Stefan Smołka: Lista najlepszych w historii (cz. I)

Koniec roku i nadejście nowego skłania do podsumowań. Proponuję dziś jednak spojrzeć na sport żużlowy w perspektywie nie tylko minionego roku, ale szerzej - w całej jego historii na polskiej ziemi.

Stefan Smołka
Stefan Smołka
Obiektywnie rzecz biorąc, nietrudno wytypować polskiego żużlowca, którego bez wątpienia można nazwać wielkim - najlepszym, najświetniejszym. To król ostatnich dekad Tomasz Gollob. Pomijając tę jedyną oczywistość, w zależności od tego, kto mówi i skąd głos typującego płynie, pojawiłoby się kilkanaście innych, lepiej lub gorzej uzasadnionych kandydatur.
Tomasz Gollob Tomasz Gollob
Mamy pod ręką statystyki, które, aczkolwiek suche i zimne, odarte z emocji, pozbawione kontekstu, wiele mówią i muszą być punktem wyjścia. Są też przekazywane latami mity i legendy, często barwne, emocjonalne, odrzucające logiczny wywód oparty na faktach. Spróbujmy pożenić wodę z ogniem, spojrzeć na całość trochę sercem, a trochę rozumem.Na pewno na miano absolutnie wielkiego zasłużył wspominany w tym miejscu wielokrotnie, legendarny Alfred Smoczyk, cudowne dziecko leszczyńskiego podwórka. Zbyt często o nim słyszałem (dopiero potem przeczytałem) by wątpić w jego wielkość, choć sam oglądać go jeszcze nie mogłem. "Fred" z oficjalnych dokonań indywidualnych wspiął się na szczyt IMP 1949 - innego wyzwania dla niego wtedy nie było. Wygrał wszystko co było do wygrania, koronował się na pierwszego króla żużlowej Polski, wyłonionego pierwszy raz w zunifikowanej pod względem klas pojemności formule, co jako jednodniowa impreza przetrwało (i niech tak zostanie, bo jest swego rodzaju kanonem dyscypliny). Panować przyszło mu krótko - ledwie rok - zginął tak młodo (22 lata) niemalże na polu chwały, a przynajmniej w pełnym rynsztunku rasowego motocyklisty - tak go też pochowano. Czy gdyby nie powołano go do wojska, to na pewno by zginął? Pokonał wielu herosów, przegrał w zderzeniu z... przydrożnym drzewem. To jest na pewno - historycznie rzecz biorąc - kandydat na żużlowego idola nr 1.
Alfred Smoczyk Alfred Smoczyk
Następców wielkiego "Freda" w latach pierwszych po jego śmierci nawet specjalnie nie szukano, tak wielka była trauma po jego utracie. Nawet - rzecz kuriozalna - nie uznano bezdyskusyjnego mistrzostwa Polski Józefa Olejniczaka w roku 1950, choć był bezkonkurencyjny na torze w Krakowie. Dopiero w 1984 roku odkręcono ten absurd i po latach oficjalnie uznano zasłużonego Olejniczaka za mistrza Polski, korygując historyczne tabele. Alfred Smoczyk pośmiertnie "dostał" honorowy tytuł IMP. Wygrał sport, sprawiedliwości stało się zadość.

Chronologicznie drugim z wielkich po Smoczyku w Polsce był Florian Kapała. Cztery tytuły IMP mówią tu same za siebie. Rodzony rawiczanin, z którego Rzeszów był taki dumny. Zapisał kartę piękną, niestety jeszcze wtedy nie z własnej winy - prawie wyłącznie na krajowym podwórku. Pierwsza dziesiątka IMŚ była raz jeden jego udziałem (siódmy w 1961 roku w Malmoe). Ukaranych za wygraną wojnę Polaków dopiero od 1956 roku łaskawie dopuszczono do "stołu pańskiego" światowej federacji i nie było to od razu równoprawne wejście. Przed "Florkiem" rok wcześniej tej samej sztuki pokazania się w "kotle czarownic" Empire Stadium na Wembley dokonał inny świetny polski żużlowiec Stefan Kwoczała. Częstochowianin zdobył też tytuł IMP, a karierę zakończyć musiał przedwcześnie po fatalnym upadku w Krakowie, w 1961 roku. Takich niedokończonych karier uznanych talentów też było niemało.

W dziesiątce najlepszych na świecie żużlowców meldowali się potem nieraz inni Polacy, zdobywający przy tym seryjnie ważne tytuły krajowe. Nawet sam awans do finału IMŚ dużo znaczył i był nobilitacją dla żużlowca. Dziś to jest trochę pokręcone, bo sezon miniony wyznacza hierarchię na kolejny, podczas gdy kiedyś wszystko było zamknięte w ramy jednego roku. "Dzika karta" niweluje ten mankament słabo i ze sportem ma mniej wspólnego. Gdy chodzi o polskich śmiałków w najbardziej trudnej i sportowo znaczącej rywalizacji IMŚ, to w tym miejscu wymienić wypada tego pierwszego w ogóle polskiego herosa wspinającego się skutecznie na podium światowego finału indywidualnie, Antoniego Worynę, dokonującego tej sztuki nawet dwukrotnie, w 1966 i 1970 roku.
Antoni Woryna Antoni Woryna
Wracając do legend mych ulubionych, takimi naturalnymi liderami na listach najlepszych polskich żużlowców w historii są od dziesięcioleci Edward Jancarz i Zenon Plech, para żużlowców na pewno znakomitych, nadzwyczaj utytułowanych, ale przede wszystkim dużo mocniej wypromowanych medialnie dzięki telewizji, która w początkach ich karier (przełom lat 60. i 70.) wchodziła w Polsce pod każdą niemal strzechę, w czym pomogły sukcesy polskich klubów futbolowych, Górnika Zabrze i Legii Warszawa, kadry piłkarskiej Ryszarda Koncewicza i Kazimierza Górskiego, wreszcie lądowanie ludzi na Księżycu). Obaj gorzowianie okazali się prawdziwymi łowcami medali. Ilość ich jednak nie zawsze szła w parze z jakością.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×