Bartłomiej Czekański - Bez hamulców: Bigos (1). I po balu, panno Lalu

Bartłomiej Czekański
Bartłomiej Czekański
Andrzej Rusko. Bywał twardym w negocjacjach z zawodnikami. Nieugięty. Zimny biznesmen. Nic co wykracza poza podpisany kontrakt. Rozpierała go ambicja i chęć zwyciężania. Ale, ale... to mister profi. Na początku lat 90. polskie kluby żużlowe przypominały bardziej manufaktury. To się zmieniło po przejęciu upadającej Sparty i zbudowaniu Wrocławskiego Towarzystwa Sportowego przez Andrzeja Rusko. Stworzył on ze swego speedwyowego klubu taki mały Real Madryt. Zbudował sprawne struktury organizacyjne zaś żużlowcy mieli do dyspozycji najlepszych lekarzy w Polsce, fizjoterapeutów, psychologów, dietetyków oraz tunerów dla swoich motocykli. Tam nic nie podlegało przypadkowi, wszystko było profesjonalnie zaprogramowane. To dało trzy tytuły DMP pod rząd, a wcześniej Sparta nie mogła się pochwalić żadnym złotym medalem w tych rozgrywkach! Andrzej Rusko wytyczył w polskim żużlu też nowe ścieżki marketingowe i nową jakość współpracy z mediami, władzami miasta oraz sponsorami. Na nowo wywołał we Wrocławiu modę na żużel i to nie tylko wśród kibiców sportowych, ale i miejskich urzędników czy artystów. Na meczach WTS Sparty wypadało się po prostu pokazać. Do dziś inne kluby kroczą ścieżką przez niego wytyczoną. To on jako pierwszy zorganizował historyczny, inauguracyjny turniej GP w 1995 roku na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu. Potem przyszły następne plus DPŚ. Jako pierwszy podpisał umowę z ogólnopolską telewizją (Polsat) na bezpośrednie transmisje z meczów ligowych swojej drużyny (WTS Sparty Wrocław). Był prekursorem. Po drodze zdążył być menedżerem reprezentacji Polski, która sięgnęła po srebro w DPŚ i doprowadził Piotra Protasiewicza do tytułu IMŚJ. Jego profesjonalizm doceniło wybredne środowisko futbolowe, które namaściło go na prezesa piłkarskiej Ekstraligi. Ale największą miłością pana Andrzeja Rusko niezmiennie pozostaje żużel. Znacząca postać polskiego sportu, w tym speedwaya. Oczywiście nie wolno tu zapominać o ogromnych zasługach pani prezes Krystyny Kloc bez której już od kilku lat nie byłoby żużla we Wrocławiu. Ona wciąż jest na topie wśród żużlowych promotorów.

Nagrodzić pewnie należałoby wielu innych w tym np. Roberta Dowhana. Autokrata, trochę butny egocentryk i w sumie makiawelistyczny jak każdy polityk, ale, ale… naprowadził on przecież Falubaz na profesjonalne i mistrzowskie tory, stworzył jego "Magię" i zbudował sponsorskie zaplecze, przede wszystkim zaś marketing, jakiego w światowym speedwayu jeszcze nie było. To za prezesa Dowhana "Myszka Miki" stała się naszym wzorcowym i eksportowym klubem żużlowym. Brawo!

A pani Marta Półtorak, która bodaj przez dziesięć lat za swoje rodzinne pieniądze utrzymywała na powierzchni rzeszowską drużynę? I co z tego, że na ogół nie trafiała z transferami itd.? Teraz namawiają ją tam w Rzeszowie na powrót. Czyżby po podpisaniu kontraktów nie mogli się tam doliczyć kasy, czy co? Tak tylko pytam.
Hm, jak to śpiewała Budka Sutenera, sorry, Suflera?

"Nie wierz nigdy kobiecie, dobrą radę ci dam.
Nic gorszego na świecie nie przytrafia się nam.
Nie wierz nigdy kobiecie, nie ustępuj na krok,
bo przepadłeś z kretesem nim zrozumiesz swój błąd;
ledwo nim dobrze pojmiesz swój błąd, już po tobie...".


Macie jeszcze jakieś kandydatury? Chętnie przekażę do "Tygodnika Żużlowego".

Tak czy siak, największą personą naszego żużla i to nie tylko XXV-lecia był Tomek Gollob i wciąż jest tak popularny, że i on został nagrodzony na sobotnim balu.

- Właśnie udaję się do Hiszpanii pojeździć na motocrossie i wiem, że wraz z powrotem przelotowych tłumików wróci i moja najlepsza forma - zapewnił.

Hm, ja z kolei liczyłem na nagrodę za najbardziej widowiskowy upadek na torze lub ewentualnie dla najbardziej wnerwiającej osoby w środowisku, ale zjadłem snickersa i mi przeszło. Już nie gwiazdorzę.

Bal "TŻ" był zaje….sty. Jak zawsze. Dzięki zacna Rodzinko Zająców! Kolejne ćwierć wieku przed nami. A SportoweFakty.pl też należy się nagroda za full wypas żużlowy. Dobrze, że to zaprzyjaźnione i współpracujące media. A więc nawet w naszym piekiełku można!

Cudze chwalicie. Poldem za ciężki?

Z wielu fachowych ust słyszę pochwały pod adresem polskiego przelotowego tłumika Poldem 2, pomysłu Leszka Demskiego z Ostrowa Wlkp., że najbardziej przypomina swoimi parametrami dawne tego typu urządzenia i ma największą średnicę przelotu spośród tłumików, które otrzymały homologację FIM. Jedna z istotnych person w żużlowym środowisku powiedziała mi, ze Duńczyk Brian Andersen, który wciąż tuninguje niektórym zawodnikom silniki oraz wytwarza i sprzedaje części, twierdzi otwartym tekstem, że Poldem jest najlepszy. Problem w tym, że my Polacy poza naszą swojską, zdrową żywnością, którą kochamy, jeśli chodzi o artykuły przemysłowe, to modlimy się do zachodnich wytworów lekceważąc krajową myśl techniczną. Tak może stać się teraz i z tłumikami. Ponieważ Poldem był pierwszy i został wysłany do Genewy (i dłuuuuugo czekał na homologację, co jest dla mnie skandalem), więc zachodni producenci mogli z niego co nieco zerżnąć. I teraz, na tej kanwie, także dzięki swym większym możliwościom technicznym, być może wyprodukują lepsze urządzenie od polskiego i Leszek Demski zostanie z ręką w nocniku. Mało sprzeda. Pożyjemy, zobaczymy.

Na sobotnim balu "Tygodnika Żużlowego" były indywidualny mistrz Polski, a teraz rewelacyjny szkoleniowiec Unii Leszno i jeden z szefów zawodniczego stowarzyszenia "Metanol" Adam Skórnicki powiedział mi zbulwersowany:

- Już słyszę głosy naszych żużlowców, że Poldem jest cięższy od zachodnich tłumików. Tłumaczę im, że on jest umocowany poniżej osi motocykla, więc raczej będzie miał pozytywne działanie niż negatywne. Myślę, że w naszym żużlu powinniśmy wprowadzić jakieś gratyfikacje i zachęty dla tych, którzy będą korzystać z polskiego tłumika. I po co aż tyle urządzeń otrzymało od FIM homologację? Żeby mnożyć koszty i robić jeźdźcom oraz mechanikom wodę z mózgu?

Sqra to taki charakterny patriota. Jednak zawodnicy wybiorą najlepszy tłumik, bo zbyt wiele od niego zależy. Nie będzie więc tu patriotyzmu, sentymentu i stawiania na polskość, no chyba, że Poldem rzeczywiście ostatecznie okaże się najlepszy. Cena nie gra roli. Na sprzęcie, czyli na warsztacie pracy, żużlowcy nie oszczędzają.
Ja tam trzymam kciuki za Poldem! Polskie jest dobre!

Jednak dochodzą mnie niepokojące głosy zawodników, którzy już ujeżdżali polski tłumik, że jest on tak ciężki, iż ma się wrażenie, że motor chce się przechylić w prawą stronę. Poczekajmy jednak na dalsze testy. A swoja drogą, gdyby pan Demski chciał szczerze opowiedzieć historię walki o ten jego tłumik, gdyby chciał Wam opowiedzieć to, co mi szepnął na ucho w Ostrowie, to włosy by Wam stanęły dęba…

Sezon na orbitowców-radarowców?

Srutu tutu majtki z drutu. Sezon ogórkowy w żużlu mamy akurat teraz, więc pojawiają się spiskowe teorie. Że nowe tłumiki przelotowe zdołują Hancocka, Iversena, Doyle’a i Woffindena. To dziwne, bo Angol Tai akurat bardziej woli śmigać po dużej niż po małej. Poza tym, u niego poprawę wyniku nie przyniosły tłumiki, tylko wreszcie sportowy tryb życia, odpowiednie odżywianie, treningi i znakomity tuner. Spekuluje się, że przelotówki to znowu będzie woda na młyn orbitowców: Golloba, Jonssona, Holty czy Łaguty. Faktycznie, na tych badziewnych, trefnych nieprzelotowych ustrojstwach po dużej to można było wyprzedzać głównie z wyjścia z pierwszego łuku po starcie, a później już nie bardzo.

Potem był już tylko krawężnik. W związku z tym Gollob w SEC poza środek toru nawet się nie zapuszczał. Zupełnie jak nie on. Problem w tym, ile w słabszej formie orbitowców (Łaguta jeszcze jakoś daje radę) jest winy złych tłumików, a ile winy starzenia się i braku motywacji, tudzież lęku, czy raczej rozsądku, który przychodzi z wiekiem.

Ja jednak bym poczekał z takimi teoriami, że jak ktoś był dobry na nieprzelotowych, to na tych z dziurą będzie do bani. Za wcześnie na sądy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×