Żużel w Lublinie istnieć musi - rozmowa z Andrzejem Zającem, prezesem KMŻ-u Lublin

Andrzej Zając zapewnia, że KMŻ Lublin będzie dążył do szybkiego powrotu do I ligi. Przyznaje, że jego klub posiada długi. - Ale w porównaniu do innych są one niewielkie - zaznacza.

Oliwer Kubus
Oliwer Kubus

Oliwer Kubus: Panie prezesie, KMŻ zakończył pierwszoligowe zmagania na ostatnim miejscu i spadł do najniższej klasy. Dziś kibice zadają sobie pytanie, czy żużel w Lublinie w ogóle przetrwa.

Andrzej Zając: Cały czas noszę się z myślą, że żużel w Lublinie istnieć musi. To 65 lat tradycji. Nie można tego przekreślić jednym nieudanym sezonem.
Kluby żużlowe z Lublina przeżywały w ostatnich latach wzloty i upadki, ale czarny sport na dłużej niż rok nie zniknął. - Duża w tym zasługa prezesa Wojciechowskiego, który w 2009 roku reaktywował żużel. Cóż, w tym sezonie spadliśmy do II ligi. Krążą co prawda pogłoski, że może Wybrzeże Gdańsk nie przystąpi do rozgrywek, że jednak się utrzymamy, ale to tylko pogłoski, a mnie interesuje wyłącznie wynik sportowy. W naszym przypadku jest on niekorzystny, lecz z tego powodu nie chciałbym rozdrapywać ran i szukać winnych. Być może mieliśmy trochę pecha, choćby w dwóch ostatnich meczach. W Rzeszowie pokazaliśmy lwi pazur i o mały włos nie zwyciężyliśmy. Niewiele do szczęścia zabrakło. Spotkanie z Lokomotivem Daugavpils to wielki, wielki pech. Pierwszy bieg i od razu złamana noga Woodwarda. Bez tego zawodnika trudno było nam pokonać Łotysz. Przegraliśmy, ale o okolicznościach nie powinniśmy zapominać.

Wcześniej pech nie ominął Mariusza Frankowa. Wracał do składu po bardzo długiej przerwie. Kibice mogli mu zapisać trójkę w programie, mimo że nie zdążył przejechać nawet czterech okrążeń.

- Zgadza się. Było to w meczu ze Startem. I kogóż ja tu mam za spadek winić? Początek mieliśmy wprost rewelacyjny. Remis z Daugavpils, punkt z Rzeszowem... Wydawało się, że bezproblemowo awansujemy do pierwszej czwórki. Ale przyszła cała seria porażek. Zaczęło się od niewykorzystanej szansy w Łodzi, w Rybniku doszło do powtórki. Nastąpiło prawo ciągu. Może gdzieś w środku lub pod koniec rozgrywek zawodników dopadło też zmęczenie, gdyż jazda w kilku ligach odbijała się negatywnie na ich dyspozycji. Niestety, to są tylko ludzie, a nie maszyny, do których wystarczy dolać paliwa. Bardzo duży problem stanowili juniorzy. Może gdybyśmy mieli więcej pieniędzy, pokusilibyśmy się o wzmocnienia. Choć próbowaliśmy pozyskać nowych zawodników i, nie wiem, pech lub inne działania spowodowały, że transfery nie doszły do skutku.

Ma pan na myśli Edwarda Mazura i Rafała Malczewskiego?

- Z Mazurem osiągnęliśmy porozumienie. Był w piątek na treningu, dogadaliśmy warunki finansowe i powiedziałem mu: "Proszę pana, w poniedziałek podpisujemy kontrakt". Po czym dostałem telefon z Tarnowa, że Mazur rzeczywiście kontrakt podpisał, tyle że w Łodzi. No, jego decyzja. Nie będę tego komentował, bo zachowanie zawodnika było mało poważne. Z Malczewskim powtórka. Stwierdził, że bardzo chce u nas jeździć, przystał na warunki, więc zapytaliśmy, czy parafuje umowę. Odparł, że jest zmęczony i lepiej byłoby to zrobić w poniedziałek. W tym dniu już nie odbierał telefonów. Szkoda, bo zakontraktowanie któregoś z tych juniorów być może odmieniłoby losy całej drużyny.

Wie pan, o co kibice mają pretensje? O przygotowanie lubelskiego toru, o to, że nie był on sprzymierzeńcem gospodarzy. I faktycznie, u siebie KMŻ spisywał się słabo.

- Mam troszkę inne zdanie. Tor jest równy dla jednej i drugiej drużyny. Różni fantaści mówili, że był źle przygotowywany. Ale przecież tor nie wygrywa zawodów, taka jest prawda. Weźmy pod uwagę Dawida Lamparta. Jemu nawierzchnia nie przeszkadzała, zawsze był w stanie przywieźć 11-12 punktów, zgadza się?

Zgadza się. Nie czynię panu wyrzutów, staram się jedynie podjąć polemikę.

- Ja chciałbym natomiast podkreślić profesjonalizm i klasę niektórych zawodników, którzy niezależnie od toru prezentowali równą, wysoką formę. Najlepszy przykład to wspomniany już młodzieżowiec Mazur. Przyjeżdża do nas bez motocykla. Bierze kawałek ramy, silnik od Puszakowskiego i wykręca osiem punktów. O czym to świadczy? Że przygotowałem tor pod Mazura?

Przeciwnie. Skoro trenował prędzej w Lublinie, to owal mógł go, podobnie jak niektórych zawodników KMŻ, zaskoczyć.

- Właśnie. Tor nie jest wymówką. Niektóre zespoły lepiej czują się na twardych nawierzchniach, inne na przyczepnych. Ale jeśli 2-3 zawodników preferuje beton, a pozostali lubią mieć "pod koło", to jaki tor mamy przygotować? Moim zdaniem wpływ na wyniki ma przede wszystkim aktualna dyspozycja psychofizyczna żużlowców. Gdy są w formie, to czytają tor, prawidłowo reagują na zmiany; po prostu siadają na motocykle i jadą skutecznie. Ale zdarza się, że zawodnicy, nawet ci klasowi, zdobywają po pięć punktów. To też o czymś świadczy. Może nie o złej woli, a gorszym dniu. Tych gorszych dni mieliśmy właśnie zbyt wiele.

Spodobała mi się pana wypowiedź tuż po tym, jak stało się jasne, że pański klub nie uniknie degradacji. Wziął pan odpowiedzialność na swoje barki. Zastanawiał się pan, co można było zrobić lepiej?

- Być może popełniliśmy błąd, zbyt wcześnie obwieszczając, że dogadaliśmy się z Mazurem czy Malczewskim. Teraz już wiem, że takie sprawy trzeba załatwiać po cichu i informować o nich dopiero, gdy zostaną sformalizowane. Zawodnikom z kolei należałoby od razu podstawić papierek do podpisania i nie dawać czasu na zastanowienie się czy działania osób trzecich. Mam nadzieję, że przy wydatnej pomocy prezydenta Żuka i radnego Daniewskiego, całej rady miasta oraz naszych sponsorów zgromadzimy na tyle dużo środków, że przyszły sezon zakończymy bez długów. W tym nam się to nie udało, ale zaległości - w porównaniu do innych klubów - nie są duże.

Może pan konkretnie powiedzieć, jak duże?

- Ciągle przeliczamy, wystawiamy faktury, tak że na dziś trudno mi podać dokładną kwotę.

Jednak nie jest to kwota astronomiczna?

- Na pewno będzie to mniej niż pół miliona złotych. Czynimy wszystko, by te zobowiązania zmniejszyć. Zresztą już wcześniej przeprowadziliśmy cięcia. Cały zarząd pracuje za darmo, praktycznie nikogo nie ma na etacie. Jeśli patrzę na ten sezon przez pryzmat poprzednich, to wydaje mi się, że wykonaliśmy kawał dobrej roboty. Tylko wynik sportowy pozostawia dużo do życzenia. Byłbym o wiele bardziej zadowolony, gdybyśmy się w I lidze utrzymali, ale to jest sport. Pamiętajmy, że przed startem rozgrywek otrzymaliśmy bardzo poważny cios, jakim było wycofanie się Bogdanki. I to w momencie, kiedy umowy z zawodnikami były już zawarte.

W przypadku Bogdanki mówimy o jakiej sumie? O 500 tysiącach złotych?

- O troszkę większej. Gdybyśmy mieli Bogdankę, długi by nie powstały, a zostałyby jeszcze pieniądze na szkółkę czy budowę składu na następny rok.

Tę dziurę udało się załatać w ilu procentach?

- Prawie w pięćdziesięciu. Wielkie podziękowanie należą się prezydentowi Żukowi, radnemu Daniewskiemu i całej radzie miasta. Te osoby w ostatnim okresie wspomogły nasz klub i gdyby nie ich wsparcie, dziura w budżecie byłaby znacznie większa.

Pamiętam, że przed sezonem ówczesny prezes KMŻ-u Dariusz Sprawka określał Lublin mianem Polski C. Żalił się, że w tym mieście szalenie trudno pozyskać sponsorów. Pan, po kilku miesiącach prezesury, może potwierdzić słowa swojego poprzednika?

- Są firmy, które udzielają pomocy na miarę swoich możliwości. Trudno wymagać od małego przedsiębiorstwa, które ma roczny obrót w wysokości 100 czy 200 tysięcy złotych, by przeznaczyło 50 tysięcy na klub. Każdy sponsor jest dla nas cenny. Niezależnie czy dawał 2, 5 czy 7 tysięcy złotych, te pieniądze nam się bardzo przydały i zarzekam, że właściwie je spożytkowaliśmy. Nadal będziemy się opierać na drobnych darczyńcach. Jeśli znajdziemy 50 firm, które przekażą po 2 tysiące, to zasilimy budżet pokaźną kwotą. Tylko trzeba będzie jeszcze bardziej zaangażować się w poszukiwania.

Postara się pan przedłużyć termin spłaty długów wobec zawodników?

- Porozmawiamy z nimi na ten temat. Dla mnie to przykra sprawa, ale dołożę wszelkich starań, żeby dojść z zawodnikami do porozumienia. Nie chcemy być jak inne kluby, które na przykład ogłaszają upadłość zakładową bądź uciekają się do innych, mało uczciwych sposobów.

Czyli nie będziecie kombinować tylko po to, by nie zapłacić swoim pracownikom?

- Nie wiem, co by się musiało stać, żebym został zmuszony do takiego wyjścia. Mam nadzieję, że zawodnicy wykażą zrozumienie. Zresztą i tak jestem wdzięczny im za to, że zgodzili się pojechać w meczu z Łotyszami za mniejsze stawki. Przedstawiłem im sprawę jasno: "Panowie, nie ma pieniędzy w klubie, a nie chcę wam niczego wirtualnego obiecywać". Zrozumieli i przystali na proponowane przeze mnie stawki.

Jak oceniasz dotychczasową prezesurę Andrzeja Zająca?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×