Gwiazdy od kuchni: Stephen Curry

- Mój tata spędził trzy lata w Toronto, grając u boku Vince'a Cartera - opowiada Steph Curry, gwiazdor Golden State Warriors. - Na treningach mierzyłem się z nim oraz Tracym McGradym.

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski

Nie ma chyba fana NBA lat dziewięćdziesiątych, który nie słyszałby o takim zawodniku jak Wardell Stephen Curry. Gracz ten może nie był pierwszoplanową postacią w swoich klubach, lecz w sezonie 1993/94 otrzymał nagrodę dla najlepszego rezerwowego ligi zawodowej, a w kampanii 1998/99 został najskuteczniejszym strzelcem za trzy punkty. Dell, jak go zdrobniale nazywano, spędził na parkietach NBA aż szesnaście sezonów, reprezentując kolejno barwy Utah Jazz, Cleveland Cavaliers, Charlotte Hornets, Milwaukee Bucks oraz Toronto Raptors. Jako wieczny zmiennik wypracował całkiem niezłe średnie z całej kariery: 11,7 "oczka", 2,4 zbiórki, 1,8 asysty oraz 0,9 przechwytu.

Zanim Wardell trafił do ligi zawodowej, był gwiazdą uczelni Virginia Tech. W swoim ostatnim sezonie akademickim załapał się nawet do drugiej piątki All-American. Podczas studiów poznał również niejaką Sonyę Adams, najlepszą zawodniczkę zespołu siatkarek, w której bardzo szybko się zakochał. - To była naprawdę niebrzydka dziewczyna - mówi Michelle Bain-Brink, jej ówczesna współlokatorka. Młoda kobieta odwzajemniła uczucie, wobec czego para szybko wzięła ślub, a Dell rozpoczął karierę w NBA. Wkrótce Sonya zaszła w ciążę, a 14 marca 1988 roku w Akron w stanie Ohio na świat przyszedł pierworodny syn Currych - Wardell Stephen junior, zwany pieszczotliwie Steph.

Od dzieci znanych sportowców często oczekuje się, że będą kultywować rodzinne tradycje. Dell i Sonya zdecydowali jednak, że ich pociechy otrzymają pełną wolność wyboru. - Patrzyłam na inne dzieciaki zawodowych sportowców, które zwyczajnie myślały, że rywalizacja na boisku czy bieżni to ich przeznaczenie - mówi mama Stepha. - Zastanawiałam się co zrobić i postanowiłam od początku tłumaczyć im, że sport to praca tatusia. Nie tworzyłam wokół tego żadnej niepotrzebnej otoczki. Dwa lata po pierworodnym pierwszy krzyk wydał z siebie Seth - drugi syn Currych. W 1994 roku urodziła się natomiast ich pierwsza i jedyna córka - Syndel. Rodzice dbali o to, żeby młodzi mieli w życiu odpowiednie priorytety. Na piedestale zawsze była rodzina, wiara oraz edukacja, a sport dopiero gdzieś w tle. - Sport od początku był bardzo ważny w naszym życiu, ale nie najważniejszy - wspomina Steph. - Wielokrotnie byłem karany za zawalenie czegoś w szkole czy niedopełnienie obowiązków domowych. Nie mogłem wtedy trenować i grać.

Charlotte, Karolina Północna. To z tym miastem Dell Curry wiąże najwspanialsze wspomnienia z koszykarskich parkietów. Miasto to znane jest nie tylko z zespołu NBA pod nazwą Hornets, czy przez pewien czas Bobcats, lecz również z tego, iż na tamtejszym torze Charlotte Speedway odbył się 19 czerwca 1949 roku pierwszy wyścig niezwykle popularnej w USA serii NASCAR. Spora część obecnych zawodników najlepszej ligi basketu nie wychowywała się w najlepszych warunkach. Steph Curry miał jednak ten przywilej, że był synem znakomitego gracza i dorastał w przepięknej posiadłości, zajmującej powierzchnię prawie trzech tysięcy metrów kwadratowych. W domu znajdowało się sześć sypialni i dziewięć łazienek, a do dyspozycji były również takie atrakcje jak basen, jacuzzi oraz boisko do koszykówki. Po prostu raj na Ziemi.

Dell jako zawodowy koszykarz mnóstwo czasu spędzał poza domem, lecz Sonya za wszelką cenę starała się dbać o ciepło domowego ogniska. - Kiedy miałem pójść do pierwszej klasy, mama zdecydowała się otworzyć Szkołę Montessori - wspomina Stephen. - Pełniła funkcję dyrektora, moja ciotka była nauczycielką, a babcia kucharką. Uczęszczałem tam razem z moim rodzeństwem. To błogosławieństwo, że wraz z bratem i siostrą mamy tak wspaniałych rodziców. Pielęgnowali w nas wiarę w Boga. W każdą środę chodziliśmy do kościoła czytać Biblię, a każdej niedzieli służyliśmy do mszy.

Ojciec bardzo kochał swe pociechy i lubił się nimi chwalić, dlatego od czasu do czasu zabierał je na mecze ze swoim udziałem. Steph jednak wspomina, że najwspanialsze spotkania jakie pamięta z dzieciństwa, to nie te, w których występował Dell. - Może i mój tata grał w NBA, ale ja najlepiej bawiłem się na przydomowym boisku razem z młodszym bratem - opowiada. - Graliśmy całymi godzinami. Na dworze często było już ciemno, a plac oświetlały lampy. Wracaliśmy do domu dopiero, gdy mama zaczynała na nas krzyczeć przez okno. W czasie tych meczów często było naprawdę gorąco, ale to norma pomiędzy braćmi.

Większość artykułów poświęconych Stephowi zaczyna się od nawiązania do koszykarskiej kariery Della, lecz to Sonya miała największy wpływ na kształtowanie charakteru najstarszego syna. - To silna kobieta - opowiada as Golden State Warriors. - Dorastaliśmy w domu gracza NBA, który mnóstwo czasu spędzał w podróży, a ona wykonywała świetną pracę przy mnie i moim rodzeństwie. Zasługuje za to na wszystko co najlepsze. Edukacja domowa metodą Marii Montessori to przede wszystkim położenie nacisku na swobodny rozwój dziecka. Przeciwstawia się systemowi "szkolnej ławki", który tłumi aktywność najmłodszych. Jednocześnie wspiera ich rozwój fizyczny, duchowy, kulturowy i społeczny. Metoda Montessori uczy również samodzielności oraz odpowiedzialności. - Jeśli trafisz na trudną przeszkodę, nie zniechęcaj się - mówi Sonya. - To pomoże odkryć ci, kim jesteś. Życie stawia przed tobą różne wyzwania i musisz to zrozumieć. Steph w szkole był prawdziwym prymusem. Zawsze dbał o to, żeby odrobić zadanie domowe przed oddaniem się relaksowi.

- Moja mama ma naprawdę silną osobowość - opowiada gwiazdor Warriors. - Wiedziała co trzeba robić, żeby stać się dobrym i odnoszącym sukcesy człowiekiem. Jestem prawie pewien, że swoją wiedzę czerpała z błędów, które popełniał tata - dodaje z uśmiechem na ustach. Sonya dbała również o dyscyplinę. Kiedy na dzień przed swoim pierwszym koszykarskim meczem w gimnazjum Steph nie pozmywał naczyń, zabroniła synowi wychodzić na boisko. - Wiedzieliśmy, że w życiu są także inne wartości niż sława taty czy sport - kontynuuje. - Przecież nie było żadnej gwarancji, że będziemy kultywować rodzinne tradycje.

Gdy Dell występował w barwach Toronto Raptors, cała rodzina Currych przeniosła się do Kanady. Tam Steph i Seth uczęszczali do Queensway Christian College, grając w drużynie Saints pod batutą Jamesa Lackeya. Coach do dnia dzisiejszego wspomina mecz, w którym przeciwny team robił wszystko, żeby zniechęcić do gry najlepszego zawodnika Świętych. Niewysoki Steph był potrajany, popychany i brutalnie faulowany, a jego zespół przegrywał w końcówce 6 punktami. Trener wziął czas. - Nie wiem, co mam wam powiedzieć - przemówił. - Macie jakieś pomysły? Pomóżcie mi! Zapadła niezręczna cisza, lecz po chwili odezwał się trzynastoletni wówczas Curry: - Dajcie mi piłkę, a wygramy. W ustach niskiego i chudego chłopaka, ubranego w przyduży strój oraz Jordany, tamte słowa zabrzmiały dość zabawnie, lecz po końcowej syrenie jego rywalom nie było już do śmiechu. James Lackey od początku był bardzo poważny: - Słyszeliście - powiedział do reszty drużyny. - Dajcie mu piłkę i zejdźcie z drogi. Jak zakończył się tamten mecz? Cóż, Steph zdobył 9 z 12 ostatnich punktów swojego teamu, a Saints zwyciężyli różnicą 6 "oczek" i mogli się szczycić mianem niepokonanych w całych rozgrywkach.
Steph Curry Steph Curry
- Nie mogłem uwierzyć w to, że można mieć taką wiedzę o koszykówce w tak młodym wieku - mówi coach Queensway Christian College o nastoletnim Currym. Steph potrafił dostarczać kolegom piłkę na setki różnych sposobów. Szkoleniowiec musiał instruować pozostałych zawodników Świętych, żeby zawsze trzymali ręce w górze, kiedy Curry jest na boisku. Niektórzy nie słuchali, po czym opuszczali parkiet z krwawiącym nosem. - Trenerze, nie miałem pojęcia, że on może podać mi piłkę w ten sposób - tłumaczył się później każdy z nich.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×