Daję z siebie więcej niż kiedyś - rozmowa z Piotrem Protasiewiczem, żużlowcem SPAR Falubazu Zielona Góra

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus

Jak pan będzie wspominał miniony sezon? W pamięci zapadną panu przede wszystkim świetne wyniki indywidualne czy bardziej brak medalu z Falubazem i "tylko" srebro z reprezentacją?

- Najważniejsze, że przejechałem cały rok bardzo równo. Jeździecko był on jednym z najlepszych w moim życiu. Kosztował wiele wyrzeczeń, ale wiem, że nie ma drogi na skróty. W końcówce nawarstwiły się kontuzje i nie zrealizowałem wszystkich celów, mimo to zostałem najskuteczniejszym zawodnikiem ligi szwedzkiej, miałem również jedną z lepszych średnich w Polsce. Nawet jeśli zdarzały mi się słabsze występy, to z jazdy, zaprezentowanej agresji czy poświęcenia mogłem być usatysfakcjonowany. W finale DPŚ dałem z siebie sto procent, w decydującym wyścigu zaryzykowałem i szkoda, że się nie powiodło. Przegraliśmy złoto punktem, ale z drugiej strony także punktem obroniliśmy srebro. A pojechali najlepsi, na tamtą chwilę lepszej czwórki nie można było wytypować. Owszem, na własnej ziemi byliśmy faworytem do mistrzostwa, ale nie rozpatrywałbym drugiego miejsca w kategorii porażki. Pod względem zaangażowania nie mieliśmy sobie nic do zarzucenia. A że nie stanęliśmy na najwyższym stopniu podium? Taki jest sport. Za rok powalczymy o odzyskanie trofeum.

Czy i jak na waszej formie odbijały się zawirowania w klubie? Najpierw dyskwalifikacja Patryka Dudka, później sprawa z Jarosławem Hampelem. Pytam pana jako kapitana drużyny.

- Jak wynik buduje atmosferę, tak brak wyniku powoduje nerwowość. Wychodzę z założenia, że problemy należy rozwiązywać we własnym gronie, nie na łamach prasy. Tak że tych tematów komentował nie będę. Było, minęło; wszystko zostało wyjaśnione. Dla mnie bycie kapitanem to zaszczyt, choć wcale nie jestem do tej funkcji przyspawany. W Kumli jej nie pełniłem i wyszło mi to na dobre. Więc jeśli znajdzie się odpowiednia osoba do założenia opaski, być może czas na zmianę także w Zielonej Górze. Chodzi w pierwszej kolejności o dobro zespołu. To kwestia do dyskusji na dalsze tygodnie, a póki co nie widać w klubie nerwowych ruchów.

Może paradoksalnie te kłopoty was wzmocnią. Już tak w sporcie bywa, że drużyna po przezwyciężeniu kryzysu wraca silniejsza, jest odporniejsza na trudności.

- Dokładnie. Będziemy głodniejsi sukcesu. Ten rok, szczególnie w play-offach, przejechaliśmy jakby nam się podium należało z urzędu. A jeżeli jedzie się na 50 procent, nie walczy o każdy punkt, to z taką postawą trudno o medal. Brakowało nam "zęba". Po tylu latach sukcesów musiał przyjść chudszy sezon, chociaż czwarte miejsce i udział w półfinale nie należy uznawać za dramat. Dostaliśmy lekcję pokory i myślę, że ta nauczka przyniesie tylko pozytywne efekty.

Zastanawiałem się, ile razy w plebiscycie Tygodnika Żużlowego zdobywał pan wyróżnienie dla mistera elegancji.

- Szczerze mówiąc, nie liczyłem. Nie żyję przeszłością, nawet tym, co wydarzyło się rok temu. Te wyróżnienia są jednakże bardzo miłe. O ile w rankingu dziesięciu najlepszych duże znaczenie mają aktualne forma i wyniki, o tyle w pozostałych kategoriach doceniane są jakieś cechy nabyte, których wytrenować nie można. Niczego nie robię pod publiczkę. Zawsze dbałem o otoczkę wokół siebie i cieszę się, że zostało to zauważone w mediach oraz przez kibiców. To oni mnie nominują, ja nigdy na siebie nie głosuję.

Jest pan dżentelmenem nie tylko prywatnie, ale też na torze. Przez tyle lat startów nie spowodował pan wielu groźnych kolizji, a sytuacja, która mi utkwiła w pamięci, to finał Złotego Kasku z 1999 roku. Makabryczny wypadek z udziałem Piotra Protasiewicza i Tomasza Golloba. Pan złamał obojczyk, wił się z bólu, mimo to poprosił medyków, by wpierw zajęli się cierpiącym rywalem.

- Zdarzało się oczywiście, że pojechałem zbyt ostro, lecz bez złośliwości, w ferworze walki. Miałem spięcia na torze choćby z Januszem Kołodziejem czy kilkoma innymi zawodnikami. Nie będę ukrywał, momentami gotowałem się, a kiedy czuje się adrenalinę, szczególne napięcie podczas wyścigu, to człowiek ryzykuje i czasem dochodzi do niebezpiecznych sytuacji. Nie jesteśmy w stanie tego uniknąć. A jeśli chodzi o przywołane zdarzenie z Tomaszem, to kiedy ocknąłem się i zobaczyłem, że nie ma go na torze, wiedziałem, że on pierwszy potrzebuje pomocy. Wiedziałem, że mam złamany obojczyk, ale to nie była tak poważna kontuzja, jaka mogła przytrafić się koledze. Dlatego od razu poprosiłem lekarzy, by mnie zostawili, a pobiegli zaopiekować się Tomaszem. Nie rozgłaszałem tego w mediach, tylko któryś z medyków usłyszał moje słowa i nagłośnił sprawę. Ja za bohatera nigdy się nie uważałem. Święty nie jestem. Zdarzało się, że swojego postępowania żałowałem, ale błędów nie popełnia tylko ten, co nic nie robi.

Przygotowując się do rozmowy i wcześniejszego pytania, natrafiłem na dyskusję o pana konflikcie z Tomaszem Gollobem. Faktycznie, swego czasu głośno było o tym, że choć panowie startują w jednym klubie, to za sobą nie przepadają. Konflikt rozdmuchały media czy rzeczywiście między wami panowała szorstka przyjaźń? - Spór zaczął się po moim przyjściu do Bydgoszczy. Byłem jedynym, który potrafił się postawić klanowi Gollobów, co przekładało się na naszą rywalizację. Ja Tomka bardzo szanuję. Nie dorosłem mu do pięt, jeśli chodzi o osiągnięcia międzynarodowe. Trudno było mi na dłuższą metę z nim zwyciężać, raczej przeżywałem gorycz porażki, co jednak mobilizowało mnie do pracy. Dochodziło do spięć, ale nie jestem pamiętliwy. Po latach umiemy się z Tomkiem spotkać, usiąść i spokojnie porozmawiać.
Piotr Protasiewicz wierzy, że uda mi się powrócić do cyklu Grand Prix Piotr Protasiewicz wierzy, że uda mi się powrócić do cyklu Grand Prix
Pan był wówczas numerem dwa w polskim żużlu i, przynajmniej w kraju, deptał po piętach Gollobowi. ­- Może dlatego czasem zbytnio podpalałem się i na arenie międzynarodowej nie potrafiłem sobie poradzić - ze stresem, ambicją, oczekiwaniami. To już historia, której dziś nie chcę roztrząsać. Sprawa była rozdmuchana bardziej przez pana Władka, ojca Tomka, który mi dopiekał i w mediach poświęcał wiele uwagi. Wtedy mnie to drażniło, dziś podchodzę do tego z szerokim uśmiechem i sam sobie dziwię, że pewne sugestie tak wyprowadzały mnie z równowagi.

Biografię mógłby pan już chyba napisać. Nie byłaby to kilkustronnicowa książeczka, a gruby buch.

- Nie wykluczam takiej opcji, ale za pisanie się jeszcze nie biorę.

Często podkreślał pan sympatię do piłki nożnej, zresztą już na początku rozmowy nawiązał do znakomitych piłkarzy. Futbol to pana hobby, pasja, miłość?

- Interesuję się nie tylko piłką. Mało jest dyscyplin, w których nie potrafię się odnaleźć. Sport to całe moje życie. Znam się na nim. Wyrabiam sobie zdanie na wiele sportowych tematów, umiem też rozstrzygnąć na podstawie obserwacji, kto jest piłkarzem nietuzinkowym, a kto zwykłym wyrobnikiem. To z racji tego, że sporo meczów oglądam i gram z dobrymi zawodnikami.

Faworyzuje pan rodzimą ekstraklasę czy bardziej skupia się na zagranicznych ligach?

- Oglądam ligę angielską, hiszpańską oraz włoską, ale tę ostatnią raczej z sympatii do AS Romy, bo dzięki panu Bońkowi miałem okazję na żywo obserwować ten zespół w akcji. Kibicuję rzymianom. Szkoda, że nie radzą sobie w europejskich pucharach. Zebrali tęgie lanie od Bayernu, ale na własnym podwórku są jedną z czołowych ekip. Gra w piłkę to dla mnie wielka przyjemność, lubię szusować na nartach i uprawiać, podobnie jak mój syn, karting. Najchętniej trenowałbym cały czas, ale... nie da się, za dużo obowiązków.

Może jak pan zawiesi kevlar na kołku, to zagra w którejś z niższych lig piłkarskich, na przykład w klasie B.

- No, gram zimą w "szóstkach", w ligach dla drużyn niezrzeszonych. Z zawodnikami, którzy wiedzą, że jeżdżę na żużlu i moich chudych kończyn nie połamią.

Czyli klasa B odpada, bo w niej pojęcie "kultury gry" nie istnieje.

- Nie ma takiej opcji. Wolę poprzestać na lokalnych rozgrywkach w hali. Tam nikomu nikt krzywdy nie zrobi. Trochę mnie, odpukać, rywale oszczędzają i mam nadzieję, że tak zostanie. Póki zdrowie dopisuje, a badania wydolnościowe pokazują, że źle nie jest, to rezygnować ze sportu nie zamierzam. Każda rywalizacja, nawet na poziomie amatorskim, nakręca mnie.

Czego mogę panu życzyć na czterdzieste urodziny?

- Na pozostałe lata mojej kariery życzyłbym sobie zdrowia i spełnienia marzeń

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy Piotra Protasiewicza stać na skuteczną walkę w Grand Prix?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×