Wiedziałem, że te trójki wpadną - wywiad z Filipem Dylewiczem, skrzydłowym PGE Turowa Zgorzelec

- Po pierwszej trójce wiedziałem, że te dwie kolejne wpadną do kosza - mówi w wywiadzie bohater niedzielnego starcia między PGE Turowem a Stelmetem, skrzydłowy zgorzelczan Filip Dylewicz.

Michał Fałkowski
Michał Fałkowski

Michał Fałkowski: Nie możemy zacząć inaczej tej rozmowy niż od przypomnienia 23. minuty meczu...

Filip Dylewicz: To nie jest zaskoczenie (śmiech).

Oczywiście. Przydarzyło się kiedykolwiek wcześniej trafić panu trzy trójki w zaledwie minutę?

- Nie pamiętam, ale na pewno nigdy w tak ważnym meczu (chwila zastanowienia). Nie... myślę, że nie, więc można powiedzieć, że całą swoją dotychczasową karierę czekałem na taki moment (śmiech).

To było jak seria ciosów, po których Stelmet, choć walczył, nie był w stanie się już podnieść...

- Tak, a przecież wcześniej to my byliśmy w wielkim dołku, w bardzo trudnej sytuacji. Cieszę się, że te rzuty uskrzydliły nie tylko mnie, ale również i moich kolegów i ostatecznie mogliśmy świętować zwycięstwo.

Czasami tak jest, że koszykarz oddając rzut, wie że piłka wpadnie do kosza. Wie to setne sekundy przed rzutem, czuje to w głowie...

- Tak, jest coś takiego. Po tej pierwszej trójce ja już właśnie wiedziałem, że trafię i w drugiej, i w trzeciej próbie. Wiedziałem, że te rzuty wpadną do kosza. Po prostu. To jest właśnie ta pewność siebie, która czasami pozwala rzucać i trafiać z niewiarygodnych pozycji. To jest ten spokój w głowie i luz psychiczny, który sportowcy, a zwłaszcza koszykarze, muszą mieć. I gdy mają, wychodzi wszystko.

Koledzy z zespołu złożyli się na jakiegoś szampana albo dobre wino?

- Mam nadzieję, że złożą się po sezonie, ale... fakt, muszę się przypomnieć na treningu, bo wczoraj coś zapomnieli (śmiech)!
Filip Dylewicz poprowadził PGE Turów do zwycięstwa nad Stelmetem 85:73 Filip Dylewicz poprowadził PGE Turów do zwycięstwa nad Stelmetem 85:73
W pierwszej połowie PGE Turów grał tragicznie. Stelmet dominował we wszystkich możliwych elementach. Skąd, w takich warunkach, czerpie się siłę do dalszej rywalizacji? Wiem, że powie mi pan, że jesteście profesjonalistami i to normalne w zawodowym sporcie, ale jednocześnie czasami po prostu brakuje sił i chęci, by rywalizować, gdy rywalowi wychodzicie niemalże wszystko...

- Tak, rzeczywiście czasami tak jest... Myślę, że łatwiej jest w takich sytuacjach zawodnikom bardziej doświadczonym, ogranym, takim, którzy niejedno już w życiu wygrali lub przegrali. Wtedy naprawdę ma się tę świadomość, że nie ma takiego meczu, którego losów nie dałoby się odwrócić. Koszykówka pisze niewiarygodne scenariusze i świadkiem takowego byliśmy właśnie w niedzielę. Poza tym, w górnej szóstce grają bardzo dobre zespoły i nie ma możliwości by jedna drużyna "waliła głową w mur" przez pełne 40 minut. Karta musiała się odwrócić.

Zwłaszcza w przypadku zespołu, która ma taką głębię składu.

- Tak, nie ma co ukrywać, że w naszym zespole jest duży potencjał zarówno jeśli chodzi o kolektyw, jak i o indywidualne możliwości poszczególnych graczy. Niedziela wykreowała mnie jako tego, który pociągnął grę drużyny w trudnym momencie, ale w innym spotkaniu może to być Łukasz Wiśniewski, J.P. Prince, Mike Taylor, Damian Kulig...

Czy PGE Turów, po tej wygranej, jest bliżej mistrzostwa niż Stelmet pod względem psychologicznym? Macie lepszy bilans z zielonogórzanami, można powiedzieć, że teraz to wy rozdajecie karty...

- Za wcześnie by o tym mówić. Teoretycznie tak jest, ale tylko teoretycznie. Warto zwrócić w tym momencie uwagę na to, co stało się w 1. lidze, gdzie murowany faworyt do awansu, ekipa z Torunia, przegrała play-off już na etapie ćwierćfinału z niżej notowanym zespołem z Lublina. Powtarzam: koszykówka pisze niewiarygodne scenariusze, a każdy mecz to osobny rozdział.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Mihailo Uvalin: Dobry basket tylko w pierwszej połowie  

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×