Piotr Frelek: Trzeba być konsekwentnym

Nie milkną echa awansu Gaz-System Pogoni Szczecin do Superligi, na którą szczecińscy fani piłki ręcznej czekali tak długie lata. Ostatnim krokiem było pokonanie u siebie Czuwaja Przemyśl. Portowcy dokonali tego w pięknym stylu i udowodnili swoją wyższość nad rywalem z drugiego końca Polski.

Krzysztof Kempski
Krzysztof Kempski

- Mecz się nam ułożył. My od samego początku postawiliśmy swoje warunki. Nie mówię już o tym, czy one były trudne czy też nie, ale były to nasze warunki. Generalnie narzuciliśmy swój styl gry tak jak w każdym meczu. Chcieliśmy ten mecz tak zagrać, żeby nie mieć słabych 5 minut, tak jak to miało już miejsce. Cieszymy się z tego sukcesu - w takich słowach o ostatnim spotkaniu swojej drużyny powiedział rozgrywający Gaz-System Pogoni Piotr Frelek.

Trzeba przyznać, że już do przerwy wyglądało to bardzo optymistycznie. Gospodarze osiągnęli wyraźną przewagę, którą potem jeszcze powiększyli. Sam zawodnik zapytany o to, co się działo w szatni szczecinian odpowiedział. - W szatni powiedzieliśmy sobie, że gramy tak, jakby było 0:0. Już widziałem mecze, w których w szatni w przerwie było spokojnie. Wychodziliśmy, może nie tutaj, nie w Szczecinie, z przewagą 11 trafień i ten mecz przegrywaliśmy. Nie było rozluźnienia. Wyszliśmy na drugą połowę mocno skoncentrowani. Myślę, że to było widać.

Dla najbardziej doświadczonego szczecińskiego szczypiornisty awans jest swoistego rodzaju powrotem na stare śmieci. Większość swojej kariery zawodniczej spędził bowiem grając z najlepszymi klubami w Polsce. - Nie ma to dla mnie znaczenia czy to jest powrót na jakieś stare śmieci. Dla mnie najważniejsze jest, że mogliśmy zapisać się w historii tej drużyny, że osiągnęliśmy cel, który przed nami został postawiony. To jest fantastyczne. Dla tej wspaniałej publiczności mogliśmy zagrać o awans. Super. Mam nadzieję, że taka publiczność będzie też przychodziła na Superligę, bo naprawdę warto.

Jak się później okazało Frelek zdecydował się zagrać pomimo kontuzji barku, której nabawił się jeszcze w poprzednim meczu w Przemyślu. Jak powiedział jeden z jego kolegów w nocy musiał posiłkować się tabletkami, by uśmierzyć ból, nie mógł praktycznie ruszać ręką, a mimo to chciał w tym meczu wystąpić. - To nie ma znaczenia. Jeżeli zawodnik ma jakąkolwiek kontuzję i decyduje się na grę to się o tym nie wspomina. Trzeba w tym momencie być konsekwentnym.

Fakt ten jednak zdała się potwierdzić sytuacja z 2 minuty meczu, kiedy to arbiter odgwizdał przewinienie. Początkowo rzut karny miał wykonywać właśnie Frelek, ale po chwili oddał piłkę Jackowi Wardzińskiemu. - Nie, to faktycznie była obawa o ten bark - zakończył jeden z bohaterów zwycięskiej ekipy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×