Łukasz Surma - dożywotnia gwarancja jakości

Legenda, ikona, mistrz - tak mówią o Łukaszu Surmie, który rozegrał już ponad 500 spotkań w Ekstraklasie. - Chłopaki czasami się śmieją, że jak gramy z inną drużyną, to ja tam prawie wszystkich znam - żartuje pomocnik Ruchu Chorzów.

 Redakcja
Redakcja

Stadion przy Cichej skandował jego nazwisko, gdy w ostatniej minucie meczu ze Śląskim niebiescy mieli jedenastkę. Wynik był już praktycznie ustalony, tyle że wcześniej ustalona została także kolejność strzelania karnych. I dlatego Łukasz do piłki nie podszedł. Nie chciał. Bo najważniejsza jest drużyna, nie on. Nawet wtedy, gdy rozgrywa swój mecz numer 500 w polskiej Ekstraklasie.

Zwycięstwo zadedykował żonie i dzieciom. - Dzięki nim, dzięki spokojnej głowie, mogę realizować swoją pasję - powiedział człowiek, z którym liga, cytując klasyka, jest ciekawsza.

Surma bojowa

Ambitny to mało powiedziane. Łukasz nigdy nie odpuszcza, nawet gdy bawi się na treningu czy na szkolnym boisku. Nie ma straconych piłek, są wślizgi i gra na całego. - W Wiśle na treningi zakładaliśmy ochraniacze, taka była rywalizacja, a Łukasz oczywiście nie chciał być gorszy - mówi Grzegorz Pater, była gwiazda Białej Gwiazdy.

Słynny Docent, były dziennikarz "Piłki Nożnej" Dariusz Łuszczyna, lubiący uprawiać rozmaite słowotwórstwo, widząc Łukasza zawsze mówił: Surma bojowa! I coś w tym jest, chociaż przy całej swojej zadziorności pozostaje zawsze kulturalny. Nie kłóci się z sędziami, nie przekonuje do swoich racji, rzadko wymachuje rękami, rzadko też otrzymuje kartki.

Kiedyś jeden z redakcyjnych kolegów próbował się umówić na wywiad z Łukaszem. Zadzwonił, ale w aparacie usłyszał śmiechy i wygłupy. Doszło do niezbyt miłej sytuacji. Po jakimś czasie Surma oddzwonił i przeprosił. Do wywiadu co prawda już nie doszło, ale piłkarz wyszedł z tego z klasą. Charakterek ma. - Jasne, że tak - przyznaje Pater. - Graliśmy z Wisłą na Widzewie. Jeśli dobrze pamiętam, Łukasz wszedł po przerwie, a został zdjęty w drugiej połowie, czyli klasyczna wędka. Zagrały emocje, zdjął koszulkę i rzucił pod nogi trenerowi Wojciechowi Łazarkowi. Ale to był odosobniony przypadek. Życzę mu, aby jeszcze śrubował swój rekord, póki zdrowie dopisuje.

Zawsze się dobrze prowadził, no i ma porządne geny. Pochodzi z usportowionej rodziny. Ojciec Fryderyk grał w Wawelu, potem w Cracovii, syn Łukasza występuje w reprezentacji Małopolski pod okiem Lucjana Franczaka. Filip, młodszy brat, przeszedł w Wiśle drogę od trampkarza aż do II zespołu, potem bawił się w trenerkę jako asystent choćby Oresta Lenczyka i Wojciecha Stawowego, ostatecznie skończył Akademię Ekonomiczną, a wreszcie został dziennikarzem. Piłkarskie boiska ogląda częściej niż Łukasz, jest reporterem Canal+. Widzi brata w roli trenera, choć ten sam chyba jeszcze nie wie co będzie robił, na wszelki wypadek już zdobył trenerskie uprawnienia.

- Grając w Lechii, zrobiliśmy kurs UEFA B, to było dawno temu, więc nie wykluczam, że Łukasz mógł poczynić już następny krok - mówi Paweł Buzała. - O futbolu mógłby gadać cały czas. Także słuchać, bo chłonie wszelkie nowinki. Myślę, że jest już przygotowany do zawodu szkoleniowca, ale moim zdaniem nie warto, niech jeszcze gra. Tym bardziej że jest lepszy niż wówczas, gdy przychodził do Lechii, a więc sześć lat temu. Na przykład coraz częściej i lepiej gra do przodu. Dla mnie to w ogóle kompletny defensywny pomocnik; myślący, rozgrywający, a nie na zasadzie - wślizg i wyjazd.

Jeśli można mówić o niedosycie, to prócz nieudanego zagranicznego epizodu (Izrael i Austria), kiepsko wygląda statystyka reprezentacyjna. Ale to w ogóle chyba domena naszych rekordzistów - Marek Chojnacki 452 razy w lidze i 4 w drużynie narodowej (wszystko przeciwko Japonii podczas zimowego tournee kadry jednak młodzieżowej), Marcin Malinowski 458 w lidze i 0 w kadrze. W przypadku Surmy biało-czerwony karnawał trwał rok. Zaczął go Zbigniew Boniek jesienią 2002 powołując na dwa mecze (w tym eliminacyjny przegrany 0:1 z Łotwą w Warszawie), zakończył Paweł Janas u schyłku 2003 roku dokładając Łukaszowi jeszcze trzy występy w narodowym trykocie.

- Najcenniejsze u niego jest to, że drużyna z nim w składzie gra zawsze w piłkę - mówi Jan Woś, były kolega z Ruchu, obecnie trener trzecioligowego GKS Pniówek 74 Pawłowice Śląskie. - Poza tym zawsze przy nim zyskują gracze ofensywni. Grając tyłem do bramki rywala miałem Łukasza pod grą, zawsze mogłem mu odegrać, nie musiałem szarpać się z obrońcami. Właśnie w Chorzowie, dzięki Surmikowi, grałem jak na mnie zaskakująco dobrze… Ma wiele fantastycznych cech, z których najważniejsza jest… nieśmiertelność. I ważne, że nie wali w Ruchu ogonów, tylko należy do liderów zespołu.

Wąsy, saszetka i dzień dobry

W 1996 roku, kiedy debiutował w lidze, Matthias Sammer sięgał po mistrzostwo Europy, a Diego Maradona strzelał jeszcze gole dla Boca Juniors. Surma spina co najmniej dwie epoki w futbolu. W Ruchu przed laty grał z takimi zawodnikami jak Maciej Mizia, Mariusz Śrutwa, Krzysztof Bizacki, Piotr Lech czy Tomasz Fornalik, obecny II trener. Dziś u boku profesora krzepną młodzi - Patryk Lipski, Martin Konczkowski, Mariusz Stępiński, Michał Koj i inni. Surma nie buduje dystansu, choć mógłby. Nie te czasy, kiedy młodzi musieli kłaniać się wiarusom i taszczyć za nimi sprzęt.

- W połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy wchodziłem do drugoligowej Wisły, przychodzili goście, którzy mieli po 30 lat, a więc byli sporo młodsi niż ja obecnie, mieli wąsy, czasami brodę, zawsze saszetkę i wymagali, aby młodzież rozbierała się w innej szatni. Na szczęście się to skończyło - zapewniał przed rokiem w wywiadzie dla "PN", do którego nawiasem mówiąc, jeszcze będziemy wracać.

- Aż tak źle nie było, nikt na baczność się nie meldował, ale respekt musiał być, żadnego cześć, cześć, piątka, bo na to trzeba było zapracować - wspomina trzy lata starszy od Surmy Pater, obecnie trener piątoligowego KS Podgórze Kraków i zawodnik Orła Ryczów.

- Łukasz od początku dobrze rokował, ale trafił na trudny moment w Wiśle, ta właśnie zaczynała budować potężną ekipę, w środku pola był Rysiek Czerwiec, zaraz też pojawił się Radek Kałużny, więc Łukasz wyjechał do Chorzowa - dodaje Pater.

To faktycznie były inne czasy. Kto dziś gra w karty w kawiarence Ruchu? Czas jakiś temu Łukasz i wspomniany już Malina śmieli się, że zadawali szyku walkmenami, a młodzi nie wiedzą dziś co to takiego.

- Pewnie myślą, że długopis służy do pisania, a każdy z naszego pokolenia wie, że do przewijania taśm – śmiał się Malina w rozmowie z "Przeglądem Sportowym", a Surma wygłosił znamienną opinię: - W Ruchu zawsze są ciężkie czasy i dobrzy piłkarze.

Kilka telefonów, krótkich rozmów i między wierszami można wyczuć ton - niech gra jak najdłużej, tylko czy będzie mu się chciało, jak długo czerpać będzie przyjemność, bo dla pieniędzy chyba nie biega, skoro zarabia połowę tego, co niektórzy uczący się dopiero chodzić na murawie.

Porządek pod łóżkiem

- Chłop do rany przyłóż, przychodziliśmy do Ruchu w tym samym momencie, może były ze dwa miesiące różnicy - przypomina sobie Bartłomiej Jamróz. - Grzeczny, ale charakterny. Szybko wchodził w środowisko i drużynę. Jednej rzeczy nigdy nie zapomnę. Miał hopla na punkcie równo ustawionych klapek czy butów pod łóżkiem, kiedy kładł się spać. Jak ktoś mu je poruszył, nie daj Bóg przestawił, awantura gotowa.

Ten rekord wisiał od dawna w powietrzu. Przed startem sezonu 2014/15 tylko dwa mecze dzieliły go od ówczesnego lidera - Marka Chojnackiego. Już wtedy był zły, gdy mówiono o nim przyszły rekordzista. Bo przecież w życiu różnie bywa, a on wolał chuchać na zimne. Podkreślał jednak, że wciąż czuje się młodo, każdy mecz to dla niego świętość, zaś do wysiłku przygotowuje się bardzo pieczołowicie niczego nie zaniedbując. Tak ma do dziś. Lubi biegać, ruszać się, na treningach często stawia się jako pierwszy. I wciąż czuje motywację, wciąż mu się chce. A przecież różnie z tym już bywało. Choćby w pewnym momencie za granicą, albo gdy wygasł kontrakt z Lechią i trzeba było się rozglądać za nowym klubem, tymczasem zainteresowana była głównie… Puszcza Niepołomice.

Chojnacki nie był zazdrosny, gdy zbliżał się do jego rekordu. Podkreślał jak bardzo szanuje Surmę za długowieczność w czasach kiedy futbol zrobił się tak fizyczny. Gracz Ruchu odwzajemniał się: - W latach siedemdziesiątych piłkarze biegali w trakcie meczu około sześciu kilometrów. Dziś zaliczamy 11, nawet 12. Z tego punktu widzenia wtedy było łatwiej rozegrać 400 meczów niż dziś 300, ale ja także mam wielki szacunek dla Chojnackiego. Przede wszystkim za to, że wytrzymał tak wiele obozów, na których podstawą było bieganie po górach. To była impreza wyłącznie dla najtwardszych i wielki egzamin dla kości oraz układu mięśniowego.

Mega-człowiek w lankach

Inny z niebieskich matuzalemów, Marek Zieńczuk, charakteryzując kolegę z boiska nie miał wątpliwości mówiąc, że może nie biega on tak szybko jak kiedyś, ale myśli na boisku najszybciej. Trzeba przyznać, że w Chorzowie jest klimat na długowieczność i nie chodzi w tym wypadku tylko o jeden z najbardziej zabytkowych stadionów w Polsce. To przecież tutaj granicę 400 meczów w ekstraklasie przekraczali Malinowski i Dariusz Gęsior. Surma: - Faktycznie, coś jest w tym klimacie i nie mam na myśli głównie fluidów które są w chorzowskim powietrzu. Bardziej sposób treningu, zapoczątkowany przez nieżyjącego już doktora Jerzego Wielkoszyńskiego, który był kiedyś nowatorski, a i dziś pozytywnie wyróżnia Ruch na ligowej mapie. Dzięki niemu można dożyć w Ruchu sportowej starości. Na dodatek w dobrym zdrowiu – mówił "PN" człowiek, który zdrów jest jak koń.

To akurat wszyscy podkreślają. Surma nigdy nie miał ciężkiej kontuzji, która wykluczyłaby go z gry na dłuższy czas. Dba o siebie? Owszem, sport traktuje jak kawę i gazetę, czyli dopełnienie porannego rytuału. - Jak skończę grać, nie wyobrażam sobie bym po śniadaniu nie poszedł się poruszać - zapewnia.

Prowadzi higieniczny tryb życia, choć bez przesady, wie po prostu kiedy, ile i gdzie. - Jest normalny - nie ma wątpliwości Woś. - Cała ta otoczka wokół profi, cud-sałatki, to czy tamto, to nie Łukasz. Jadł jak normalny człowiek, co akurat było, bez wydziwiania.

- Dla mnie to facet do tańca i do różańca - podkreśla Tomasz Jarzębowski, były legionista, dziś zawodnik Wigier Suwałki. - Jak trzeba było gdzieś wyjść, zabawić się, zawsze stawiał się na czas i pierwszy do domu się nie zawijał. Mega-człowiek. Miał swoje przyzwyczajenia. Pamiętam jak się uparł i w pewnym momencie zawsze grał w lankach. Błoto, nie błoto, Surmik w lankach. Drago Okuka i trener Kubicki ostro się grzali jak to widzieli.

- Solidność to pierwsze określenie, które przychodzi mi na myśl o Łukaszu - mówi Buzała. - Nie widziałem meczu z jego udziałem, by zszedł poniżej pewnego poziomu. Po prostu stanowi gwarancję jakości i to dożywotnią. Pełna profeska. W Lechii często przychodził pierwszy na zajęcia, zaliczał siłkę przed treningiem, ostatni wychodził z klubu.

Wszyscy wokół podkreślają jego zdolności przywódcze, ale jednocześnie odpowiedzialność za grupę. Jacek Magiera na łamach "PS" przypomniał pewną historię: - Poznaliśmy się jako trzynastolatkowie na pierwszym zgrupowaniu reprezentacji Polski naszego rocznika. Trenowaliśmy w Kobylej Górze. W wolnym czasie pojechaliśmy nad jezioro, nagle kolega zaczął się topić. Łukasz podpłynął do niego i doholował do brzegu. Skojarzyło mi się to później z jego rolą na boisku, bo do dziś holuje swoje zespoły w środku pola - dużo biega i podpowiada.

- Surma nie gra obecnie w Ruchu za zasługi, ale dlatego, że wygrywa walkę o miejsce w drużynie. To nie jest jeden z graczy "Niebieskich", tylko zawodnik, od którego Waldemar Fornalik rozpoczyna ustalanie składu. Gdyby nagle go zabrakło, to cienko widzę chorzowian w tym sezonie - tak na łamach "Sportu" skwitował osiągnięcie pomocnika Ruchu Chojnacki. - To imponująca liczba spotkań. Aby ją osiągnąć trzeba być w doskonałej formie fizycznej i posiadać odpowiednie umiejętności przez kilkanaście lat. Nie przypuszczałem, że ktoś będzie mógł aż tak pobić moje osiągnięcie… W końcu jednak stało się.

Legenda, ikona, mistrz, tak mówią o nim. - Chłopaki czasami się śmieją, że jak gramy z inną drużyną, to ja tam prawie wszystkich znam - żartuje, choć chyba nie do końca. Mimo że Łukasz Surma zdobył tylko jeden mistrzowski tytuł w ciągu 20 lat, to zdobył też coś więcej - szacunek. Kumpli i rywali.

Zbigniew Mucha

CZYTAJ WIĘCEJ W "PIŁCE NOŻNEJ"

Liga Mistrzów - przeżyj to jeszcze raz --->>>

Gwiazda Realu Madryt w areszcie --->>>

Liga Mistrzów - kto już awansował? --->>>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×