Nie będę strażakiem - rozmowa z Kazimierzem Moskalem, trenerem Wisły Kraków

- Opieram się na zaufaniu. Bywam naiwny, ale na pewno nie jestem głupi. Niewiele rzeczy w futbolu jest w stanie mnie zaskoczyć - mówi w rozmowie z "Wirtualną Polską" trener Wisły, Kazimierz Moskal.

 Redakcja
Redakcja

Mateusz Karoń, WP.PL: Uraża pana pseudonim "Strażak"?

Kazimierz Moskal: Nie. Akurat tego słowa w mojej sytuacji bym nie używał.

Więc jakiego?

- Każdy musi się liczyć z dymisją, ja również. To taka praca, że szybko można ją stracić, a zastąpić trzeba przecież kogoś, kogo zwolniono. Kontrakt z Wisłą obowiązuje do czerwca 2016, więc nie mówiłbym tutaj o roli strażaka.

Ale pożar pan ugasił.

- Powiedzmy, że wspólnie udało nam się zdobyć cztery punkty. Można je odbierać za sukces, aczkolwiek niekompletny. Chłopcy czują niedosyt. Dziennikarze często pytają, ile procent Wisły Moskala jest w Wiśle Moskala. Nie będę bawił się w wyliczenia. Powiem tylko, że tamte dwa mecze były składową ciężkiej pracy wszystkich.
Pana zadaniem było między innymi połechtanie piłkarzy?

- Na pewno potrzebowali otuchy. To bardzo dobra drużyna, która jesienią osiągała pozytywne rezultaty, ale coś się w niej zacięło. Kiedy zespół od dłuższego czasu nie wygrywa, traci pewność siebie. Nie oznacza to jednak, że zawodnicy nagle przestali umieć grać. Trzeba było im o tym przypomnieć. Każdy trener ma swoje sposoby na osiąganie celów.

Interesują mnie pańskie.

- Po pierwsze - musi być dobra atmosfera. Po drugie – opieram się na zaufaniu. Po trzecie – współpraca powinna sprawiać nam przyjemność. Oczywiście, to wszystko nie wyklucza dyscypliny czy odpowiedzialności.

Przesadne zaufanie może zaprowadzić do katastrofy.

- Może czasami bywam zbyt naiwny, ale nie jestem głupi. Potrafię wyciągać wnioski z takich sytuacji. Konkretów nie przytoczę. Natomiast niewiele jest rzeczy w futbolu, które mogłyby mnie jeszcze zaskoczyć.

Łatwiej było panu wejść do szatni po Franciszku Smudzie, niż podczas poprzedniej przygody z Wisłą?

- Tak. Teraz jestem trochę z "zewnątrz" i to wygodniejsza pozycja startowa od przejmowania drużyny jako drugi trener. Między piłkarzami a szkoleniowcem musi być pewien dystans. W przypadku asystenta nie jest on aż tak duży, stosunki są dużo bardziej koleżeńskie.

Niektórzy mówią, że prościej objąć Wisłę teraz, bo oczekiwania są dużo mniejsze.

- Zawsze będą się pojawiały tezy tego rodzaju. Nie miałem żadnych wątpliwości, co do tego, czy chcę pracować z tymi chłopcami. Rozmowy z klubem trwały jednak dużo dłużej niż poprzednio - to prawda. Chodziło o zwyczajne negocjacje kontraktowe.

Wróćmy do przywitania z drużyną.

- Prezes mnie przedstawił, a potem wyszedł. Powiedziałem chłopakom, że wierzę w ich umiejętności i że stać ich na awans do europejskich pucharów.

Niektórzy trenerzy lubią zabrać zespół do jakiegoś klubu i zamknąć drzwi na długą noc. W Wiśle było to potrzebne?

- Nie, bo atmosfera, jaką tutaj zastawałem - czy za Roberta Maaskanta, czy teraz - była dobra. Nie zauważyłem grupek. Czasami ktoś się z kimś zetnie, ale to akurat normalne. 20 facetów, każdy z charakterem - niemożliwe jest uniknięcie spięć. Fakt, może chłopcy mieli trochę wisielcze nastroje. Wszystko jednak z powodu wyników. Rezultaty mają ogromny wpływ na te aspekty.

Pawła Brożka zamach na legendy

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×