Polacy nie zostawili na nich suchej nitki. Szef Discovery odpowiada na zarzuty

Kibice żużla nie zostawiają suchej nitki na firmie, która od tego roku jest nowym promotorem Grand Prix. Na ich zarzuty, które dotyczą przede wszystkim kalendarza przyszłorocznego cyklu, odpowiada Francois Ribeiro, szef Discovery Sports Events.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski
Francois Ribeiro WP SportoweFakty / Maciej Kmiecnik / Na zdjęciu: Francois Ribeiro
Żużel to jedna z najpopularniejszych dyscyplin w Polsce. To duża zasługa ostatnich sukcesów Bartosza Zmarzlika, który został w tym sezonie po raz trzeci w karierze indywidualnym mistrzem świata.

W tym sezonie cykl Grand Prix, w którym rozgrywa się walka o medale, znalazł się pod rządami nowego promotora Discovery Sports Events. Amerykanie przejęli go od firmy BSI i fani spodziewali się po nich zupełnie nowej jakości, a przede wszystkim popularyzacji żużla. To miało być możliwe dzięki pojawieniu się w kalendarzu Grand Prix nowych lokalizacji. Nikt nie oczekiwał tego już w sezonie 2022, ale fani liczyli, że pierwsze efekty działań nowego promotora zobaczą już w przyszłym roku.

W tym tygodniu Discovery Sports Events opublikowało kalendarz Grand Prix na kolejny rok. Fani w Polsce są nim rozczarowani. Nowa mapa cyklu do złudzenia przypomina tegoroczną. Doszło na niej w zasadzie tylko do kosmetycznej zmiany - Wrocław w 2023 roku zorganizuje finał Drużynowego Pucharu Świata, a w jego miejsce runda Grand Prix pojawi się na Łotwie. Nie ma na niej Australii, a szef Discovery Sports Events Francois Ribeiro już wcześniej w rozmowie z WP SportoweFakty zapewniał, że cykl na pewno zawita tam w przyszłym roku. Poza tym kibice wierzyli również, że rywalizacja o tytuł mistrza świata będzie odbywać się na torze w Manchesterze, który gwarantuje wielkie emocje, a także że z czasem trafi do USA, Argentyny i na Bliski Wschód.

ZOBACZ Polskie obywatelstwo dla Tarasienki "na biurku Prezydenta". Prezes mówi o szczegółach

W związku z zarzutami polskich kibiców postanowiliśmy skontaktować się z Francois Ribeiro, który opowiedział nam o pracach nad kalendarzem na przyszłoroczny cykl, a także o planach na przyszłość.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Za nami pierwszy sezon, w którym zarządzaliście cyklem Grand Prix. Jak pan go ocenia?

Francois Ribeiro, szef Discovery Sports Events: Moje odczucia są generalnie pozytywne. Już wcześniej wiedziałem, że kibice żużla są bardzo wymagający. Teraz to się tylko potwierdziło. Fani speedwaya cały czas oczekują więcej i chcą produktu na coraz lepszym poziomie. To dotyczy zarówno liczby turniejów, jak i ich jakości. Uważam jednak, że ze swojej strony wywiązałem się z większości obietnic, które złożyłem w kontekście pierwszego sezonu.

Co w takim razie pana zdaniem udało się zrealizować?

Przede wszystkim zbudowaliśmy od podstaw zespół, który zajmuje się cyklem Grand Prix, a nie było to zadanie łatwe, bo zasoby po naszym poprzedniku, czyli firmie BSI nie były zbyt duże. Pod tym względem jestem jednak bardzo zadowolony. Poza tym zapowiadałem podniesienie jakości medialnej i w tym przypadku również nie mam wątpliwości, że nastąpiła poprawa. Dostrzegam ją w produkcji telewizyjnej, wyglądzie boksów czy funkcjonowaniu social mediów. Plan został zatem wykonany i uważam, że Grand Prix weszło na wyższy poziom.

Co było dla was najtrudniejsze?

Największą niespodzianką było dla nas wszystko, co działo się wokół Speedway of Nations. Duński promotor, z którym mieliśmy współpracować, zapadł się pod ziemię na 19 dni przed datą turnieju i zostawił nas z niczym. Nie mieliśmy żadnej bazy i musieliśmy zorganizować wszystko od podstaw, ze sprzedażą biletów włącznie. To było szalone przedsięwzięcie w nowym miejscu, a wybór padł na Vojens. Dodam, że mówimy o zupełnie innej specyfice zawodów, bo rywalizacja w SoN odbywa się przez cztery dni z rzędu. To była niemiła niespodzianka i nasze największe wyzwanie. Uważam jednak, że stanęliśmy na wysokości zadania.

Przejdźmy do trudniejszych tematów. W tym tygodniu opublikowaliście kalendarz na cykl Grand Prix w przyszłym roku. Fani żużla w Polsce są nim zdruzgotani, bo nie zdecydowaliście się na nowe lokalizacje. Na mapie nie ma nawet Australii, a doskonale pamiętam, że obiecywał pan to na naszych łamach.

Zacznijmy od tego, że mamy nową rundę na Łotwie, więc nie jest tak, że nic się nie zmieniło. Wiem jednak, że pojawiły się zarzuty, więc chętnie odpowiem. Zacznę od Australii, bo jeśli istnieje osoba, która jest tym najbardziej rozczarowana, to na pewno jestem nią ja. To mój osobisty zawód, że nie możemy tam zawitać z cyklem Grand Prix w przyszłym roku, nie tylko dlatego że będziemy świętować 100-lecie żużla jako dyscypliny, bo to możemy robić cały rok, zaczynając w Chorwacji. Nie ukrywam jednak, że zakończenie tych obchodów właśnie w Australii było dla mnie istotne i z tego powodu rozmawiałem na ten temat już od ubiegłego roku.

To co się stało?

Rozważaliśmy w Australii dwie lokalizacje i byłem przekonany, że jedna z nich wypali. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego tak się nie stało. Oczekiwałem ostatecznej odpowiedzi w tej sprawie do ubiegłego tygodnia, ale ona nie nadeszła. Mogliśmy wprawdzie na siłę zorganizować tam zawody, ale nie moglibyśmy zagwarantować, że będą one stały na odpowiednim poziomie. A tego chciałem uniknąć ze względu na szacunek dla tamtejszych fanów żużla. Poza tym wszyscy kibice powinni zdawać sobie sprawę, ile kosztuje dodanie australijskiej rundy do kalendarza.

Ile?

Zanim tam pojedziemy, zanim pierwszy kibic wejdzie na stadion, musimy wydać 1,5 miliona euro.

Dlaczego aż tyle?

To koszt całej logistyki, który wzrósł nawet czterokrotnie w stosunku do tego, co mieliśmy przed wybuchem pandemii koronawirusa. Przyczyną takiego skoku są głównie kwestie związane z transportem, z biletami lotniczymi. Jesteśmy oczywiście gotowi do inwestycji w cykl w Australii, ale musi zostać spełniony jeden warunek. Nie może być tak, że pojawimy się tam z Grand Prix tylko na rok, a później nastąpi przerwa, jak to bywało z różnych powodów w czasach poprzedniego promotora. To jest dla nas nie do przyjęcia. Stawiamy tylko i wyłącznie na rozwiązania długoterminowe, a na przyszły rok nie byliśmy w stanie uzyskać pod tym względem gwarancji. Przypomnę jednak, że Australia jest na razie naszym jednym niezrealizowanym celem, o którym mówiliśmy kibicom. To wcale jednak nie oznacza, że zamierzamy się poddać. Będziemy próbować w przyszłym rok nowej opcji, żeby wcielić ten plan w życie w 2024 roku. Nie ma jednak mowy, że będę robić coś tanio i byle jak czy krótkoterminowo, bo to nie wpisuje się w naszą filozofię.

Dlaczego nie zdecydowaliście się na rundę w Manchesterze? To znakomity tor do ścigania, który niemal zawsze jest gwarancją zawodów na najwyższym poziomie.

Myśleliśmy o drugiej rundzie w Wielkiej Brytanii i mieliśmy pod tym względem różne opcje. Uznaliśmy jednak, że należy skoncentrować się na Cardiff, a wynika to z kwestii stricte biznesowych. Sytuacja ekonomiczna na wyspach jest obecnie ekstremalnie trudna. Organizacja dodatkowej rundy mogłaby sprawić, że klapą zakończą się również zawody w Cardiff. Dysponujemy dokładnymi danymi, kto kupował bilety na tegoroczną rundę i w 95 procentach to byli kibice z okolic Manchesteru, południa Londynu czy Szkocji. Jeśli na mapie żużla w 2023 roku pojawiłaby się jeszcze jedna runda na Wyspach, to nie mam wątpliwości, że ucierpiałoby na tym Cardiff, a tego nie chcemy. Nie wykluczam jednak, że w przyszłości taki ruch będzie możliwy, ale na razie nie ma on ekonomicznego uzasadnienia.

Kibice żużla na pewno będą rozliczać was w kolejnych latach z nowych lokalizacji. Co może pan w takim razie powiedzieć na temat organizacji rund w USA, Argentynie czy na Bliskim Wschodzie?

Odpowiem, jak to działa na przykładzie Stanów Zjednoczonych, żeby zobrazować naszą filozofię działania, bo mam wrażenie, że niektórzy jej nie rozumieją i zapominają, że nasza strategia obejmuje 10 lat, więc nie można oczekiwać efektów w drugim sezonie. Przede wszystkim wszyscy powinni zdać sobie sprawę, że nie pojedziemy do USA, jeśli nie zostaną spełnione dwa warunki.

Jakie?

Przede wszystkim musimy mieć w stawce zawodnika z tego kraju. Druga kwestia to zbudowanie w USA odpowiedniej bazy kibiców, a to wydarzy się dopiero, kiedy żużel zacznie być tam w ogóle obecny w przekazach medialnych. Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę, jak to wygląda obecnie. Fani żużla w USA to ludzie, którzy oglądają cykl Grand Prix za pośrednictwem YouTube'a. To grupa zaledwie kilku tysięcy osób. Nie mówimy zatem o żadnej poważnej bazie, a na pewno nie o takiej, która uzasadniałaby tam organizację zawodów. Musimy zatem najpierw sprawić, żeby żużel pojawił się tam w przekazach telewizyjnych. Ostatnio mam wrażenie, że niektórzy oczekują, że pojawiło się Discovery, więc ktoś naciśnie magiczny guzik i sprzeda 27 tysięcy biletów na turniej w USA, bo ma taki pomysł. Ten biznes tak nie działa. Nie da się iść na skróty. Najpierw trzeba wykonać ogrom innej pracy, o której powiedziałem wcześniej. Będziemy do tego dążyć, ale to nie wydarzy się jutro.

Zostawmy kwestię kalendarza. Nie wierzę, że w tym roku nie dostrzegł pan innego problemu w Grand Prix. Stan torów podczas niektórych rund był fatalny. Zawodnicy często walczyli nie ze sobą, ale by utrzymać się na motocyklach.

Pod tym względem rzeczywiście widzę problem. Przede wszystkim nie jestem zadowolony ze stanu tymczasowego toru na turniej w Cardiff. Cały czas pracujemy nad tym, żeby poprawić to w przyszłym roku, bo w tym roku sprawy potoczyły się w bardzo niepokojący sposób. Rozmawiamy na ten temat z lokalnym promotorem i tak samo jest w Pradze czy też Teterow. Zapewniam, że wnioski na pewno zostaną wyciągnięte. Jakość przygotowania torów w przyszłym roku musi się poprawić i jestem przekonany, że tak będzie. To jeden z naszych priorytetów.

Nie ma pan wrażenia, że nadszedł już czas na nowe rozdanie i rozstanie z Ole Olsenem, który odpowiada za budowę czasowych torów?

Ole Olsen jest ciągle z nami, ale nie ukrywam, że zaczynamy zadawać sobie i jemu jedno pytanie: co będzie dalej? To nie jest nowy człowiek w tym biznesie. Uważam go za świetnego faceta, mam do niego wiele szacunku, ale na pewno nie jest już najmłodszy, a my musimy myśleć o przyszłości. Krótko mówiąc, trzeba mieć plan na funkcjonowanie po Olsenie, a przypominam, że zostało nam do zrealizowania jeszcze dziewięć lat kontraktu z FIM. W tym czasie na pewno będziemy budować tymczasowe tory. Ktoś musi się tym zająć i zrobić to na odpowiednim poziomie. W związku z tym już teraz myślimy o zabezpieczeniu przyszłości. Uprzedzę od razu pana następne pytanie i powiem, że nie mamy jeszcze gotowego rozwiązania. Nie wytypowaliśmy jeszcze osoby, która zastąpi Olsena, ale jesteśmy w trakcie intensywnych poszukiwań. Rozmawiamy też na ten temat z Polskim Związkiem Motorowym, który ma w tym zakresie znacznie więcej doświadczenia od nas. Nie ukrywam, że wymieniamy się spostrzeżeniami, by w przyszłości czasowe tory gwarantowały ściganie na wysokim poziomie.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty

Zobacz także:
Marcin Majewski odchodzi z relacji Canal+

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×