Nie boję się, że coś się nie uda - wywiad z Mariuszem Niedbalskim, trenerem Anwilu Włocławek

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Sypia pan dobrze? Czy śni się już panu początek rozgrywek?

- Bardzo dobrze. Jestem spokojny.

Pytam, bo jako pierwszy szkoleniowiec na pułapie ekstraklasy rozpoczyna pan sezon po raz, nomen omen, pierwszy. Czuje pan tę dodatkową odpowiedzialność?

- Presja jest odczuwalna, ale taka pozytywna. Powiedziałbym raczej, że to bardziej adrenalina, niż presja.

Inaczej podchodzi się do sezonu w roli pierwszego szkoleniowca, jak asystenta?

- Żartobliwie mówiąc: asystent bardzo dużo pracuje, ale mniej musi myśleć, natomiast pierwszy trener musi przede wszystkim myśleć, analizować i koordynować. Dlatego adrenalina jest, presja jakaś też, ale jednocześnie mam spokój. Nie boję się tego, że coś się nie uda. Zdaję sobie sprawę, że to jest sport, a w sporcie nie wszystko zależy od nas. To co jednak mogliśmy zrobić - zrobiliśmy.

Po to jednak dobiera się zawodników tak, aby do siebie pasowali, by minimalizować to ryzyko.

- Oczywiście. Myślę, że udało nam się skompletować ciekawy skład. Praca moich zawodników na treningach nie pozostawia żadnych wątpliwości co do słuszności ich zatrudnienia. Oczywiście, bywało, że musieliśmy porozmawiać z tym, czy tamtym zawodnikiem, nakłonić go do zmiany podejścia, ale to jest naturalne. Jednocześnie jednak chcę podkreślić, że nie mam z tymi graczami żadnego problemu jeśli chodzi o sprawy pozaboiskowe.

Zawodnicy panu zaufali?

- Nie czuję nic takiego, żeby mi nie zaufali, ale myślę, że na stuprocentowe zaufanie trzeba bardzo dużo czasu. Więcej, niż te kilka tygodni. Trzeba pamiętać jednak, że to zawodnicy muszą również pracować po to, abym ja im zaufał. To obustronna relacja i gdybym wyczuwał, że któryś z graczy nie do końca mi ufa, to jednak musielibyśmy się rozstać.

Lubi pan jasno sprecyzowane sytuacje i jasno określone granice, prawda?

- Lubię metodę kija i marchewki. Jest czas na trening i jest czas na rozmowę. Między mną a zawodnikami musi być bariera, granica, której nikomu nie wolno przekroczyć i którą każdy zawodnik musi znać. Ja celowo stwarzam taką granicę, ale jednocześnie dużo rozmawiam z zawodnikami indywidualnie. Trzeba jednak pamiętać, że klub zatrudnił mnie w ściśle określonym celu, a ja zatrudniłem tych zawodników, by ten cel zrealizować. Oczywiście, będą momenty, w których będziemy się śmiać, ale będą i te trudniejsze chwile. We wszystkim trzeba zachować zdrowy rozsądek, ale lubię kiedy jest pewien dystans, granica i każdy wie, w jakiej jest sytuacji. To pomaga jeśli chodzi o chłodną i obiektywną ocenę danych okoliczności.

A czy zbyt mocno postawiona granica nie może łatwo przemienić się w sytuację, w której wszyscy, trenerzy i zawodnicy, przychodzą na trening tylko by go odbyć i pójść do domu?

- Ale trening to nasza praca. Sztabu i zawodników. Spotykamy się w jasno określonym celu i musimy pracować tak, aby ten cel osiągnąć. Jasno określone granice nie mają z tym nic wspólnego. Nie chcę żeby zawodnicy przychodzili na treningi jak za karę, chcę żeby była atmosfera, ale atmosfera pracy, a nie familijnego spotkania przy stole. Jeśli uznaję, że musimy zrobić dzisiaj dłuższy trening, to liczę na zrozumienie zawodników, bo tak samo nie mam problemu z tym, by zwolnić ich do domu wcześniej, niż trwa przeciętny trening, jeśli widzę, że wszyscy sumiennie trenują i zrobiliśmy solidnie wszystkie ćwiczenia w czasie szybszym, niż przewidziany.

Co do zasady, nie "przybija pan piątek" z zawodnikami schodzącymi z placu gry. To też jest element stawiania granicy?

- A czy wszyscy trenerzy tak robią? To mało ważne. Zwracam uwagę na inne detale. Bardzo lubię np. jak drużyna jest razem, dlatego proszę zauważyć, że u nas na ławce nie ma sytuacji, której jest puste krzesełko między zawodnikami czy zawodnikiem a trenerem. Poza tym, jak jest zmiana i zawodnik schodzi, to już toczy się kolejna akcja, już przeciwnik się ustawia. I tym wolę się zająć.

Język angielski na treningach, język angielski na meczach, nie tylko w stosunku do obcokrajowców, ale również Polaków. Skąd taki pomysł?

- Wszyscy muszą wiedzieć to, o czym mówię. Jeśli będę rozmawiał po polsku z jakimś zawodnikiem, to np. Amerykanin już tego nie zrozumie, a tłumaczenie pochłonie czas. Dlatego w sytuacjach treningowych i meczowych, gdy jesteśmy wszyscy razem, mówię po angielsku, ale gdy np. proszę jakiegoś gracza na rozmowę po treningu, to wówczas oczywiście rozmawiamy po polsku. Poza tym, używanie jednego języka to także element scalający zespół, a dodatkowo - angielski, czy nawet amerykański, to dzisiaj język koszykówki i język, którzy wszyscy koszykarze w stopniu podstawowym, komunikatywnym rozumieją.

Na koniec jeszcze jedna nurtująca mnie kwestia: defensywa, która miała być atutem Anwilu, a która na razie nie daje efektów.

- Biorę to na swoje barki i wracam do początku rozmowy. Zmienił nam się układ personalny ze względu na kontuzje graczy i w związku z tym ja musiałem zmienić swoje zapatrywanie na ten zespół pod względem defensywy. Rzeczywiście, traciliśmy ostatnio bardzo dużo punktów, ale jednocześnie proszę zwrócić uwagę, że nie mamy problemów z grą w ataku. Często kończymy starcia na poziomie 80 punktów i więcej. Wiem, że ofensywa wygrywa tylko pojedyncze mecze, ale na naukę obrony mamy jeszcze czas. Nie będę operował liczbami, ale na ten moment sezonu dobra defensywa to taka, która pozwoli nam wygrać mecz. Wiem, że to rozmija się z tym, co mówiłem kilka tygodni temu, ale choć jestem trenerem, który ma zasady, to jednak czasami muszę się nagiąć, by osiągnąć inny cel. A obrona, prędzej czy później, będzie naszą siłą.

Tutaj są zasady gry - wywiad z Seidem Hajriciem, środkowym Anwilu Włocławek

Czy Anwil Włocławek podjął dobrą decyzję, zatrudniając Mariusza Niedbalskiego?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×