Barca w rytmie samby
Ronaldo był niezwykle skromnym chłopcem, ale wraz z tym jak piął się po szczebelkach futbolowej drabiny, skromności tej miał w sobie coraz mniej. Swojego psa nazwał... Pichichi - od przyznawanej przez dziennik Marca nagrody dla najlepszego strzelca rozgrywek Primera oraz Segunda Division. Potem gęsto się z tego tłumaczył: - To był tylko taki żart. Oczywiście, że chcę być najlepszym strzelcem w lidze i to dla mnie bardzo ważne. Za najważniejsze uważam jednak wywalczenie mistrzostwa Hiszpanii.
Nazario de Lima miał w sobie wiele cech Romario. Oprócz strzelania goli kręciły go również kobiety oraz imprezy. Buzujące hormony trudno mu było opanować nawet w miejscu świętym dla wszystkich cules. Pewnego wieczora, krótko po parafowaniu umowy z Blaugraną, Brazylijczyk przyjechał samochodem na teren klubu, a następnie udał się na kolację. Po trzech godzinach wsiadł do auta w towarzystwie dwóch atrakcyjnych niewiast, po czym zjechał na parking. Piłkarz długo nie wracał, więc zaniepokojony pracownik klubu postanowił sprawdzić, co się dzieje z niesfornym dziewiętnastolatkiem. - Znalazł całą trójkę w jednej z lóż stadionu. Uprawiali seks na sofach - wspomina z rozbawieniem związany przez wiele lat z Dumą Katalonii Lluis Lainz.
Romario w Barcelonie przyjaźnił się tylko z podobnym sobie Christo Stoiczkowem. Szybkiego jak błyskawica Ronaldo kibice uwielbiali za boiskowe popisy, lecz wśród kolegów z drużyny trudno było mu znaleźć całkowitą akceptację. "Il Fenomeno" mógł natomiast liczyć na specjalne traktowanie ze strony władz klubu, które zezwalały mu na kolidujące z treningami częste wizyty w ojczyźnie. Dodatkowo Ronaldo nie latał do Rio po to, żeby siedzieć w kapciach przed telewizorem. - Również kocham karnawał, ale jestem profesjonalistą i moim obowiązkiem jest być tutaj - oburzał się Giovanni. - Wracać z Brazylii po zaledwie dwóch dniach połączonych z imprezowaniem to ciężka sprawa. Dlatego też nawet gdyby klub mi na to pozwalał, to ja i tak bym się stąd nie ruszał.
PRZYKŁADNY MĄŻ I OJCIEC
Wyzwanie, jakim było znalezienie recepty na zastąpienie w Barcy Ronaldo, można dziś porównać do trudności zadania polegającego na sprowadzeniu następcy Lionela Messiego. Włodarze Blaugrany wielokrotnie już jednak udowadniali, że niemożliwe nie istnieje, a potwierdza to choćby pozyskanie w lecie 1997 roku Rivaldo. Barca zapłaciła Deportivo La Coruna za zawodnika z Kraju Kawy równowartość 23,5 miliona euro, ale podobnie jak w przypadku Ronaldo była to wyjątkowo trafna inwestycja.