Świateczne odśnieżanie wydarzeń roku: Mateusz Mika - od chudzielca z kędzierzawymi włosami do mistrza świata

Marcin Górczyński
Marcin Górczyński
Uciszyć krytyków

Gdy nadszedł czas powołań do kadry, eksperci i kibice powątpiewali w decyzje sztabu szkoleniowego. Pominięcie Bartosza Kurka, a powołanie Miki oraz kolejnego z debiutantów, Rafała Buszka, określano mianem siatkarskiego science-fiction. Tymczasem od początku turnieju w naszym kraju Mika zadziwiał. W przeciwieństwie do wielu doświadczonych Serbów, nie przestraszył się atmosfery Stadionu Narodowego w Warszawie i należał do wyróżniających się aktorów widowiska. Jeszcze lepiej prezentował się w kolejnych pojedynkach we wrocławskiej Hali Stulecia. Wobec nieco słabszej dyspozycji Mariusza Wlazłego w ataku, Mika brał na siebie ciężar odpowiedzialności i poprowadził swoich kolegów do triumfów z Australią, Wenezuelą i Argentyną. Oponenci 23-latka nagle zamilkli. Nasz bohater zadziwiał, choć trzeba przyznać, że rywale (nie licząc Argentyńczyków) nie postawili zbyt wymagających warunków. Wielkie dni Mateusza Miki miały dopiero nadejść.

W tak długim turnieju jak mistrzostwa świata, muszą przyjść słabsze dni. Owe gorsze dni przypadły na bardzo ważne starcia z Amerykanami i Włochami. W pojedynku z Jankesami Mika zawodził w ataku i jego udział w meczu zakończył się po pierwszym secie. Podobnie zresztą jak w spotkaniu z reprezentantami Italii. Wobec słabszej dyspozycji trener Antiga w kolejnym pojedynku z Iranem odesłał Mateusza do kwadratu dla rezerwowych. Kontuzja pleców Michała Winiarskiego sprawiła, że w połowie trzeciej odsłony na placu musiał pojawić się wychowanek Hejnału Kęty. Wydawało się, że zastąpienie "Winiara" może przerosnąć jednego z najmniej doświadczonych reprezentantów. Tymczasem 23-latek do spółki z Mariuszem Wlazłym uszczęśliwił polskich kibiców i sprawił, że gospodarze turnieju zdecydowanie przybliżyli się do najlepszej szóstki turnieju. Mając już zapewniony awans do dalszych gier, "Mikuś", bo tak mówią o nim koledzy, był jednym z architektów zwycięstwa 3:2 nad Francją.

W starciach decydujących o awansie do półfinałów, gra biało-czerwonych opierała się głównie na fenomenalnym Wlazłym. Mika nie odstawał jednak poziomem od kolegów, będąc przede wszystkim odpowiedzialnym za przyjęcie serwisów reprezentantów Brazylii i Rosji. Z kolei w pojedynku o awans do finału z Niemcami Mika należał do najlepiej punktujących graczy, nękając podopiecznych Vitala Heynena uderzeniami blok - aut. 16 punktów z ataku przy ponad 50 proc. skuteczności - Mikę razem z popularnym "Szamponem" okrzyknięto ojcami triumfu nad naszymi zachodnimi sąsiadami.
Mika poprowadził biało-czerwonych do finałowego triumfu z Brazylią Mika poprowadził biało-czerwonych do finałowego triumfu z Brazylią
Mika show

Parafrazując słowa Zdzisława Ambroziaka na temat Piotra Gruszki, po spotkaniu finałowym z Brazylią należałoby powiedzieć: "Gdyby Mateusz Mika nie istniał, to trzeba by go było wymyślić". Jeszcze przez wiele lat kibice w kraju nad Wisłą będą wspominać pojedynek z broniącymi tytułu Brazylijczykami. W premierowej odsłonie biało-czerwonym szło jak po grudzie. Porażka 18:25 przywołała wspomnienie bolesnej przegranej w finale w 2006 roku w Japonii. W trudnej sytuacji trener Antiga desygnował do gry najbardziej doświadczonego z Polaków, Pawła Zagumnego. "Guma" rzadziej niż w dotychczasowych pojedynkach korzystał z Mariusza Wlazłego, posyłając najtrudniejsze piłki do Miki. Ten wspaniale odpłacał się za zaufanie - z uporem maniaka atakował w końcowe metry boiska. Nawet w sytuacjach pozornie beznadziejnych znajdował sposób na brazylijski blok, udowadniając, że w nowoczesnej siatkówce liczy się nie tylko siła fizyczna, ale także boiskowa inteligencja. We wrześniowy wieczór w katowickim Spodku na Mateusza Mikę nie było mocnych. Ten dzień należał do niego - 22 punkty, brak błędów w przyjęciu oraz mrówcza praca w defensywie. Kto by się spodziewał, że z wysokiego chudzielca o kręconych włosach wyrośnie jeden z bohaterów siatkarskiego mundialu?

Przyjmujący na lata

Wybuch talentu Mateusza Miki nastąpił kilka lat później niż początkowo przypuszczano. Trzeba przyznać, że warto było czekać. 23-latek w przeciągu kilku miesięcy stał się bohaterem pierwszych stron gazet, a jego samego przyrównywano do najlepszych przyjmujących ostatnich lat. Paradoksalnie, czteroletni kontrakt z Asseco Resovią Rzeszów, który miał wprowadzić go w świat wielkiej siatkówki, wstrzymał rozwój talentu młodzieńca. Mika przegrywał rywalizację z bardziej doświadczonymi przyjmującymi z zagranicy, nie otrzymując kredytu zaufania od szkoleniowców z Podkarpacia. Dzięki wypożyczeniu do Francji stał się graczem bardziej odpowiedzialnym, decydującym niejednokrotnie o końcowym rezultacie. Co ważniejsze, po skończonym mundialu Mika utrzymuje wysoki poziom, będąc czołowym zawodnikiem PlusLigi w barwach nowego-starego klubu Lotosu Trefla Gdańsk. W Trójmieście ponownie trafił pod skrzydła Andrei Anastasiego, szkoleniowca, który jako jeden z pierwszych dostrzegł drzemiący w nim potencjał.

Wychowanek Hejnału Kęty przez najbliższe lata może stać się hegemonem wśród polskich przyjmujących. Do niebanalnego talentu Mika dokłada ciężką pracę, która zaprocentowała podczas tegorocznych mistrzostw. Jeśli na drodze jego kariery nie staną kontuzje, za kilka lat może okazać się, że porównania do najlepszych na świecie nie były przypadkowym zestawieniem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×