Drażen Petrović - przerwany sen

Ziemowit Ochapski
Ziemowit Ochapski
Seniorski basket to dla nastolatka zderzenie z zupełnie inną rzeczywistością. "Petro" musiał walczyć o miejsce w składzie z graczami w większości starszymi o dziesięć czy piętnaście lat, ale jego to zupełnie nie przerażało. Eksplozja nadeszła w sezonie 1981/82, gdy poprowadził swój klub do finału Pucharu Koracia. Przeciwko francuskiemu Limoges zdołał uzbierać 19 "oczek", lecz Szibenka poległa ostatecznie 84-90. Porażki były tym, czego reprezentant Jugosławii nie znosił, więc postanowił zintensyfikować swoje dążenia do perfekcji. Trenował po osiem godzin dziennie, a z racji młodego wieku mógł jeszcze wystąpić w sierpniowych mistrzostwach Europy Juniorów w Bułgarii. Zdobywając średnio 27 "oczek" był liderem swojej drużyny, która poległa dopiero w finale przeciwko Związkowi Radzieckiemu.

- To pracoholik, fanatyk i człowiek uzależniony od koszykówki - opisuje Drażena jego starszy brat. - Ale wiecie, dlaczego tak uważam? Nie dlatego, że ćwiczył po siedem czy osiem godzin dziennie, ale dlatego, iż nie potrafił zrobić sobie chociaż jednego dnia przerwy. Po ostatnim spotkaniu rozgrywek 1982/83 "Petro" nie miał skończonych jeszcze dziewiętnastu lat, ale był już uważany za najlepszego koszykarza w kraju. Znów poprowadził Szibenkę do finału Pucharu Koracia, gdzie ekipa z Szybeniku ponownie uległa Limoges, tym razem 86-94. W mistrzostwach kraju zdobywał 24,5 punktu na mecz, a Szibenka dotarła do meczu o złoto i zmierzyła się z KK Bośnia Sarajewo. W ostatniej akcji spotkania Sabit Hadżić sfaulował Drażena Petrovicia. Młodzieniec trafił dwa rzuty wolne i po chwili cały Szybenik mógł świętować mistrzostwo kraju. Jakież było jednak zdziwienie wszystkich, gdy następnego dnia zwołano nadzwyczajne zgromadzenie Jugosłowiańskiej Federacji Koszykówki, podczas którego anulowano wynik meczu i nakazano jego powtórzenie. Analiza telewizyjnych powtórek miała wykazać, że Hadżić wcale nie faulował "Petro". Działacze klubu z Szybeniku uznali tę decyzję za polityczną (zbliżały się igrzyska olimpijskie w Sarajewie) i odmówili ponownego wyjścia na parkiet, wobec czego tytuł powędrował w ręce ekipy KK Bośnia. To był olbrzymi skandal i pierwszy poważny sygnał dla Drażena, że powinien zacząć myśleć o tym jak wyrwać się z tego jugosłowiańskiego piekiełka.

"Petro" marzył o wylocie do Stanów Zjednoczonych i grze w NBA lub transferze do któregoś z zachodnich klubów. Życie w socjalistycznym państwie sprawiało jednak, że to nie było taką prostą sprawą i najpierw trzeba było zasłużyć się dla ojczyzny, żeby otrzymać pozwolenie. - Migawki z NBA oglądaliśmy we włoskiej telewizji - wspomina Neven Saphija. - Spacer po księżycu wydawał się bardziej prawdopodobny niż możliwość gry w tej lidze. Chociaż Drażen koszykówce poświęcał się w stu procentach, to myślał również o wykształceniu. Rozpoczął studia prawnicze na Uniwersytecie w Zagrzebiu, a w lipcu 1983 roku wraz z reprezentacją Jugosławii wywalczył srebrny medal na uniwersjadzie w Edmonton. W sierpniu przyszły natomiast nieudane mistrzostwa Europy we Francji, a potem trafił na rok do wojska. W lecie 1984 roku w Los Angeles Petrović zdobył brązowy medal olimpijski, a w sezonie 1984/85 był już zawodnikiem bardziej medialnego klubu - Cibony Zagrzeb. Nigdy nie zapomniał jednak o miejscu, w którym się wychował. - Jeśli to prawda, że pierwsza miłość to ta, która zostaje w pamięci na zawsze, to Szybenik będzie w moim sercu po wsze czasy - mówił. - Moja historia miała swój początek właśnie tam i choć zawsze staram się chować emocje do kieszeni, to nie potrafię tak po prostu zapomnieć o tym wszystkim. Treningi Aleksandara, mój pierwszy trening i tysiące godzin spędzonych w samotności na boisku. Tylko piłka, kosz i ja. Podczas pobytu w Ameryce Północnej otrzymał propozycję zdobycia przepustki do NBA i dołączenia do zespołu Uniwersytetu Notre Dame, ale nie mógł jej przyjąć. - Wywierano na nim ogromną presję, żeby został w domu - mówi Digger Phelps, ówczesny coach uczelni ze stanu Indiana.

Zagrzeb to w dzisiejszych czasach stolica oraz największe miasto Chorwacji. Leży nad rzeką Sawą i u podnóża pasma górskiego Medvednica, niespełna trzysta pięćdziesiąt kilometrów na północ od Szybeniku. Stanowi międzynarodowe centrum biznesu i handlu oraz węzeł komunikacyjny pomiędzy Środkową a Wschodnią Europą. Ze względu na swoją historię bogaty jest w zabytki oraz cuda architektury, takie jak Wieża Lotrszczak, Kamienna Brama, Katedra Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, Pałac Arcybiskupi, kościół św. Marka, Pałac Bana czy Teatr Narodowy. Drażen udał się jednak do Zagrzebia nie w celach turystycznych, ale po to, żeby zdobywać najcenniejsze trofea i zapracować na zagraniczny kontrakt. Wreszcie mógł także występować na parkiecie obok swojego starszego brata - Aleksandara. - Dołączył do drużyny, która miała na swoim koncie mistrzostwo Jugosławii, ale w Pucharze Europy Mistrzów Krajowych zaprezentowała się koszmarnie, notując zero zwycięstw oraz dziesięć porażek - wspomina Mirko Novosel, ówczesny coach Cibony. - Był zawodnikiem, którego potrzebowaliśmy, żeby stać się europejską potęgą.

Mierzący 196 centymetrów Drażen Petrović tak jak Michael Jordan grał na pozycji rzucającego obrońcy. Nazwisko "Jego Powietrzności" pojawia się tu nie przez przypadek, bo tak jak on szokował swoją grą na parkietach NBA, tak "Petro" wprawiał w osłupienie fanów na Starym Kontynencie. W Cibonie spędził cztery sezony, naznaczone mnóstwem sukcesów indywidualnych oraz drużynowych. Był fantastycznym strzelcem i potrafił seryjnie trafiać nie tylko za dwa, ale i za trzy punkty. Team z Zagrzebia wygrywał wszystko jak leci, w tym dwukrotnie Puchar Europy Mistrzów Krajowych, pokonując najpierw Real Madryt, a następnie Żalgiris Kowno z Avrydasem Sabonisem w składzie. Drażen notował kosmiczne statystyki, a mecze z 40- czy 50-punktowym dorobkiem nie należały w jego wykonaniu do rzadkości. Mówił, że na boisku nie ma miejsca na sentymenty i dokładnie tak się zachowywał. Przybywając do Szybeniku z zespołem Cibony nie miał litości dla swoich dawnych kolegów. Rzucił 56 "oczek", jego nowa drużyna wygrała, a zrozpaczeni fani po każdym celnym rzucie nawoływali: - Drażen, jesteś nasz! Drażen, prosimy, przestań! Przez cztery kampanie w stroju niebiesko-białych zagrał w 167 meczach, zdobywając łącznie 5750 punktów. Dawało to obłędną średnią 34,4 "oczka" na mecz, a warto dodać, że na europejskich parkietach spotkanie trwa zaledwie 40 minut, a nie 48 jak to ma miejsce w NBA.

Wielkich graczy poznaje się po tym, że na wyżyny swoich umiejętności potrafią wspinać się w starciach z najsilniejszymi rywalami. Taki był właśnie Drażen Petrović. Gdy Cibona w 1985 roku sięgała po tytuł najlepszego klubu Europy, "Petro" stanął na wysokości zadania i zapisał na swoim koncie 36 punktów. W decydującym o mistrzostwie Jugosławii 1984/85 meczu numer trzy z Crveną Zvezdą Belgrad dzielił i rządził, rzucając 32 "oczka". Finał krajowego pucharu w tamtej kampanii ekipa z Zagrzebia również rozstrzygnęła na swoją korzyść, a Drażen przeciwko Jugoplastice Split ustrzelił 39 punktów. Jego dominacja nie trwała jednak tylko przez jedne rozgrywki. Na przestrzeni czterech sezonów w barwach niebiesko-białych trudno zliczyć mecze, w których zasłużył na tytuł gracza meczu. Gdy w marcu 1962 roku Wilt Chamberlain zdobył 100 punktów w spotkaniu Philadelphii Warriors z New York Knicks, wydawało się, że jest koszykarskim bogiem. Nieco ponad dwadzieścia trzy lata później Drażen Petrović zawstydził samego "Szczudło", inkasując 112 (!!!) "oczek" w starciu Cibony Zagrzeb z Olimpiją Lublana. Rywal z powodu problemów regulaminowych mógł korzystać jedynie z juniorów, ale wyczyn "Petro" i tak budził respekt. Urodzony w Szybeniku zawodnik trafiał ze skutecznością 40/60 z pola, w tym 10 razy za trzy punkty oraz wykorzystał 22 rzuty wolne. - Co Drażen wniósł do drużyny z Zagrzebia? - pyta retorycznie jego starszy brat. - Showtime przez cztery lata! Każdy jego mecz był arcydziełem. Jego największa zdolność? W ważnych spotkaniach każdy czuł emocje, ale w potyczkach ze słabymi rywalami ciężko nam było o odpowiednią motywację. Drażen w tych meczach zawsze jednak starał się z całych sił specjalnie dla swoich fanów.

Petroviciowi nie był straszny żaden przeciwnik, nawet Real Madryt, przeciwko któremu błyszczał wielokrotnie. Raz uzbierał 44 punkty, a innym razem poprowadził Cibonę do zwycięstwa 108:91, notując 49 "oczek" i 20 asyst. Pamiętny w wykonaniu Drażena po dziś dzień jest również domowy mecz z Limoges, w którym niebiesko-biali po trzynastu minutach przegrywali 27:43, ale gdy "Petro" wziął sprawy w swoje ręce, potyczka skończyła się wynikiem 116:106 dla ekipy z Zagrzebia i 51-punktowym dorobkiem urodzonego w Szybeniku gwiazdora. Drażen dziesięciokrotnie trafiał zza linii 6,25 metra, w tym siedem razy pod rząd. - Przeciwnik ustawiał obronę już na siódmym metrze, bo było wiadomo, że on znów będzie rzucał - wspomina tamte wydarzenia Franjo Arapović, ówczesny zawodnik Cibony. - Dostał piłkę i trafił dokładnie z miejsca, w którym stał. Wszystkie rzuty mu wchodziły. Piętnaście tysięcy osób szalało z radości!

Dwa Puchary Europy Mistrzów Krajowych, Puchar Saporty, mistrzostwo Jugosławii, trzy Puchary i jeden Superpuchar Jugosławii - to dorobek Drażena Petrovicia na przestrzeni czterech sezonów w niebiesko-białych barwach. Genialny koszykarz odebrał również statuetki Euroscar i Mr. Basketball dla najlepszego zawodnika z Europy za rok 1986. W czerwcu tego samego roku z numerem sześćdziesiątym został wybrany w drafcie NBA przez Portland Trail Blazers. O wyjeździe za ocean nie mogło być jednak mowy, gdyż Jugosłowiańska Federacja Koszykówki wciąż chciała mieć go pod swoimi skrzydłami. Nie wyrażała zgody nawet na transfer do Realu Madryt, który silnie o niego zabiegał. Po sezonie 1987/88 wciąż młody zawodnik nie mógł jednak już dłużej znieść tej swego rodzaju niewoli i udał się z wizytą do włodarzy krajowego basketu. - W moim domu na stole leży kontrakt z Portland Trail Blazers - poinformował. - Jeśli nie wyrazicie zgody na przeprowadzkę do Madrytu, podpiszę go i nie będę już mógł występować w reprezentacji.

Drażen odnosił wielkie sukcesy nie tylko na płaszczyźnie klubowej, ale również reprezentacyjnej. W 1986 roku z Hiszpanii przywiózł brązowy medal mistrzostw świata oraz statuetkę MVP Turnieju. Rok później wywalczył złoto na uniwersjadzie oraz brąz na EuroBaskecie. Z igrzysk olimpijskich w Seulu w 1988 roku wrócił natomiast ze srebrem po tym jak jego team uległ w finale Związkowi Radzieckiemu. To były czasy, w których kształtowała się ekipa Jugosławii, złożona z zawodników prezentujących poziom najlepszej ligi świata, czyli NBA. Oprócz "Petro" grali w niej również m.in. Vlade Divac, Dino Radja czy Toni Kukocz. Wtedy narodziły się także wielkie przyjaźnie pomiędzy graczami. Drażen i Vlade podczas zgrupowań kadry zawsze mieszkali w jednym pokoju i spędzali mnóstwo czasu na rozmowach. - To był duet nierozłącznych przyjaciół - wspomina Duszan Ivković, ówczesny trener reprezentacji Jugosławii. - W ogóle cała ta grupa tworzyła wyjątkowe pokolenie znakomitych sportowców oraz wielkich przyjaciół. Petrović był najbardziej niesamowity z nich wszystkich. Grał z takim polotem, że pewnego razu włoska prasa ochrzciła go "Mozartem koszykówki". "Petro" nie obrastał jednak w piórka. Choć w Europie był niekwestionowaną gwiazdą, to do swojej pracy wciąż podchodził tak samo. W kampanii 1987/88 Cibona przegrała rywalizację o mistrzostwo kraju. W sezonie zasadniczym uzyskała bilans 22-0, lecz w półfinale play-off's musiała uznać wyższość Crvenej Zvezdy Belgrad. Drażen w ostatnim meczu serii uzbierał 48 punktów, ale to nie wystarczyło do zwycięstwa. Po spotkaniu dziennikarz lokalnej gazety umówił się z koszykarzem na wywiad. "Petro" przybył w ustalone miejsce, a wysiadając ze swojego samochodu trzymał w rękach... piłkę. - O co chodzi? - rzucił w kierunku reportera. - Przecież się nie zastrzelę. Ja wykonałem swoją pracę. Piłka? Zawsze wożę ją ze sobą. Kiedy mam ochotę porzucać, jadę na boisko i oddaję sto, dwieście lub pięćset prób. Ile będzie dzisiaj? Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że zaraz po tej rozmowie udam się na trening. To nie jest koniec świata.
fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com fot. Steve Lipofsky - Basketballphoto.com
Gdyby Drażen zdecydował się przyjąć ofertę Portland Trail Blazers, nie mógłby już przywdziewać koszulki reprezentacyjnej. W tamtych czasach obowiązywał bowiem jeszcze przepis zakazujący zawodowcom rywalizowania w rozgrywkach pod egidą FIBA. Reguła ta wyglądała kuriozalnie, gdyż zarabiający krocie "amatorzy" z Europy dzięki sprytnie skonstruowanym kontraktom mogli konkurować o medale mistrzostw kontynentalnych, mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich, a gracze NBA musieli w tym czasie siedzieć w domach. "Petro" ostatecznie zdecydował się pozostać w Europie. Specjalnie dla niego Jugosłowiańska Federacja Koszykówki wprowadziła regułę, która pozwalała zawodnikowi na opuszczenie kraju po rozegraniu ośmiu sezonów w rodzimej lidze lub stu dwudziestu spotkań dla reprezentacji. Wcześniej wyjazd do zagranicznego klubu przed ukończeniem trzydziestego roku życia wydawał się niemożliwy. - Nazwali to regułą Petrovicia - mówił dumnie Drażen. Urodzony w Szybeniku zawodnik zdecydował się na transfer do Realu Madryt - najbardziej utytułowanego zespołu na Starym Kontynencie. Czteroletni kontrakt gwarantował mu na rękę równowartość miliona dolarów za sezon. Oprócz tego jugosłowiański gwiazdor mógł liczyć na specjalne dodatki: sportowy samochód, mieszkanie oraz liczne kontrakty reklamowe, w tym z producentem obuwia - firmą Reebok. Jako nastolatek marzył o grze w NBA, ale wraz ze zdobywanym doświadczeniem i sławą miał coraz więcej wątpliwości odnośnie tego, czy USA to dla niego właściwy kierunek. - NBA to wielkie wyzwanie, ale zbyt niebezpieczne - tłumaczył. - W Europie jestem gwiazdą, a tam... kto wie? To nie jest tak, że brak mi pewności siebie. Zawsze ją miałem. Ale czy dostanę tam swoją szansę? Tak naprawdę mam jeszcze czas. Na razie zostaję na Starym Kontynencie.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×