Fiat 128 jak pierwszy numerek - ekskluzywna rozmowa ze Sławomirem Drabikiem, cz. 1

Mateusz Makuch
Mateusz Makuch

Miałeś talent, czy ciężko pracowałeś?

- Hmm… Pracy na pewno było dużo. Pamiętam, że jak jechałem na ligę to potrafiłem dopaść motocykl crossowy i pojeździć z godzinkę, czy półtorej. Potem w autobus i jechałem na zawody.

Albo zakładałeś dwa dresy i szedłeś pobiegać…

- Nie, nie. Bardziej odpaliłem jakiś motorek żeby się poruszać. Mnie to kręciło. Nikt nade mną nie stał i nie mówił, że mam zrobić to i to. Sam sobie narzucałem i tego się trzymałem. Talent? Czy ja wiem… Jakiś tam na pewno był.

Pamiętasz swój pierwszy komplet w życiu?

- Nie ma takiej możliwości.

Pogrzebałem nieco w statystykach i o ile się nie mylę było to w maju '87 roku w Grudziądzu…

- Tysiąc siedemset oczywiście? (śmiech). Nie, bardziej przywiązywałem uwagę jak mi nie wyszły zawody. Wtedy do tego wracałem. Gdy punktowałem dobrze to szybko się zapominało. Bardziej mnie kręciło to, dlaczego dzisiaj mi słabiej poszło. Zastanawiałem się i zaczynałem sobie w głowie układać…

Spinałeś się? Nieprzespane noce?

- Nie, właśnie nie. Z tego co mi się obiło o uszy to niektórzy mieli takie akcje, że na śnie włączało mu się zielone światło i on startował. Słyszałem o takich rzeczach, ale ja nie miałem czegoś takiego. Wiadomo, idziesz spać i przez moment się włącza w głowie myślenie, że jutro zawody i czy wszystko jest tak, jak powinno być. To jest chyba jednak normalne. Nie miałem jednak czegoś takiego, że nie przesypiałem nocy i przyjeżdżałem na zawody. Miałem swój styl i tyle. Dopiero jak zakładałem kask i zapalało się zielone światło wiedziałem, na czym mam się skupić. Przed zawodami natomiast luzik totalny. Nigdy nie próbowałem wywierać na sobie presji. Podejrzewam, że było to dobre rozwiązanie. Myślenie, że "ja muszę" zabija.

Co uważasz za swój pierwszy spory sukces? Brąz MIMP w 1986 roku?

- Brąz lubią kobiety. Zawsze się liczy złoto. Drugie i trzecie miejsce to jak szesnaste. To już nie jest to.

W 1991 było już Indywidualne Mistrzostwo Polski i Złoty Kask.

- I to już było coś co mogło cieszyć.
Sławomir Drabik po zdobyciu tytułu IMP w 1991 roku (fot. Karol Zagził) Sławomir Drabik po zdobyciu tytułu IMP w 1991 roku (fot. Karol Zagził)
Prawda to, że w zwycięskim dla ciebie finale IMP z '91 roku korzystałeś ze sprzętu Todda Wiltshire'a?

- Układ był taki, że Todd rzeczywiście pożyczył mi jakiś silnik. On nawet nie był nowy, tylko używany, ale który spasował. Czułem się na nim z********e.

Zrobiłeś sobie po tym sukcesie prezent w postaci nowego samochodu?

- Czy ja kupiłem jakąś furę? Hmm… Mogłem buchnąć z jakiegoś parkingu (śmiech).

Widzę, że nie możesz sobie przypomnieć. Ale jeździłeś np. Audi 80, co wtedy było ogromnym luksusem?

- Audi miałem, na pewno. I to właśnie mogło być po tym finale w Toruniu… No, pasuje.

Porsche też było?

- Tak, ale to było jeszcze wcześniej.

Pamiętasz model?

- 994? Nie. Inny model. Pamiętam, że światła wysuwały się z machy. Stare dzieje. Pamiętam za to "ósemkę". Fiat 128. To było moje pierwsze auto i dlatego je dobrze pamiętam. Wiadomo jakie były czasy i jak się zarabiało. W klubie było coś takiego, że po sezonie rozdawano w jakichś tam ramach "Simsonki". Nie wszystkim zawodnikom oczywiście, ale kilku. Ja się na jeden egzemplarz załapałem i potem jeszcze jeden z klubu wyrwałem. Następnie zrobiłem jakąś zamianę, że po dopłacie otrzymałem właśnie Fiata 128.

Widzę z jaką pasją to opowiadasz, więc sentyment pewnie spory.

- Oczywiście! Fiat 128 Sport. Wtedy to robiło wrażenie. Późniejsze samochody to już były dodatki. To już tak nie kręci. To tak jak pierwszy numerek (śmiech).

W 1991 awansowałeś z Włókniarzem z II ligi do I. W 1992 startowaliście pod szyldem pamiętnego Yawalu i dostawaliście tęgie lanie. Ty byłeś jednym z lepszych zawodników, ale zleciliście z hukiem. To było takie bolesne zderzenie z wyższą ligą?

- Pamiętam ten awans i ten skład. Był problem właśnie w składzie. Ciężko było wygrywać mecze. Budżet nie pozwalał na zakup kogoś konkretnego z zewnątrz, a wśród miejscowych nie było siły, by to pociągnąć. W tym upatruję największy problem. Czasy były inne i zawodników trudno było namówić do zmiany barw klubowych. Dodatkowo z tego co pamiętam, kasy nie było wiele. Zakończyło się na takich, a nie innych zakupach. Jak się nie mylę, sezon zaczęliśmy meczem z Zieloną Górą i spadł wtedy śnieg. Mam rację?

Tak.

- No, ale wracając, nie chciałbym komuś tutaj ubliżyć, ale ten skład rzeczywiście był po prostu za słaby. Fajne chłopaki, luz totalny, ale nie udźwignęliśmy tego.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×