne akcje. W Gorzowie był niepokonany i tylko taktyka z przepuszczaniem Iversena stanęła na drodze do wielkiego kompletu - 21 oczek. Takich wyczynów w historii ligi dokonało jedynie kilku żużlowców - jako pierwszy Jurek Rembas w 1977 roku. Żużlowi eksperci w swoich analizach dostosowują się do wypowiedzi żużlowców i skupiają się wyłącznie na przełożeniach. Trudno już tego słuchać. Jakby na żużlu jeździły wyłącznie zębatki, zapłony i tunerzy. W takim razie, to nie Ward ustrzelił 20 oczek, lecz jego mechanicy. - To motocykl kreuje zawodnika. Zarówno w górę jak i w dół - powiada Krzysiek Kasprzak powołując się na słowa Zenka Plecha. W kontekście podobnych teorii z wielką uwagą obserwowałem Krzysztofa Jabłońskiego na niedawnym meczu w Tarnowie. "Jabol" przeciwko Unii jechał na silniku pożyczonym od czołowego zawodnika ligi, kontuzjowanego Piotra Protasiewicza. Jabłoński zdobył jeden punkt i jego występ jest kolejnym przykładem na to, że słabeuszowi nie pomoże sprzęt od lepszego kolegi.
Natomiast mieliśmy setki przypadków, gdy dobry zawodnik sięgał po sprzęt słabszego i w dalszym ciągu jechał na wysokim poziomie. Kasprzak narzeka na sprzęt, bo co ma zrobić? Przecież nie powie, że zwyczajnie nie udźwignął ciężaru oczekiwań. Nie ma co się pastwić nad Krzyśkiem, bo o srebrnym medalu mistrzostw świata wielu może pomarzyć, ale fakt jest taki, że niepowodzenia na starcie sezonu w błyskawicznym tempie zniszczyły psychikę i pewność siebie Kasprzaka. Rok temu był otwarty na świat. Dzielił się prywatnymi emocjami, chwilami w rodzinnym gronie. Śpiewał w samochodzie i ze szczegółami pozdrawiał rodzinę począwszy dziadka na siostrzeńcu skończywszy. Dziś jest zamknięty w sobie i zupełnie niedostępny. Totalna zmiana w zachowaniu. Kasprzakowi bliżej do emocjonalnego chłopaka niż wyrachowanego zawodowca. Dlatego tak brutalnie poległ. Fachowcy zastanawiają się nad podobnym przypadkiem spadku formy. Najbliższy przykład z GP jest udziałem Jimmyego Nilsena. W ciągu jednego roku z czołowego zawodnika - 4 m. w 1999 roku - stał się tłem dla rywali w następnym sezonie i zajął odległe 12. miejsce.
Na Kasprzaka wizja tytułu mistrza świata na wyciągnięcie ręki zadziała wybitnie deprymująco. Roczny rozbrat ze ściganiem na Darcyego Warda zupełnie odwrotnie. Ward jest głodny, Ward jest żądny. Zwycięstw, jazdy i pieniędzy. W świetle wykrzesywania z siebie minimum przez Grigorija Łagutę Darcy jest obecnie najlepszym żużlowcem świata i niech ku chwale speedwaya jak najprędzej wraca do Grand Prix. Ward w Gorzowie do parkingu wpadł spóźniony i nie przeszkodziło mu to w wybornej jeździe. Takich sytuacji w żużlu mieliśmy mnóstwo. Zawodnicy są w ciągłej podróży. Z dnia na dzień pędzą na zawody i nikogo już to nie dziwi. Kiedyś dosłownie trzy minuty przed meczem Valsarny na stadion wjechał Tomek Gollob. Mark Loram skakał przez płot w Częstochowie, a Sam Ermolenko w Tarnowie, gdy ochrona nie chciała wpuścić ich na stadiony. Na wzór Warda Nicki Pedersen w biegu ubierał kevlar w 2001 roku przed arcyważnym meczem fazy play-off w Aveście. Jacek Gollob przez korki wpadł do Krosna dopiero na trzecią serię półfinału indywidualnych mistrzostw Polski i jeszcze zdołał wywalczyć awans, a Billy Hamill pędził przez Ocean Atlantycki na mecz do Zielonej Góry! Żużel jest szalony.