Żużel w Lublinie istnieć musi - rozmowa z Andrzejem Zającem, prezesem KMŻ-u Lublin

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus
Mogli czuć się winnymi spadku i byli świadomi tego, że nie spełnili oczekiwań klubu.

- Zapewne miało to wpływ na ich honorową postawę, ale, podkreślam, wcale nie musieli się godzić na nowe warunki.

Do zawodników nie ma pan o żalu o kiepski wynik?

- Nie można ich obwiniać, w końcu każdy z nich miał prawo do gorszego dnia. Wolę rozmawiać o pozytywach, a za taki trzeba uznać wspaniałą postawę Dawida Lamparta. Początek nie należał w jego wykonaniu do najlepszych. Moją decyzją odpoczął jeden mecz, ale po przerwie odbudował się niesamowicie.
W istocie. Dzięki temu nie powinien mieć problemów ze znalezieniem pracodawcy w pierwszej lidze. - Ubolewam nad tym. Niestety, nie sądzę, bym był w stanie przebić oferty klubów z wyższych lig. Wiadomo, że zawodnik pójdzie tam, gdzie są większe pieniądze. Bo sezon spędzony na torach drugiej ligi, zwłaszcza jeśli wywalczylibyśmy awans, wcale nie musiałby być dla niego krokiem w tył.

W drugiej lidze teoretycznie łatwiej o punkty i zarobek. Tylko wie pan, na czym polega główny problem? Na liczbie spotkań. Żużlowców odstrasza perspektywa dziesięciu, w najlepszym wypadku czternastu spotkań w sezonie. Drużyna pierwszoligowa czternaście meczów pojedzie na pewno.

- Oczywiście, ale przede wszystkim chodzi o finanse. Mając wysoki budżet, można zrobić wszystko.

Tę tezę potwierdza w tym roku klub z Ostrowa. A jakim budżetem chciałby pan w przyszłym roku dysponować? Pewnie jak najwyższym, jednak patrząc realnie, to jaka suma by pana satysfakcjonowała?

- Milion złotych w zupełności by wystarczył.

Celem będzie jak najszybszy powrót na zaplecze ekstraligi czy głównie próba osiągnięcia finansowej stabilizacji bez spoglądania na miejsce w tabeli?

- Raczej pierwsza opcja. Obiecałem kibicom, że z całym zarządem dołożymy starań, by KMŻ za rok powrócił do pierwszej ligi. Ważne w tym zdaniu jest sformułowanie "z całym zarządem". Bo w klubie oprócz mnie działa więcej osób, które poświęcają dla żużla swój czas i pieniądze. Dziękuję pozostałym członkom zarządu: pani Kindze Nakielskiej, Darkowi Zającowi oraz wszystkim osobom, które na przestrzeni całego sezonu wspierały nasze działania, na przykład Jerzemu Kraśnickiemu. Słowa uznania należą się także wszystkim funkcyjnym oraz sponsorom, bez których nie udałoby się sprawnie przeprowadzić zawodów. Cieszy mnie niezmiernie odrodzenie w ścisłej współpracy z Klubem Kibica "Speedway Euphoria" i jego prezesem Darkiem Bigelmajerem. Na członków tej organizacji zawsze mogliśmy liczyć. Idealnie na wielu płaszczyznach przebiegała współpraca z amatorami z Klubu Żużlowego Lublin.

A pan nie żałuje, że podjął się nie lada wyzwania, przejmując znajdujący się w poważnych tarapatach klub?

- Jeśli ktoś się na coś decyduje, to musi być świadomy tego, co robi.

Czyli nie żałuje pan?

- Nie, nie żałuję. W tym miejscu muszę podziękować mojej żonie za ogromną cierpliwość i wyrozumiałość, bo w trakcie sezonu byłem w domu gościem. Prowadzę działalność gospodarczą, a cały wolny czas poświęcałem żużlowi.

Żużel jest jak nałóg.

- Mój nieżyjący już ojciec w 1968 roku po raz pierwszy zaprowadził mnie na stadion. Miałem wtedy sześć lat. Tata nie opuszczał żadnego meczu i ze mną jest podobnie.

Ta emocjonalna więź z klubem powoduje, że trudno zostawić go w kryzysowych chwilach?

- Oczywiście. Moim marzeniem byłoby wyprowadzić finanse na "0", awansować do pierwszej ligi i z honorem odejść. Bo pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć. Nie mogę sobie pozwolić na to, że przez żużel upadnie moja firma, przecież z czegoś muszę żyć. Sukces sportowy byłby dobrym zwieńczeniem mojego mariażu z funkcją prezesa. Słychać dużo narzekań, więc dałbym szansę innym.

Parafrazując słowa słynnej piosenki Perfectu, chciałby pan zejść ze sceny w glorii chwały?

- Dokładnie. Kapitan powinien opuszczać okręt jako ostatni, nie pierwszy.

Wracając jeszcze do kwestii długów. Liczył pan, że ich pokrycie będzie możliwe dzięki pieniądzom z towarzyskiego meczu Polska - Ukraina. Jednak 800 osób na trybunach to frekwencja chyba zdecydowanie poniżej pańskich oczekiwań.

- Liczyliśmy przynajmniej na dwa-trzy razy więcej kibiców. Padły zarzuty o słabej reklamie, lecz staraliśmy się imprezę wypromować w mediach, rozwieszaliśmy plakaty... Moim zdaniem atrakcji nie brakowało. Była strefa dla dziecka, skoki spadochronowe, wyścigi quadów czy pokazy sztuk walki. Każdy znalazłby coś dla siebie. Fanów, zwłaszcza tych starszych, mogły zainteresować wyścigi oldbojów. Mnie łezka się zakręciła, bo poczułem się, jakbym się cofnął o kilka lat. Ale niestety nie wyszło, to wolny wybór kibica. Tak już się zdarza. Faktem jest, że pod względem sportowym to spotkanie nie stało na bardzo wysokim poziomie. Wiemy, że Ukraińcy do potentatów w tej dyscyplinie nie należą, a także obecna sytuacja geopolityczna w ich kraju nie sprzyja rozwojowi.

Pamiętajmy, że kibic jest wymagający. By go przyciągnąć, trzeba zagwarantować mu naprawdę wysoką jakość widowiska, w dodatku za niewielką cenę. Mówię nie tylko o Lublinie.

- Mnie ten ubytek widzów na zawodach żużlowych niepokoi. Spójrzmy na frekwencję podczas Grand Prix w Bydgoszczy czy mistrzostw Europy w Częstochowie. Nie wiem, z czym się to zjawisko wiąże. Może dla dwudziesto-, trzydziestolatków speedway przestał być interesujący. Dla mnie żużel to nadal piękny, pasjonujący sport. Ale jeśli nie przyciągniemy młodzieży, to nie stworzymy zaplecza pod następne lata.

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Jak oceniasz dotychczasową prezesurę Andrzeja Zająca?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×