Czołganie, bieganie z karabinem... czyli kapitan Floty w wojsku
Marek Niewiada ma przed sobą dziwną rundą. Nie może trenować z zespołem, bo przechodzi kurs. Zawodowy żołnierz opowiada, jak wygląda jego dzień i ile to wszystko potrwa.
Flota Świnoujście z Markiem Niewiadą poradziła sobie na inaugurację z GKS-em Katowice. Prowadziła grę, kontrolowała wydarzenia i stworzyła zdecydowanie więcej sytuacji podbramkowych. Udanym występem zasiała ziarno niepewności: czy nie została zbyt pochopnie skreślona przez ekspertów?
- Zwycięstwo jest dobrym sygnałem na kolejne tygodnie. Zależało nam na nim, zasłużyliśmy na nie. Pierwsza połowa była kapitalna w naszym wykonaniu, po przerwie trochę niepotrzebnie się cofnęliśmy. Wiadomo jednak, jaki panował upał. Trzeba było umiejętnie rozłożyć siły na całe spotkanie. Zabrakło skuteczności, bo spokojnie można było postrzelać na 2:0 albo 3:0 i byłoby po zawodach - wspomniał Marek Niewiada o największym mankamencie w grze zespołu.
- Zajęcia są różnorodne, to takie całościowe przygotowanie. Abym mógł zostać w wojsku muszę ukończyć ten półroczny kurs i po nim dalsza droga. Szósta rano pobudka, wiadomo zaprawa, no nawet na tych tzw. W-F-ach biegamy po dziesięć kilometrów, jest czołganie, strzelanie, musztry. Teraz mamy trochę takich bajerów wojskowych w terenie, więc te zajęcia są urozmaicone i mogę się dużo nauczyć - opowiada z uśmiechem pomocnik.
- Trzeba popracować nad sobą indywidualnie, bo to zaowocuje i dla mnie i dla zespołu. Pobyt w Ustce nie jest moim wymysłem, ale po prostu muszę zrobić ten kurs - dodał Niewiada.
Mimo specyficznej sytuacji trener Bogusław Baniak nie bał się trochę przemeblować środka pola. - W niedzielę byłem jedynym typowym defensywnym pomocnikiem, natomiast Bodziony i Szałek zostali przesunięci do przodu. Mieliśmy grać bardziej ofensywnie, więcej operować piłką, zmniejszać przestrzeń między formacjami oraz zawodnikami. Powoli nam to wychodzi, choć potrzeba jeszcze kilku meczów do zgrania.