Po bandzie: Kto rządzi polskim żużlem [FELIETON]

- W poniedziałek polski żużel otrzymał status zagrożonego, a w wyniku przewrotu lipcowego władzę w nim przejęli zawodnicy. I jest to z ich strony majstersztyk - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

Wojciech Koerber
Wojciech Koerber
Na zdjęciu od lewej: Maciej Janowski, Rafał Dobrucki, Bartosz Zmarzlik i Piotr Szymański WP SportoweFakty / Michał Krupa / Na zdjęciu od lewej: Maciej Janowski, Rafał Dobrucki, Bartosz Zmarzlik i Piotr Szymański
"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i „Rozliczenie”, laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Przy okazji ostatniego Drużynowego Pucharu Świata natknąłem się w telewizji na dokument o Bartoszu Zmarzliku. Wypowiadał się m.in. Tony Rickardsson. Otóż wielki żużlowy champion obwieścił, że ma ogromną nadzieję, iż dożyje czasów, gdy ktoś przebije jego rekord sześciu globalnych tytułów. To niezwykle zaskakująca wiadomość, bo ja na przykład nie chciałbym, by ktokolwiek przebił moje osiągnięcia, jeśli byłyby znaczone krwią, potem i ciężką pracą.

Tymczasem taki Rickardsson, okazuje się, marzy o tym, by go z historii wymazano i zrzucono z panteonu sław. Ktoś, kto przekonywał, że aby osiągnąć sukces, trzeba żużel nie tylko jeść, ale też żużlem srać, ktoś, kto poświęcał zdrowie i życie, by stać się sportowcem nieśmiertelnym, głęboko wierzy, że ktoś go na stare lata z tej sławy obedrze.

ZOBACZ WIDEO: Kto pracodawcą Barona w przyszłym sezonie? Marek Cieślak podał zaskakujący typ

No więc myślę, że Rickardsson mógłby tego chcieć w jednym tylko wypadku. Gdyby ten śmiałek, który odważy się złamać jego granice, też nosił nazwisko Rickardsson.

Na torze Szwed nie uznawał raczej kompromisów. Teraz jednak mówi, co mu się opłaca lub co wypada. Taka kolej rzeczy. Ostatnio w telewizji, która miała transmitować decydujący finał Indywidualnych Mistrzostw Polski, słyszałem więcej tego typu dyplomacji.

Zaczęło się od pieśni ku czci zawodników jako postaci do bólu cnotliwych, którą odśpiewał Mirosław Jabłoński, tradycyjnie anektując 95 procent tlenu w budce komentatorskiej. Nie da się ukryć, że łączy nas bardzo szorstka znajomość, ostatnio nawet w jednym z programów mnie trochę skrytykował, nie wymieniając jednak z nazwiska, by "nie robić mi klików".

Mireczku, naprawdę uważasz, że moja "kariera" potrzebuje twojego wsparcia? Że w siłę rośnie każde nazwisko, które trafi na twoje złote i prawdomówne usta? Odważna teza. Ale do sedna. Mianowicie Jabłoński powiedział tak: "Wiele razy byłem zmuszany do jazdy na torze, kiedy nie chciałem". Nic dziwnego, w tym wypadku wystarczyło splunąć pod koło, by przeszła ochota do jazdy. Gdyby to wyłącznie zawodnicy mieli decydować, na jakim torze są skłonni pojechać, a na jakim nie, można by już zamknąć ten cały biznes. Żużlowcy żużlują, a zawodnicy zawodzą.

Jabłoński zawsze stanie za zawodnikami, ale za uszami ma każda ze stron. Nie słyszałem tej wypowiedzi na żywo, jednak widziałem cytat ze Zbigniewa Fiałkowskiego, który w sytuacji kryzysowej zaznaczył, że problemy z torem też mu nie są na rękę, gdyż ominęło go wesele córki przyjaciela i w związku z tym, korzystając z okazji oraz obecności kamery, ich przeprasza. Panie Zbyszku, jeśli praca przeszkadza Panu w życiu towarzyskim, sugeruję porzucić pracę. Nawet jeśli jest całkiem nieźle płatna.

Przedstawiciel gospodarzy, prezes Wilków Grzegorz Leśniak, zaznaczył, że z panem Zbyszkiem świetnie mu się współpracowało. No fajno, tylko co z tego, skoro lipcową porą, przy wymarzonej pogodzie, przez dwa dni z rzędu nie udało się przeprowadzić zawodów.

Szukanie winnego stało się priorytetem, stąd reporter Łukasz Benz zapytał prezesa Leśniaka, czy zgłoszona została organizacja treningów w poniedziałek i we wtorek przy statusie meczu zagrożonego. Tu akurat Wilki niczego zdrożnego i na własną rękę chyba nie zrobiły, co potwierdził Zbigniew Fiałkowski. Naprawdę w poniedziałek należało pogonić ze stadionu adeptów, bo "już" w niedzielę finał Indywidualnych Mistrzostw Polski? Tydzień przed terminem zaryglować bramy? Kto mógł wtedy przypuszczać, że dojdzie do totalnej katastrofy?

No i w rozmowie trójki panów, podczas retrospekcji wydarzeń, pojawił się wreszcie temat firmy Speedway Events, faktycznego organizatora imprezy. Bo jej szef, Maciej Polny, uznał, że tym razem będzie doglądał przygotowań do eventu z Wrocławia, gdzie przebywał jeszcze dzień wcześniej wieczorem.

Telewizja ma wielką moc, a to, co usłyszymy przed ekranem, dla wielu jest święte. Stąd wielu uznało za wiążącą wypowiedź Jarka Hampela, że cała stawka, zgodnie i sama z siebie, odmówiła jazdy, uznając tor za nieprzejezdny. Tyle że każdy ma swoją prawdę. A skoro wśród zawodników panowała taka zgodność, to wypada zadać pytanie, dlaczego część nie była przebrana, a część tak? No przecież środowisko świetnie wie, kto był gotów powalczyć, a kto nie.

Pan Fiałkowski poinformował, że umówił się z zawodnikami, iż w poniedziałek o godz. 10 przyjadą na stadion, by doglądnąć postępów w pracach. Tyle że... nie pojawił się żaden. Oczywiście, nikt nie miał takiego obowiązku, no ale jeśli na coś się z drugą stroną umawiam, to pilnuję ustaleń. W tym wypadku zawodnicy, jak wnioskuję ze słów działacza, słowa nie dotrzymali i żadnego swojego przedstawiciela nie delegowali. Poprawcie mnie, jeśli czegoś nie wiem i błądzę.

Dzień wcześniej o wykonanie próby toru miał zostać poproszony jeden z mistrzów. Odmówił, pytając, kto mu zwróci za oponę i olej. Dostrzegam tu pewną analogię, bo z jednej strony, znów, namawianie mistrza na próbną jazdę jest dość problematyczne. Organizatorzy są od tego, by profesjonalnie przygotować mu regulaminową arenę walki, nie zaś prosić o brudzenie się i dostarczenie materiału poglądowego. Z drugiej strony - tor został odebrany jako regulaminowy, a martwienie się o koszty opony i oleju, do którego mistrz ma raczej dostęp nieograniczony, może zastanawiać.

Bez wątpienia jest jakiś problem z krośnieńską nawierzchnią, jeśli w przypadku jej otwarcia niemożnością staje się doprowadzenie do zadowalającego stanu w ciągu kilku dni. Nie w ciągu dwóch czy trzech dni, ale pięciu czy sześciu. Ktoś tę mieszankę materiału przygotował i ktoś licencję torowi przyznał. A później ktoś wpadł na pomysł i ktoś zezwolił na ruszenie nawierzchni mimo zagrożonego statusu zawodów. Co, jak można przypuszczać, okazało się źródłem późniejszych problemów i przepychanek.

A więc w niedzielę na próbę toru zawodnicy się nie zgodzili. Nazajutrz nawierzchnię przed mistrzostwami Polski sprawdził za to Ukrainiec, Marko Lewiszyn. I wbrew temu, co niektórzy kolportują, jechał tam, gdzie najlepsi się później nie zdecydowali pojechać. Nie spacerował po torze, tylko wskoczył z krótkich spodenek w kevlar i odkręcił manetkę. Po tej próbie właśnie zawodnicy podali organizatorom rękę, a kilka minut później uznali, że jednak nie pojadą. No było tak, czy inaczej?

Co ciekawe, była grupa, która świetnie sobie na krośnieńskim torze radziła. Jak choćby Jakub Miśkowiak czy Mateusz Cierniak, który prawdziwy żużel pokazał całkiem niedawno w Gorzowie podczas cyklu SGP2. Gdy u innych lewa noga stawała się długa na dwa metry i przed wejściem w łuk zamieniała w wykrywacz niebezpieczeństw wystawiany przed przednie koło, Cierniak pokazywał przepiękne umiejętności jeździeckie. To był teatr jednego aktora.

Podobnie należy docenić Krzysztofa Buczkowskiego, Patryka Dudka czy Kacpra Worynę, który ostatnio przyznał bohatersko, że na złym torze jeszcze w tym roku nie jeździł. A startował na bardzo różnych i odnosił różne kontuzje. Ich jazda była na tak.

Jak by to wszystko wyszło w praniu? W czterech? Już nie sprawdzimy. Gdy przed meczem Wilków z ebut.pl Stalą Gorzów problemy wieszczył Stanisław Chomski, widzieliśmy w nim dziwaka. A wyszło, jakby to powiedzieć, nie do końca...

Dziś cieszymy się z Drużynowego Pucharu Świata wywalczonego na domowym, polskim dywanie. To nam pozwoliło zapomnieć o zeszłorocznych ciężarach na nieswoim torze w Vojens (SoN), gdzie zajęliśmy drugie miejsce od końca, tocząc zażarte boje z Finlandią. I po raz kolejny, żeby było to jasne, zaznaczę - też jestem zwolennikiem torów twardych, równych i wygłaskanych. Czasem jednak nieco inne przygotowuje matka natura. I trzeba być na nie gotowym, bo Phil Morris nie będzie nikogo pytał o zdanie, tylko zajrzy do boksu, spojrzy groźnie w oczy i krzyknie, że za dwie minuty mamy zbiórkę pod taśmą.

W żużlu mamy jednak ten problem, że jest to sport urazowy i organizatorom, pismakom czy kibicom zawsze zabraknie języka w gębie, gdy zawodnicy przypomną, że to oni ryzykują życiem oraz zdrowiem. I że też chcieliby wrócić do swoich rodzin w jednym kawałku. Jak my. Rzadziej mówi się natomiast o potężnych pieniądzach, które zmieniają ludzi i sprawiają, że niektórych przestaje obowiązywać przyciąganie ziemskie. Że zaczynają odlatywać. Do tego uważają, że jedyny zawód, jakiemu należy oddać szacunek, to zawód żużlowiec.

No jasne, że żużel jest niezwykle niebezpieczny i należy robić wszystko, by minimalizować ryzyko. Ale też nie jest to zajęcie obowiązkowe. Skoczek musi się liczyć z tym, że przyjdzie mu fruwać przy wietrze, deszczu, śniegu i lądować na miękkim, a żużlowiec z tym, że na miękkim trzeba czasem pojechać. Jeśli mówimy o ryzyku, to o niebo trudniejszym sportem jest dziś kolarstwo, gdzie trzeba zjeżdżać z prędkością 100 km/h na godzinę w orzeszku na czubku głowy, z gołymi łokciami i kolanami. Gdzie trzeba zaryzykować, by zyskać nad konkurencją ułamki sekund, bo samo bycie specjalistą od zjazdów to pojęcie względne. Bycie takim specjalistą to nic innego jak bycie ryzykantem. I nigdy nie wiesz, czy wybiegnie ci na drogę zwierzę, czy użądli cię pszczoła, czy po prostu popełnisz błąd i runiesz w przepaść na tej cienkiej gumce zakładanej na koło. To w kolarstwie, nie w żużlu, rokrocznie giną dziś ludzie. Ale nikt tych zjazdów nie zamyka, gdy zaczyna padać.

Chcesz uprawiać sport ekstremalny, chcesz być bohaterem wielbionym przez tłumy i godnie wynagradzanym, musisz zaakceptować niedogodności. Podpisać cyrograf z przeznaczeniem. Lub pójść w życiu inną drogą. A że nie przypominam sobie tegorocznej kontuzji odniesionej na trudnym torze, natomiast zakodowałem sobie wiele kraks na wygłaskanych lotniskach? To jest właśnie żużel. Patrz Jack Holder we Wrocławiu.

W poniedziałek polski żużel otrzymał status zagrożonego, a w wyniku przewrotu lipcowego władzę w nim przejęli zawodnicy. I jest to z ich strony majstersztyk, ponieważ uczynili to nie zajmując, de facto, oficjalnego stanowiska. Nic dziwnego, zabieranie głosu przed kamerą i najmniejsza krytyka władz grozi karami, co akurat jest absurdem. I w tym względzie trzymam stronę żużlowców.

To przejęcie władzy nie odbyło się jednak z niedzieli na poniedziałek. Był to proces trwający już od pewnego czasu. Gdy kilka lat temu w Pile Marek Cieślak namawiał zawodników, by - mimo niedociągnięć w infrastrukturze torowej - powalczyć o Złoty Kask, ci się zbuntowali, a przewodniczący GKSŻ nie odezwał słowem. Nikt nie posłuchał ówczesnego trenera kadry, by zrobić to dla tysięcy ludzi na stadionie i przed telewizorami, skoro wcześniej identyczne warunki wielokrotnie nikomu nie przeszkadzały.

Nic to, żużlowi rośnie ekstremalna konkurencja. Mamy freakowe gale sportów walki, generujące potężne budżety i milionowe już widownie, czego nie potrafię zaakceptować. No i znajdziemy też sobie nowego Roberta Karasia, w którego organizmie wykryto śladowe ilości zabronionych substancji, natomiast ja od początku dostrzegałem w nim śladowe ilości pokory, skromności i mądrości. Celebryta naszych pokręconych czasów. Obok sportowców nawet nie stał, za to znalazł sobie niszę dla bohaterów własnej opowieści, co wybierają sobie w życiu najdłuższy dystans, żeby pójść... na skróty.

A kibice speedwaya, którzy stracili dwa dni z rzędu i mnóstwo pieniędzy? Nie są w tym biznesie najważniejsi, więc z premedytacją wspominam o nich na sam koniec. Trzeci raz też przyjdą. Żużel się obroni, bo Polacy mają na jego punkcie fioła, a do podziału jest zbyt smakowity tort. Mało tego, żużel jeszcze nie raz wielu w środowisku połączy. Bo generalnie sport łączy. Grupy interesu.

Wojciech Koerber

Czytaj również:
Ma zastrzeżenia do telewizji po skandalu w mistrzostwach Polski
Skandal podczas finału mistrzostw Polski!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×