Co dalej z narciarstwem alpejskim w Polsce? "Rzeczywistość jest bardzo brutalna"
Narciarstwo alpejskie amatorsko uprawia bardzo wielu Polaków, ale nie ma to praktycznie żadnego przełożenia na sport wyczynowy. Niezmiennie głównym problemem pozostają środki finansowe, a raczej ich brak.
Czy narciarstwo alpejskie w Polsce podniesie się z kolan? Niestety, o powody do optymizmu łatwo nie jest. Bez dobrych międzynarodowych wyników trudno o jakiegokolwiek poważnego sponsora, który wsparłby powstanie i funkcjonowanie kadry seniorskiej. Bez kadry nie ma z kolei rezultatów w zawodach wysokiej rangi. W ten sposób koło się zamyka i trudno o nadzieję na rychłą poprawę sytuacji.
- Rzeczywistość jest bardzo brutalna - mówi nam wprost Andrzej Kozak, wiceprezes PZN ds. narciarstwa alpejskiego. - Wszyscy podkreślają, że 5 milionów ludzi jeździ w Polsce na nartach, tylko że za tym nie idą żadne wsparcia finansowe. Mamy kadrę juniorów, którą tylko dzięki przychylności prezesa Apoloniusza Tajnera dofinansowujemy z pieniędzy, które mamy na skoki. Dla tej grupy głównym celem są MŚ w ich kategorii wiekowej. To są cztery osoby, które realizują zamierzony program. Idzie to w miarę dobrze. Mamy też dwie seniorki. Niestety, jedna z nich, Sabina Majerczyk, przed sezonem doznała poważnych kontuzji. Została więc Maryna Gąsienica-Daniel, która ma jasne zadanie. Musi wejść do trzydziestki Pucharu Świata. Jeśli uda jej się zdobyć choć jeden punkt, to będzie przygotowywana do igrzysk w Pjongczang. Taki dostała warunek - powiedział Kozak.
Problemem wspomnianego Bydlińskiego jest tymczasem wiek. Z czysto sportowego punktu widzenia kłopotu nie ma żadnego, gdyż narciarz ma dopiero 28 lat. Do naszej kadry młodzieżowej już się jednak nie łapie. - Zawodnicy są oceniani po każdym sezonie. Niestety, igrzyska olimpijskie w Soczi i ostatnie mistrzostwa świata to nie są zawody, które Maciek może zaliczyć do udanych. Nie spełnił zadań sportowych, które przed nim postawiliśmy. Tymczasem generalna sytuacja narciarstwa alpejskiego jest u nas taka, że nie mamy żadnego dofinansowania na kadrę seniorów, więc nie możemy tego robić. Nie ma żadnego sponsora, bo wyniki są słabe. W związku z tym nie ma za co Maćkowi pomóc - twierdzi wiceprezes PZN.
ZOBACZ WIDEO "Parę łez poleciało". Milik szczerze o kontuzj
Sam Bydliński nie odpuszcza. Zrezygnował już co prawda z planów budowania sportowego budżetu przez crowdfunding, ale wciąż myśli o kolejnych mistrzostwach świata i igrzyskach. Kto jednak będzie w stanie uzyskać w przyszłości chociaż takie wyniki jak on, nie mówiąc już o naprawdę wartościowych rezultatach? Przykłady zza południowej granicy pokazują, że zawsze jest szansa na wybicie się utalentowanych jednostek. Nazwiska Veroniki Velez-Zuzulovej, Sarki Strachovej, czy od niedawna Petry Vlhovej zna każdy kibic narciarstwa alpejskiego, gdyż Słowaczka i Czeszki zaszły w slalomie bardzo daleko i osiągnęły duże sukcesy.
- Będę starał się pomagać młodym zawodnikom - deklaruje Bydliński, który już teraz ma pod trenerską opieką 17-letnią podopieczną. - Przykłady tych narciarek z Czech i Słowacji pokazują, że nawet jeśli nie ma całego nie wiadomo jak dobrego systemu treningowego, to trenerzy, którzy wiedzą jak to działa, i zawodnicy, którzy chcą, i tak są w stanie to wykorzystać. To daje dobre efekty jakościowe. Ja też bym chciał pociągnąć młodych zawodników, ale dopiero wtedy, gdy już nie będę jeździł.
Polskie skoki narciarskie przed Adamem Małyszem i biegi przed Justyną Kowalczyk również były w opłakanym stanie. Najwyraźniej pozostaje czekać na to, aż i w narciarstwie alpejskim doczekamy się wybitnej jednostki, która mimo ogólnej mizerii tej dyscypliny w naszym kraju zdoła dzięki swojej ciężkiej pracy przebić się do grona najlepszych. Na razie światełka w tunelu jednak nie widać...