Daję z siebie więcej niż kiedyś - rozmowa z Piotrem Protasiewiczem, żużlowcem SPAR Falubazu Zielona Góra

"Pepe" nie przejmuje się swoimi czterdziestymi urodzinami. Końca kariery nie planuje i wierzy w powrót do Grand Prix. - Starty w cyklu to mój priorytet na najbliższe lata - podkreśla.

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus

Oliwer Kubus: Greg Hancock zdobył mistrzostwo świata w wieku 44 lat. Gdy Tomasz Gollob sięgał po złoto i znajdował się u szczytu formy, miał o 5 lat mniej. Pan jako 39-latek został powołany do reprezentacji. Żużlowcy są jak wino - im starsi, tym lepsi?

Piotr Protasiewicz: W innych dyscyplinach wiek też nie ma kluczowego znaczenia. Noriaki Kasai, 42-letni facet, wywalczył medal olimpijski. Nikt nie zagląda mu w metrykę. Jeśli jest w formie, dostaje nominację i jedzie na zawody. Są też piłkarze grubo po trzydziestce, będący filarami swoich drużyn, jak choćby Andrea Pirlo czy Paolo Maldini. Dwie rzeczy odgrywają ważną rolę: wydolność organizmu oraz charakter. Bo sport i wyrzeczenia to dwa nieodłączne elementy. Czterdziestoparolatek nie łapie się do składu tylko dlatego, że ma szczęście. On na to sumiennie pracuje. Jeśli ma predyspozycje, chęci i czerpie radość ze sportu, to jest mu zdecydowanie łatwiej. Byli także żużlowcy, którzy choć dobijali do czterdziestki, a mieli możliwość ścigania się na wysokim poziomie, z jakichś powodów kończyli kariery. Wystarczy wspomnieć Jasona Crumpa, mojego rówieśnika. Widocznie brakowało mu już samozaparcia oraz motywacji do wytężonej pracy i przestrzegania reżimu treningowego.
Noriaki Kasai podkreśla, że świetnej formy wcale nie zawdzięcza treningom. Sukces rodzi się w głowie. - Dokładnie, psychika to bardzo istotny element. Jednak im jest się starszym, tym trudniej sobie pewne kwestie poukładać. Nie wolno zapominać o rodzinie. Ona wykracza poza wszelkie ramy i trzeba umieć powiązać sprawy domowe ze sportem, co niektórych przerasta. Ale jeżeli się to udaje i są chęci oraz zdrowie, to czemu by się nadal nie realizować. Nigdy nie jest za późno na spełnienie marzeń. Za przykład niech służy Greg Hancock, który będąc najstarszym zawodnikiem w stawce, został po raz trzeci mistrzem świata.

I nie zamierza spocząć na laurach.

- Na to się nie zanosi. Oczywiście, żeby coś osiągnąć, trzeba liczyć na łut szczęścia, lecz wyniki Amerykanina absolutnie nie są dziełem przypadku. Jedynym minusem, co ja odczuwam i chyba inni starsi zawodnicy również, to fakt, że z wiekiem regeneracja się wydłuża. Kontuzje, które mnie dopadły w końcówce sezonu, długo się za mną ciągnęły. Potrzebowałem trochę odpoczynku, by w pełni się wyleczyć. W tym tkwi problem.

Żona nie namawia pana czasem do zakończenia kariery?

- Akurat trafiłem na wyrozumiałą kobietę. Wie, że żużel jest moją pasją. Poznaliśmy się, jak byłem jeszcze sportowym zerem - zarówno na płaszczyźnie wynikowej, jak i finansowej. Zdawała sobie sprawę, że kosztuje mnie to sporo wyrzeczeń. Nie wyobrażam sobie, by po 20 latach bycia razem stawiała mi jakieś ultimatum.

Trafił się panu skarb? - Jak najbardziej! Dba o dzieci, dom, rozumie, że praca żużlowca wiąże się z bardzo częstymi podróżami. Kiedy znajduję czas i czuję, że mam wobec rodziny zaległości, staram się je nadrabiać, wkładając pełny wysiłek. Niestety, w okresie od kwietnia do października muszę w stu procentach poświęcić się żużlowym wojażom i wtedy opieka nad domem spoczywa na małżonce.
- Jestem człowiekiem, który patrzy do przodu, nie w przeszłość - zaznacza kapitan Falubazu - Jestem człowiekiem, który patrzy do przodu, nie w przeszłość - zaznacza kapitan Falubazu
W jednym z wywiadów podkreślał pan, że dojrzał do żużla dopiero przed dwoma laty. Co się wtedy stało? Znów zagłębiamy się w psychikę? - Od kilku sezonów współpracuję z psychologiem sportu, który otworzył mi oczy na niektóre kwestie. Gdy przyszedł kryzys i zostałem odsunięty na bok, od reprezentacji, zacząłem w końcu doceniać to, co osiągałem we wcześniejszych latach. To po pierwsze. Po drugie, pojawiło się uczucie niespełnienia i braku pełnej samorealizacji, mimo że medali mam cały worek. Robiliśmy niedawno przeprowadzkę, wyciągaliśmy z piwnicy wszystkie krążki. Nie wiem, ile było ich dokładnie, ale wypełniliśmy nimi duży karton. Pucharów naliczyłem około dwustu. Jednak nie czuję z tego powodu wielkiej satysfakcji. Jestem człowiekiem, który patrzy do przodu, nie w przeszłość. Teraz myślę, że nie do końca się żużlowi poświęcałem. Ale od 2-3 lat, od kiedy zmieniłem podejście, uporządkowałem sprawy prywatne i poszerzyłem team, notuję lepsze wyniki. Nie można czegoś robić na pół gwizdka. Dziś cały sztab dba o moją kondycję psychofizyczną.

Profesjonalizm w każdym calu?

- Takie są założenia. Odnoszę wrażenie, że daję z siebie więcej niż kiedyś. Jak mówiłem, czasami trzeba coś utracić, by to docenić. Cieszę się, że trener Cieślak przekonał się do mojej osoby. Powołanie do kadry dało mi pozytywnego kopa. Do ciężkiej pracy zmotywowała mnie także rezygnacja z Grand Prix w 2011 roku. Nie chcę tworzyć żadnej ideologii, ale uważam, że jeśli zdrowie i Bozia pozwoli, to jeszcze przez kilka lat jestem w stanie walczyć o wysokie laury.

W 2017 roku upływa pański kontrakt z Falubazem. Czy to data graniczna - taka, po której pan powie "stop"?

- W żużlu nawet mając 20 lat, a tym bardziej z czterdziestką na karku, trudno planować karierę, bo ta dyscyplina charakteryzuje się nieprzewidywalnością i ryzykiem. Umowa jest natomiast spisana do tego terminu, ponieważ dłuższej nie mogliśmy zawrzeć. Lubię stabilizację, a tę Falubaz gwarantuje. Do macierzy wróciłem po latach tułaczki. Tułaczki w rozumieniu pozytywnym, bo każdy klub, w którym startowałem, wspominam bardzo dobrze i o żadnym z nich nigdy się źle nie wypowiem. Zdobywałem medale na arenie krajowej i międzynarodowej. Z Grand Prix się nie udało, ale trudno, jeszcze nic straconego. Nie wyznaczam sobie żadnej granicy. Tylko zdrowie może mnie przystopować. Jeśli ono dopisze, to nie widzę przeciwwskazań, żeby kontrakt ponownie przedłużyć. Mówię „przedłużyć”, gdyż odejścia z mojej Zielonej Góry nie zakładam. Zobaczymy, co się wydarzy. Nie wiem, czy będę jeździł jeszcze trzy, pięć czy siedem lat. W każdym razie 2017 rok nie jest planowym terminem zakończenia mojej kariery.

Mówimy sporo o relacji formy do wieku także dlatego, że niebawem będzie pan obchodził okrągłą rocznicę urodzin. Ponoć czterdziestolatków często dopada tzw. kryzys wieku średniego. Ale po panu tego kryzysu nie widać. Może wewnątrz dzieje się coś niepokojącego?

- (śmiech) Odczuwam jedynie motywację, by w następnych latach w pełni poświęcić się sportowi. Nie chcę mieć kiedyś "moralniaka", że przygotowałem się do zawodów na pół gwizdka. Można przegrywać, lecz nawet po porażce trzeba stanąć w lustrze i z przeświadczeniem powiedzieć, że dałem z siebie wszystko. Ja twardo stąpam po ziemi. Zdaję sobie sprawę, że w żużlu niczego nie można przewidzieć ani przedwcześnie wieszać sobie medali na szyi, lecz przede mną jeszcze, taką mam nadzieję, 5-6 lat startów. To szmat czasu. Postaram się wycisnąć z kariery maksimum.

Gdyby wszyscy faceci z czterdziestką na karku byli tak pozytywnie nastawieni...

- Jestem ciągle w stanie rywalizować z najlepszymi. Nie planuję jednak przyszłości tak, jak bym miał 25 lat, bo wiadomo, że do pięćdziesiątki nie będę jeździł.

Andrzej Huszcza udowodnił, że można.

- Andrzej Huszcza jest jeden. Jeżdżę rocznie około stu meczów i przy takich obciążeniach do pięćdziesiątki nie dotrwam, nie ma opcji. Ale myślę, że do 45-46 roku życia, jeśli nie dopadną mnie kontuzje, będę mógł ze światową czołówką konkurować.

Marek Cieślak narzekał, że na zgrupowaniach pan marudzi. Tymczasem w tej rozmowie emanuje pan optymizmem. Skąd więc taka opinia selekcjonera?

- Temat mocno przesadzony i rozdmuchany. Nie ma sensu do tego wracać.

Wracając do Grand Prix. Stwierdził pan, że nie jest to zamknięty temat. Gdyby udało się ponownie awansować do cyklu, podjąłby pan wyzwanie?

- Powiem tak: moim priorytetem na najbliższe lata są starty w Grand Prix. To nie gra pod publiczkę. Naprawdę chciałbym się sprawdzić w gronie najlepszych. Byłby to dla mnie swego rodzaju test i piękne zwieńczenie kariery. Będę robił wszystko, by do cyklu wrócić. Choćby na rok. To, co kiedyś tam jeździłem, było bardziej uczestnictwem niż rywalizacją i z pewnością mnie nie zadowalało. Z innym podejściem, z nową motywacją mógłbym osiągnąć więcej.

Udział w mistrzostwach świata i walka o medale były pana młodzieńczymi marzeniami?

- Wolę do tak odległej przeszłości nie wracać. Wydaje mi się, że kilku spraw kiedyś nie dopilnowałem, a priorytety było nieco inne, niż być powinny. Rozpoczynałem od zera. Sam musiałem sobie wszystko budować i być może w pewnym momencie zajrzał mi w oczy strach, że mogę to stracić. Takie myśli trochę mnie paraliżowały. Cieszę się, że ten okres już za mną. Dziś mam inne nastawienie.

Czy Piotra Protasiewicza stać na skuteczną walkę w Grand Prix?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×